Wilczyński: łaziki marsjańskie pierwszy raz powalczą poza USA [wywiad]
Polacy wielokrotnie wygrywali zawody marsjańskich łazików w USA. We wrześniu Polska organizuje ich pierwszą europejską edycję. M.in. o tym, jak przekonywano Amerykanów do tej idei mówi PAP Łukasz Wilczyński z organizującego imprezę Mars Society Polska.
W rozmowie z PAP Wilczyński wyjaśnia też, dlaczego właśnie Polska została gospodarzem European Rover Challenge (ERC), czym będą się różnić zmagania łazików w Polsce od tych w USA i do czego przydają się przygotowywane na konkurs łaziki.
PAP: Polacy niemal regularnie wygrywają amerykańską edycję zawodów łazików marsjańskich - University Rover Challenge (URC). Jak dużo wspólnego mają ze sobą te dwa konkursy?
Łukasz Wilczyński: Zawody European Rover Challenge to jest siostrzana impreza prestiżowych zawodów amerykańskich University Rover Challenge. Zadania są praktycznie identyczne. Są to cztery konkurencje terenowe, w których łazik musi np. pokonać wzniesienia terenu, przynieść pomoc rannemu astronaucie, dokonać napraw, w oddalonym o kilkaset lat zepsutym urządzeniu. Uczestnicy muszą też sami zaprezentować, jak powstała sama konstrukcja.
PAP: Kto zgłosił się do udziału w konkursie, jak dużo zespołów wystartuje w Polsce?
Ł.W.: Zgłosili się zawodnicy z całego świata. Mamy drużyny z Kolumbii, Egiptu, Stanów Zjednoczonych, Indii i Bangladeszu, a także z Polski. Łącznie potwierdzono 17 ekip. To są przede wszystkim zespoły studenckie, które reprezentują ojczyste uniwersytety, jak np. Uniwersytet Kairski, na którym jest cały wydział kosmiczny. Zgłoszono dziewięć zespołów z Polski, w których oprócz studentów znaleźli się doktoranci i opiekunowie z tytułami naukowymi.
PAP: Jak bardzo profesjonalne są konstrukcje, które biorą udział w zawodach? Do czego mogą być wykorzystywane i czy rzeczywiście mają szansę polecieć na Marsa?
Ł.W.: To nie są łaziki, które polecą na Marsa. Natomiast mogą służyć jako platformy testowe urządzeń, skonstruowanych w różnych miejscach na świecie, które lecą na Marsa. Dziś już nie tylko NASA i Europejska Agencja Kosmiczna chcą brać udział w misjach kosmicznych. Do "wyścigu na Marsa" dołączają też inne kraje. Polski łazik Magma White wykonany przez ekipę białostocko-toruńską posłużył m.in. do testów georadaru Wisdom, który poleci na Marsa wraz z misją Exomars.
Zawody pozwalają też przetestować siły samych zespołów. Ci studenci - to jest też przykład Polaków, którzy wygrywali URC - odnajdują się potem doskonale w przemyśle kosmicznym i w branżach pokrewnych. Konkurs pomaga przetestować ich umiejętności konstrukcyjno-inżynierskie, jak również umiejętności zarządzania projektem. To też jest bardzo ważna część zawodów. Nie tylko trzeba w nich zbudować łazik, ale studenci muszą sami poprowadzić cały projekt od zebrania funduszy, po rozliczenie się ze sponsorami. Wielu liderów tych konkursowych zadań potem świetnie odnajduje się jako menedżerowie projektów kosmicznych.
PAP: Dlaczego akurat Polska została gospodarzem pierwszych europejskich zawodów? Kandydatów było pewnie bardzo wielu?
Ł.W.: Właściwie wszystkie kraje europejskie chciały organizować taką imprezę. Choć Amerykanie powiedzieli kiedyś, że URC jest jedno, to my ich przekonaliśmy jedną rzeczą: Polacy zaczęli być właściwie weteranami tych zawodów, wygrywając kolejny raz z rzędu.
Po drugie, była jedna zasadnicza bariera, która uniemożliwiała rozwój tego konkursu. Wyjazd do USA z różnych części świata jest kosztowny - czasami sama ekspedycja do Stanów kosztowała drugie tyle, co łazik - a zdobycie wizy amerykańskiej dla wielu regionów bardzo trudne. W naszych zawodach biorą udział zespoły, które już startowały w URC, ale też drużyny nowe, których nie było stać na wyjazd do USA. Zorganizowanie konkursu w tym miejscu Europy pozwoliło zmniejszyć budżety niektórych projektów nawet o 20 proc.
Po trzecie: odległości. Konkurs amerykański organizowany jest na pustyni Utah. Dlatego już samo dojechanie do tego miejsca jest olbrzymim wyzwaniem, które powodowało, że czasem łaziki ginęły w drodze na konkurs. Postanowiliśmy, że zrobimy siostrzaną imprezę, tak aby zwiększyć zasięg konkursu.
