Świątek, piątek czy niedziela. Od sportu odpoczynku w PiK-u nie ma! I o to chodzi!
Praca w radiowej redakcji sportowej? Głównie w weekendy. Nie ma wesel, nie ma chrzcin czy rodzinnych przyjęć, bo przecież w tym samym czasie są mecze, biegi, rozgrywki!
Eryk Hełminiak (kierownik Redakcji Sportowej PR PiK) i jego żona, Małgorzata Burchardt, dziennikarze z Redakcji Sportowej Polskiego Radia PiK przyznają jednak, że gdy wolny weekend przypadkiem, a raczej cudem, się zdarzy, jakoś nie wiedzą, co z sobą zrobić i bardzo często… wybierają się na imprezę sportową. Prywatnie, na luzie, bez aparatu, bez nagrywarki. To jest dla dziennikarza sportowego niebywała przyjemność!
Z zootechniki na antenę
Eryk Hełminiak do radia zgłosił się namówiony przez mamę, która usłyszała, że rozgłośnia ogłosiła konkurs na dziennikarza sportowego. Był rok 1992. – W konkursowe szranki stanęło wówczas około 40 osób. Jeśli ktoś myśli, że było łatwo i miło, to się myli. Komisja wzięła nas w krzyżowy ogień pytań… – mówi.
– Przeszedłem przez konkursowe sito i dostałem się do grona kandydatów na kandydatów do pracy w radio. Gdy tylko moi pracodawcy usłyszeli, że interesuję się sportem, przyporządkowali mnie do tej właśnie redakcji, choć, jak na początkującego dziennikarza przystało, zacząłem od działu informacji, czyli działu miejskiego, który pracuje od rana do nocy. To był szok. Prawdziwa szkoła życia. W „miejskim” zostałem kilka lat, byłem nawet kierownikiem tego działu. Później całkowicie oddałem się sportowi – wspomina Eryk Hełminiak, z PR PiK związany od ćwierć wieku.
Dwa lata później, w 1994 roku, do redakcji zgłosiła się Małgorzata Burchardt. Też na konkurs, i też namówiona przez mamę, wierną Słuchaczkę radia PiK. Właśnie skończyła zootechnikę i dowiedziała się, że dla zootechników pracy nie ma. Radio na jej wykształcenie spojrzało z zainteresowaniem, szczególnie, że prężnie wówczas działała Redakcja Wiejska z codziennymi godzinnymi audycjami poświęconymi sprawom rolników.
– I dlatego, gdy dopatrzono się, że jestem zootechnikiem, od razu dołączyłam do obsady redakcji wiejskiej, a później do audycji „Raz na zielono” (w parze z Andrzejem Krystkiem), z którą jestem związana już od 20 lat. Moim głównym miejscem pracy stała się jednak redakcja sportowa. Temat nie był mi całkowicie obcy, jako że współpracowałam wcześniej z redakcją sportową „Gazety Pomorskiej”.
Wraz z moim przyjściem zawiązała się w naszej rozgłośni redakcja sportowa z prawdziwego zdarzenia. Robiliśmy mnóstwo relacji z imprez. Na żywo! Sytuacja zmieniała się dynamicznie. Radio rozbudowywało ramówkę. Najpierw nadawało 12 godzin, później 24 godziny na dobę, trzeba było wypełnić antenę treścią. Bywało tak, że w audycji „Muzyka i sport” proponowaliśmy relacje z czterech czy pięciu spotkań. Teraz robimy jedną transmisje na program, co związane jest z ograniczeniami kadrowymi (w redakcji sportowej PR PiK, poza parą Hełminiak – Burchardt pracuje jeszcze Bartosz Kustra), ale i z ograniczeniami finansowymi.
– Przypomnę, że wcześniej w redakcji sportowej pracował jeden dziennikarz etatowy w Toruniu, jeden we Włocławsku, była oczywiście obsada bydgoska , i mnóstwo, bodajże z dwudziestu, współpracowników, z których każdy zajmował się swoją dyscypliną sportową – wspomina Eryk Hełminiak, i dodaje, że teraz dziennikarz sportowy musi się znać na niemal wszystkich dyscyplinach, a przynajmniej powinien się orientować w temacie. Nie musi już jednak walczyć o poznanie… wyników meczów. Wystarczy, że włączy Internet. Ta łatwość, zdaniem sportowej pary, ma swoje plusy i minusy. – Zaczynałem pracę w czasach, w których, gdy chciało się poznać wyniki spotkania w Gorzowie Wielkopolskim, trzeba było dzwonić na międzymiastową. Jeśli centrala połączyła z wybranym numerem, Słuchacze od razu dowiedzieli się, kto wygrał, jeśli nie, wyniku nie było. Ludzie musieli czekać na wieści z porannych gazet – wspomina Eryk Hełminiak. Tę rzeczywistość pamięta także Małgorzata Burchardt.
