Krzysztof Pełech: Gitara przyciąga wielu słuchaczy do sal koncertowych [rozmowa]
– Koncerty są dla mnie najważniejsze – mówi Krzysztof Pełech – koncertujący na całym świecie gitarzysta klasyczny z Wrocławia, wykładowca bydgoskiej Akademii Muzycznej. W środę (12 lutego) będzie solistą „Wieczoru z gitarą” w Filharmonii Pomorskiej.
Magdalena Gill: Od Bacha – poprzez muzykę romantyczną – aż po współczesną, nawet rozrywkową – taki ma Pan, bardzo różnorodny, repertuar. Taki też znajdzie się w programie koncertu w Bydgoszczy.
Krzysztof Pełech: Nie gram tylko muzyki, której nie rozumiem – nie potrafię zinterpretować intencji kompozytora i znaleźć do niej własnego klucza. Mam w repertuarze rzeczywiście utwory od Bacha począwszy, a nawet muzyki renesansowej, którą bardzo lubię, poprzez utwory romantyczne, muzykę hiszpańską, ostatnio gram dużo muzyki latynoamerykańskiej. Wspólnie z drugim gitarzystą Robertem Horną, z którym tworzymy duet, wykonujemy utwory na pograniczu klasyki, jazzu i muzyki latynoamerykańskiej, czy nawet popularnych piosenek typu „Bohemian Rhapsody” zespołu Queen. Robimy własne aranżacje, w których jest miejsce na improwizację i własne pomysły. Daje mi to dużo radości, ostatnio dużo takich koncertów gramy. Oczywiście z orkiestrami także zawsze chętnie występuję, wykonując utwory z różnych epok i różnych stylów.
Nie pierwszy raz zagra Pan z Capellą Bydgostiensis?
– Występowałem z tą orkiestrą wiele razy – to bardzo dobry zespół, mam tylko miłe wspomnienia. Wiele lat temu nawet nagraliśmy wspólną płytę z koncertami Jorge Morela pod batutą Michała Nesterowicza, nagranie cały czas cieszy się dużym zainteresowaniem na świecie. Płyta została wydana w USA i zebrała bardzo dużo pozytywnych recenzji – m.in. za jakość nagrania i zachowanie odpowiednich proporcji między gitarą i orkiestrą. Nagrywała ją Małgosia Polańska z firmy „Dux”, która o to zadbała. Tak się często dzieje, że gitara jest „przykrywana” przez orkiestrę – nawet na nagraniach renomowanych wytwórni, chociaż wydawałoby się, że dobry reżyser dźwięku zadba o to, żeby ją „wyciągnąć”.
Podczas koncertu też trzeba gitarę odpowiednio nagłośnić.
– To z natury cichy instrument. Bez wsparcia – nagłośnienia i dodatkowego sprzętu – gitarzyście trudno przebić się przez orkiestrę, nawet kameralną.
Gitara klasyczna nie pojawia się często na sali koncertowej?
- Uważam, że zdecydowanie zbyt rzadko, tym bardziej, że jest to atrakcyjny, przyciągający wielu słuchaczy, instrument.
Skąd się wzięła gitara u Pana?
– Nikt z mojej rodziny profesjonalnie nie zajmował się muzyką – ojciec jest plastykiem, projektantem wnętrz, mama z wykształcenia biologiem. Przypadek zdecydował, że sięgnąłem po gitarę. Oczywiście, jak u wielu innych osób, początki to były piosenki Beatlesów – proste akordy, „Dom wschodzącego słońca” itp. Takie wakacyjne granie.
Wielu tak zaczyna, ale niewielu kończy koncertami na całym świecie.
– Nie jest to rzeczywiście zbyt powszechne, na pewno nie udałoby się bez wsparcia rodziców. Ojciec bardzo mi pomagał – kupował mi instrumenty, płyty – wyjeżdżając na delegacje np. do NRD czy na Węgry. Towarzyszył mi podczas lekcji, dbał o to, żebym systematycznie pracował, nawet ćwiczył ze mną – kupił sobie drugą gitarę i grał ze mną w duecie. To wszystko spowodowało, że się nie poddawałem i nie zniechęcałem. Bardzo ważne też, że trafiłem na bardzo dobrych pedagogów. Oczywiście bardzo dużo jeździłem – na kursy gitarowe, warsztaty, festiwale. Nie stroniłem też od konkursów, choć to „mniejsze zło”, bo rywalizacja nie pasuje do muzyki, bardziej kojarzy się ze sportem. Nikt jednak do tej pory niczego lepszego nie wymyślił, aby zdopingować młodych do pracy.
Swoje dzieci też Pan „dopinguje” do grania?
– Starsza córka ma 8 lat i gra na fortepianie, nie chciała na gitarze, chociaż ma instrumenty w domu i chodzi do szkoły muzycznej. Druga – 3,5-letnia – wygląda na to, że pójdzie w ślady starszej. Chyba jesteśmy „skazani” na muzykowanie rodzinne. Żona też z wykształcenia jest muzykiem, więc na co dzień muzyką żyjemy.
Daje Pan kilkadziesiąt koncertów rocznie, więc często Pana w domu nie ma. Rodzina to akceptuje?
