Podzielone opinie o nowym systemie rozgrywek piłkarskiej ekstraklasy
Krótka przerwa letnia, 21 zamiast 15 kolejek jesienią i koniec rundy w połowie grudnia - te elementy reformy piłkarska ekstraklasa ma już za sobą, a opinie są podzielone. Przed nią podział punktów po sezonie zasadniczym, co budzi największe kontrowersje.
Ligowcom sprzyjała aura i nawet w grudniu większość meczów toczyła się w dobrych warunkach atmosferycznych. Niektórzy piłkarze i trenerzy narzekali jednak na duże zmęczenie, czego efektem miała być spora liczba kontuzji i wahania formy. Najważniejsza ze zmian - podział punktów po sezonie zasadniczym - dopiero jednak przed ekstraklasą.
Gorącym orędownikiem reformy i zwiększenia liczby spotkań jest Wojciech Stawowy, trener siódmego w tabeli beniaminka - Cracovii. Jego zdaniem rozgrywki już stały się dzięki niej ciekawsze i bardziej atrakcyjne.
"Uważam, że należy grać jak najdłużej, a przerwa między rozgrywkami powinna być jak najkrótsza" - powiedział opiekun "Pasów".
Zauważył, że po to przebudowywano lub budowano stadiony, aby można na nich grać także zimą: "Może tylko cierpią na tym kibice. Wiadomo, że gdy jest mróz, to nie mają oni pełnego komfortu w oglądaniu meczu".
Z niecierpliwością czeka też na podział ligi na grupę spadkową i mistrzowską, który dokona się po 30. kolejce. "Dzięki temu cały czas trwa rywalizacja, gra toczy się o jakąś stawkę" - zaznaczył.
Z większej liczby spotkań cieszy się też piłkarz Piasta Gliwice Tomasz Podgórski. "Mnie się reforma podoba, bo gramy więcej meczów, a o to w tym wszystkim chodzi. Lepiej jest grać niż trenować" - podkreślił.
Trenerzy musieli spróbować przygotować piłkarzy na większą dawkę boiskowych występów, ale zdaniem prowadzącego Jagiellonię Białystok Piotra Stokowca zawodnicy lubią taki sposób pracy.
"Piłkarze lubią mieć same rozruchy i mecze, a jeśli jest baza, czyli dobre przygotowanie, to myślę, że to nie stanowi problemu. Tak było w naszym przypadku. Nie widać było po mojej drużynie zmęczenia czy znużenia. Większa liczba meczów nam nie zaszkodziła, a nawet chcielibyśmy grać dalej" - powiedział Stokowiec.
Z większą ostrożnością o reformie wypowiada się szkoleniowiec Śląska Wrocław Stanislav Levy, ale i on dostrzega jej plusy.
"Na całościową ocenę musimy poczekać do zakończenia sezonu. Na razie wygląda to obiecująco, bo niemal każda drużyna ma o co walczyć. To jest chyba najciekawsze w zmianie formuły" - powiedział.
Opinii na temat zmian nie ma jeszcze wyrobionej jeden z najstarszych ligowców - 38-letni Marcin Malinowski, który ma za sobą 420 występów w ekstraklasie.
"Prawdę powiedziawszy sam się zastanawiam nad tym, czy ten eksperyment będzie udany. Kiedyś było już coś podobnego i się nie przyjęło. Myślę, że chodzi o zwiększenie atrakcyjności ligi. Graliśmy do połowy grudnia przy niezłej pogodzie, ale jak będzie za dwa miesiące, kiedy wznowimy rozgrywki?" - zastanawiał się piłkarz Ruchu Chorzów i dodał, że o zmęczeniu trudno mu się wypowiadać, bo w jego wieku jest ono czymś naturalnym.
Zwrócił uwagę, że istotnym czynnikiem będzie dzielenie punktów po pierwszej części sezonu.
"Przewaga, która dziś wygląda imponująco, stopnieje do takiej, którą można odrobić w dwóch meczach. Będą z pewnością niezadowoleni, dla niektórych po tym podziale sezon się praktycznie może skończyć. Kluczowe mogą się okazać pierwsze spotkania na wiosnę. Kto nie trafi z odpowiednią formą na ten czas, może strat nie odrobić" - zauważył.
Spore jest jednak grono szkoleniowców, którzy nie są zachwyceni systemem rozgrywek.
Trener Lechii Gdańsk Michał Probierz chciałby grać w jak najlepszych warunkach, a w Polsce klimat do rywalizacji zimą nie jest najlepszy.