– Kiedyś bardzo często było tak, że gdy zbieraliśmy wyniki piłkarskie i jakiegoś nam brakowało, ogłaszaliśmy to na antenie. Mieszkańcy miejscowości, w której mecz był rozgrywany, dzwonili do nas i już wszystko było jasne. To była bardzo dobra i miła współpraca ze Słuchaczami – mówi Małgorzata Burchardt, ale podkreśla, że brak informacji faktycznie bywał bardzo uciążliwy. Podobnego zdanie jest jej mąż, który zaczynał pracę w czasie, gdy nie było jeszcze ani telefonów komórkowych, ani Internetu. Dopiero zaczynała się era faksu.
– Miałem telefon z tarczą do wybierania numeru. I tyle. Dzwoniło się non stop. Nasz kolega z „Gazety Pomorskiej”, który był odpowiedzialny za całą piłkę nożną w regionie, w każde święta Bożego Narodzenia dostawał życzenia od ówczesnej Telekomunikacji, ponieważ płacił ogromne rachunki za telefon! Po czym nastąpił ogromny technologiczny skok...
Radio w starciu z telewizją
Co ten skok oznacza dla radiowej redakcji sportowej? Małżonkowie przyznają, że jest łatwiej, chociaż… – Kto wie, czy tamte czasy nie były lepsze. Mieliśmy znacznie więcej Słuchaczy z bardzo prostego powodu. Jeśli jakiś mecz był w sobotę czy w niedzielę, zainteresowani dowiadywali się o jego wyniku albo od nas, albo się w ogóle nie dowiadywali. Wyniki drukowano dopiero w poniedziałkowej prasie. Żużla w telewizji nie było. W ogóle sportu w TV było mało. Teraz prawie wszystko jest w telewizji, więc musimy starać się dać Słuchaczom coś atrakcyjniejszego, np. coś, czego w ogólnodostępnej telewizji nie ma. Konkurencja telewizji i jej natarczywość jest tak ogromna, że trudno z nią nawet rywalizować. Czym możemy wygrać? Staramy się sięgać do dyscyplin nazywanych, być może niesłusznie, niszowymi, typu hokej na trawie, do rozgrywek młodzieżowych. Cały czas musimy jednak pamiętać, że mamy misję. Bez względu na to, czy jakieś imprezy sportowe są prezentowane w telewizji, czy nie, my także musimy o nich informować, bo tego nasi Słuchacze oczekują.
Na pewno lato to dla nas bardzo dobry czas. Ludzie wyjeżdżają na działki, na letniska. Radio jest wszędzie, a płatne kodowane kanały niekoniecznie. To też jest nasza przestrzeń do wykorzystania.
PR PiK swoją szansę wykorzystuje maksymalnie. To praktycznie jedyne radio w regionie, które proponuje i promuje sport w tak dużym wymiarze. I chodzi nie tylko o piłkę nożną, siatkówkę czy koszykówkę, ale i o wspomniane dyscypliny niszowe, którymi media rzadko, bądź wcale się nie zajmują.
Czujność „na lajfie”
Solą sportowego życia radiowego są relacje. A relacje to przede wszystkim przygotowania. Nie mówi się z marszu, z głowy...
– To nie jest tak, że ktoś, kto od lat pracuje w sporcie, jedzie na mecz bez żadnego przygotowania, siada i mówi – zaznacza Eryk Hełminiak (nazwany przez kibiców jednym z najlepszych w Polsce komentatorów żużlowych!). – Uczymy się numerów, składów. Drużyny z naszego regionu znamy, zawodników, np. żużlowców, rozpoznajemy nawet po sylwetce, ale są przecież przeciwnicy. To się z sezonu na sezon zmienia!
– Nie mogłem za to odkręcić wpadki z serwisu sportowego, podczas którego przedstawiłem się, nie wiedzieć czemu, nazwiskiem redakcyjnego kolegi. Uznałem, że nie będę wyjaśniał Słuchaczom, że ja, to jednak ja, a nie mój kolega, ponieważ wtedy dopiero wypadłoby to niepoważnie...
A co zrobić, kiedy zamiast do Brzegu Dolnego koło Wrocławia, dziennikarz pojedzie na mecz do Brzegu koło Opola? To był problem nie do rozwiązania. Albo, to już zdarzenie losowe, gdy w czasie zagranicznego wyjazdu nie można się połączyć z krajem? Bo i takie sytuacje miały miejsce...