– Tak wygląda życie muzyka, który gra koncerty. Jest nieustabilizowane – są okresy, kiedy miesiąc jestem w domu, ale są i takie, kiedy nie ma mnie przez dwa tygodnie. Trudno coś planować, bo w każdej chwili ktoś może zadzwonić z propozycją koncertu. Moja rodzina to rozumie i akceptuje.
Poza tym oczywiście mam jeszcze stałą pracę w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, która też daje mi dużo radości i satysfakcji. Aktywność koncertowa na scenie jest bardzo ważna, co zresztą ma wpływ na nauczanie. Uważam, że każdy kto naucza, powinien umieć wziąć instrument do ręki i zademonstrować, a nie tylko o tym opowiadać. Podczas lekcji ze studentami trzeba im na każdym kroku udowadniać, że to nad czym pracujemy, jest możliwe do wykonania.
Ma Pan takich, którzy to kwestionują?
– Oczywiście (śmiech). Pracujemy nad trudnym, ambitnym repertuarem, bo studia zobowiązują. Są to utwory technicznie skomplikowane i problemy dotyczą głównie warsztatu, techniki, opalcowania. Trzeba być konsekwentnym, cierpliwym, zdeterminowanym. Młodym ludziom czasami trudno o taką mobilizację.
Skąd się Pan wziął w bydgoskiej Akademii Muzycznej? Z Wrocławia to przecież nie jest blisko?
– Dostałem propozycję objęcia stanowiska wykładowcy, bo właściwie klasy gitary jeszcze wtedy nie było – 14 lat temu zbudowałem ją w Bydgoszczy właściwie od podstaw. We Wrocławiu nie miałem takiej propozycji, choć przez pięć lat tam uczyłem. W Bydgoszczy jestem niezależny, samodzielny, mam dużo swobody w działaniu. Bydgoska uczelnia kładzie duży nacisk na artystów koncertujących. Jest tu wiele znanych nazwisk – profesorów, którzy koncertują – taka jest polityka Akademii i rektora prof. Jerzego Kaszuby, którego bardzo cenię. W efekcie w rankingach uczelnia stoi bardzo wysoko.
Bydgoszcz jest Panu bliska? Polubił Pan to miasto?
– Zdążyłem je dobrze poznać przez 14 lat. W wielu miejscach koncertowałem – nie tylko w filharmonii, ale także w innych salach czy kościołach, kilkukrotnie koncertowałem w Lubostroniu i Ostromecku. Miasto się rozwija, na pewno ładnieje, podobnie jak Wrocław. Polubiłem Bydgoszcz, choć obecnie przyjeżdżam tu głównie do pracy.
Jest Pan nie tylko koncertującym muzykiem i wykładowcą, ale prowadzi też własną audycję „Strefa Pełecha” w Radiu Wrocław.
– To godzinne, cotygodniowe audycje poświęcone gitarze, ale nie tylko – również muzyce, którą przywożę z różnych krajów – Brazylii, Indonezji, Chile, Argentyny, Indii. Mam w sobie głód poszukiwania nowych dźwięków. Kiedy coś mnie zainteresuje, dzielę się tym ze słuchaczami. Lubię też zapraszać muzyków – byli u mnie m.in. Leszek Możdżer, Kuba Stankiewicz, Jose Torres, Agata Zubel, Bogdan Zdrojewski. Lubię tę pracę, to dla mnie odskocznia i możliwość dzielenia się odkryciami muzycznymi.
W bydgoskiej Filharmonii, podczas „Wieczoru z gitarą”, też podzieli się Pan swoimi odkryciami.
– Wykonam trzy utwory, będzie to zróżnicowany repertuar. Na początku koncert Antonio Vivaldiego D-dur, w oryginale na lutnię, smyczki i basso continuo, w tym przypadku zagram oczywiście z towarzyszeniem orkiestry z klawesynem. To bardzo piękny koncert, zresztą wszystkie utwory Vivaldiego są piękne. Potem będzie skok do zupełnie innej epoki - muzyka romantyczna, ale kompozytor z Argentyny - Carlos Guastavino. Zagram utwór „Jeromita Linares” na gitarę i orkiestrę kameralną - przepiękny, jednoczęściowy, kilkunastominutowy. Nie wiem, czy kiedykolwiek ta kompozycja w filharmoniach w kraju była grana? Na zakończenie będzie rodzaj żartu muzycznego –wirtuozowskie i efektowne „Tango en skai” wspaniałego kompozytora Rolanda Dyensa. Serdecznie zapraszam!
Rozmowa z Krzysztofem Pełechem ukazała się w nowym zwiastunie bydgoskiej Filharmonii Pomorskiej na luty 2020.
Wieczór z gitarą
Rozpocznie się w Filharmonii w środę (12 lutego) o godz. 19.00. Wystąpi także Orkiestra Kameralna Capella Bydgostiensis pod dyrekcją Jana Miłosza Zarzyckiego. Polskie Radio PiK ma patronat nad koncertem. Każdy, kto w kasie Filharmonii poda hasło „Radio PiK”, będzie mógł kupić bilety na ten koncert w promocyjnej cenie.
Mecenasem Filharmonii jest Enea.