"Każdy widział, na jakich boiskach i przy jakiej pogodzie przyszło nam walczyć późną jesienią. Grudzień i tak był w tym roku w miarę łaskawy, ale nie wiadomo, jaki będzie luty. Niestety, w Polsce lubimy robić wiele rzeczy wbrew logice. Wiem, że trenerzy są od trenowania, a zawodnicy od grania, niemniej naszego głosu i tak nikt nie słucha. W piłce ważniejsze jest przecież, co powie chociażby muzyk albo aktor" - zaznaczył w rozmowie z PAP Probierz.
Nie do końca do reformy jest też przekonany Franciszek Smuda. Jego wątpliwości budzi szczególnie większa liczba spotkań, które muszą być rozegrane, a obawy dotyczą nie zawodników, lecz kibiców.
"Jeśli chodzi o zawodników, to nie mam obaw, że oni wytrzymają zwiększony wysiłek. Mam jednak wątpliwości, jeśli chodzi o widzów" - powiedział opiekun Wisły Kraków.
Zauważył, że w tym roku pogoda jesienią była bardzo łaskawa, choć np. pojedynek jego drużyny z Lechem toczył się w bardzo trudnych warunkach. Aura nie zawsze jednak musi być tak sprzyjająca.
"Takich spotkań jak w Poznaniu nie chciałbym już więcej oglądać. To nie miało wiele wspólnego z piłką nożną" - dodał były selekcjoner reprezentacji Polski.
Sceptyczny wobec nowej formuły jest od początku trener Zawiszy Bydgoszcz Ryszard Tarasiewicz. Jego sprzeciw budzi dzielenie ligowej stawki i punktów po fazie zasadniczej.
"Dzielenie ligi na pół po 30 kolejkach to zły pomysł. Jesteśmy 40-milionowym krajem i bez względu na miejsca w rankingach czy zestawieniach stać nas na 18 zespołów w ekstraklasie i normalną, 34-kolejkową ligę" - ocenił.
Jak podkreślił, dzielenie punktów jest krzywdzące szczególnie dla najskuteczniejszych w swoich grupach zespołów.
"Nie może być tak, że ktoś sobie wyrobi przewagę np. 12 punktów walcząc o mistrzostwo, a nagle po podziale okaże się, że ma ich tylko sześć. Wystarczą wówczas dwa, a nie cztery, spotkania, by tej przewagi już nie było. Podobnie wygląda to w dolnej części tabeli. Zespół, który w normalnym systemie zajmie dziewiąte miejsce w tabeli i będzie miał 32 punkty, ma praktycznie w kieszeni utrzymanie. Zgodnie z nowymi zasadami musi dalej o to mocno walczyć" - dodał.
W jego opinii rozwiązanie wprowadzone w obecnym sezonie zostały wdrożone trochę na siłę.
"My, Polacy, we wszystkim chcemy być bardzo oryginalni, często szukamy czegoś na siłę. Tak, jakbyśmy byli mistrzem świata i co najmniej dwa razy mistrzem Europy, a dwa zespoły grały corocznie w Lidze Mistrzów. Moim zdaniem, nie tędy droga" - podsumował Tarasiewicz.
Równie negatywne zdanie ma na temat nowego systemu rozgrywek trener prowadzącej w tabeli po 21 kolejkach Legii Warszawa Jan Urban. Jego zarzuty dotyczą też bardzo krótkiej letniej przerwy między sezonami.
"Nie możemy grać tak dużo, co w krajach, gdzie klimat jest dużo lepszy. Nawet w Portugalii jest trzymiesięczna przerwa latem. Największy kłopot w tym, że w lecie zawodnicy mieli dwa tygodnie wolnego i w tym czasie nie byli w stanie mentalnie oraz fizycznie odpocząć, czas regeneracji był bardzo krótki. Stąd tyle kontuzji, nie tylko u nas, ale w innych zespołach" - argumentował Urban, który od początku podważał też trafność decyzji o podziale punktów.
"To jest nie do przyjęcia. To sztuczne podwyższanie emocji w ostatnich siedmiu kolejkach. Mówimy o poziomie, chcemy go podnieść, ale dewaluujemy sezon zasadniczy, czyli najdłuższą część rozgrywek" - uzasadnił.
Ze stoickim spokojem do zmian w systemie rozgrywek podszedł nestor ligowych szkoleniowców Orest Lenczyk.
"Ci, którzy wyjdą dobrze na reformie, będą ją oceniać pozytywnie, a ci, którzy stracą, będą ją krytykować. Ja nie jestem jednak pewien, czy takie spiętrzenie meczów, i to akurat późną jesienią, kiedy jest już zimno i trudniej się organizm regeneruje, jest zdrowe dla zawodników" - ocenił trener KGHM Zagłębia Lubin.
Rozgrywki ekstraklasy zostaną wznowione 14 lutego. (PAP)