PAP: Dlaczego na miejsce zawodów wybrano akurat województwo świętokrzyskie?
Ł.W.: Wybraliśmy to miejsce ze względu na geologię. Świętokrzyskie jest jednym z najbogatszych geologicznie terenów. Jeżeli naukowcy z PAN znaleźli tutaj pierwsze ślady życia wychodzącego na ląd - czyli tetrapoda - to pytanie, co znajdzie łazik, który też będzie musiał tutaj kopać w ziemi. Chcemy testować możliwości łazików właśnie w kontekście poszukiwania śladów życia, bo autentycznie można je tam znaleźć. Nie oddamy jednak tutaj krajobrazu marsjańskiego, choć teren będziemy modelować tak, by ziemia była koloru marsjańskiego.
Jest jeszcze jedna - najważniejsza - różnica pomiędzy zawodami naszymi, a amerykańskimi. Tamte są imprezą zamkniętą, tylko dla zawodników i jury. Poza nimi nie ma tam nikogo, nawet mediów. My oprócz tego, że mamy zawody łazików, mamy też równolegle konferencję kosmiczną, na którą zjeżdżają specjaliści z całego świata. Uruchamiamy jeszcze piknik naukowo-technologiczny. Te trzy imprezy są otwarte dla publiczności. Każdy będzie mógł na własne oczy zobaczyć, jak łaziki ze sobą konkurują.
PAP: Czy konkurs będzie organizowany co roku w innym kraju, czy na stałe zagości w Polsce?
Ł.W.: Już podjęliśmy decyzję i ustaliliśmy ją z Mars Society, że konkurs zostaje w Polsce. Następna edycja także odbędzie się w województwie świętokrzyskim. Trafiliśmy tam na bardzo dobry klimat, jeżeli chodzi o ludzi, ze strony urzędu, władz regionu, Regionalnego Centrum Naukowo-Technologicznego. To też ważne, aby mieć świetnych partnerów na miejscu, którzy nam pomagają w każdej kwestii. Dlatego zdecydowaliśmy, że impreza tam zostaje i będzie naszą polską specjalnością.
PAP: W ostatnich latach łaziki marsjańskie powoli stały się polską domeną...
Ł.W.: Nie tylko łaziki. Polską specjalizacją w przemyśle kosmicznym są dwie rzeczy: teledetekcja satelitarna i robotyka, czyli właściwie cały subsektor kosmiczny. Łaziki studenckie są bardzo medialne, ale popatrzmy, co się dzieje w sektorze komercyjnym, w tych robotach, które służą wojsku, policji, straży granicznej i pożarnej. Tam jest bardzo dużo świetnych, polskich konstrukcji. Porozmawiajmy o dronach bezzałogowych, gdzie tych świetnych konstrukcji jest także bardzo dużo.
Pierwsze misje marsjańskie będą potrzebowały tego typu technologii. Kiedy będzie gotowa misja załogowa na Marsa, a ze strony NASA i ESA takie misje są planowane w najbliższych kilkunastu latach, będzie też potrzebne dla niej wsparcie robotyczne. Taki najnowszej generacji robot marsjański będzie towarzyszył marsonautom, wykonując pewne zadania zdalnie, będzie przedłużeniem ręki marsonauty. Właśnie tego typu roboty testujemy podczas zawodów.
PAP: Czyli łaziki marsjańskie pomogą nam jednak w eksploracji Marsa?
Ł.W.: Przy planowaniu misji marsjańskich bardzo ważne jest wsparcie opinii publicznej. Jest planowanych kilka misji prywatnych, np. inicjatywa Denisa Tito - Inspiration Mars, czy bardzo kontrowersyjny projekt Mars One, który zakłada wysłanie astronautów w jedną stronę. Mimo wszystko sektor prywatny nie ma jeszcze wystarczających pieniędzy, dlatego to wciąż będą publiczne pieniądze podatników różnych krajów. Ważne jest więc pokazanie podatnikom, jak istotna jest eksploracja nowej planety. Tego typu konkursy tylko przybliżają, jak istotne są to zagadnienia. Mamy zdolnych ludzi, tworzących niesamowite projekty, a oni są tylko studentami. Proszę pomyśleć, co będą robić za 10 lat, skoro już teraz potrafią budować takie konstrukcje.
Rozmawiała Ewelina Krajczyńska (PAP)
European Rover Challenge (ERC), czyli międzynarodowe zawody łazików marsjańskich, odbędą się w dniach 5-7 września w województwie świętokrzyskim w Podzamczu koło Chęcin na terenie nowo powstałego Centrum Nauki Leonardo da Vinci. Organizatorem zawodów jest stowarzyszenie Mars Society Polska. (PAP)