Natalia Madaj-Smolińska: życie poza sportem też jest ekscytujące
Mistrzyni olimpijska z Rio de Janeiro wioślarka Natalia Madaj-Smolińska we wtorek oficjalnie zakończyła karierę, ale decyzję podjęła już kilka miesięcy temu. Jak przyznała, po kilkunastu latach wyrzeczeń poznała, że życie poza sportem też jest ekscytujące.
Polska Agencja Prasowa: Długo dojrzewała pani do podjęcia decyzji o zakończeniu kariery?
Natalia Madaj-Smolińska: Kiedy krótko po wyścigu finałowym dostałam złoty medal olimpijski wiedziałam, że właśnie osiągnęłam to, do czego dążyłam przez tyle lat treningów, przygotowań i startów. Były ogromne emocje, których nie da się opisać, ciężko było zasnąć, ale czułam, że jestem już w stu procentach spełniona. Sama decyzja przyszła trochę później. Wcześniej padały pytania, czy w Tokio będzie kolejny złoty medal, ale ja nie składałam żadnych deklaracji. Nie lubię rzucać słów na wiatr. Po igrzyskach w Rio de Janeiro dostałyśmy z Magdą rok oddechu, nie musiałyśmy jeździć na zgrupowania, miałyśmy indywidualny plan treningowy, który skrupulatnie realizowałam. W pewnym momencie widziałam, że życie pozasportowe potrafi być ekscytujące, sprawiać tyle samo radości, co sportowe. Przełomowym momentem był ślub z Arkiem we wrześniu ubiegłego roku.
PAP: Mąż pomógł w podjęciu decyzji, może jednak zachęcał do powrotu do sportu?
N.M-S.: To była moja decyzja. Arek zawsze mnie wspierał, nigdy nie miał pretensji, kiedy wyjeżdżałam na długie zgrupowania. Naprawdę wyczekał się za mną przez te wszystkie lata. Jesteśmy ze sobą już bardzo długo, mąż widział, że jestem blisko podjęcia decyzji o zakończeniu kariery. Niestety, my wioślarze różnimy się od innych sportowców, choćby z gier zespołowych, którzy mogą trenować na miejscu, w swoich klubach. My z kolei jesteśmy w roku średnio 240-260 dni na zgrupowaniach czy zawodach i nie ma innej możliwości, jeśli chce się uprawiać wioślarstwo na tym najwyższym poziomie i być w kadrze olimpijskiej. W wioślarstwie trzeba ponosić wyrzeczenia, ale ja tego nie żałuję. Mam złoty medal olimpijski, a teraz męża u boku.
PAP: Decyzję ogłosiła pani razem ze swoją partnerką z osady Magdaleną Fularczyk-Kozłowska, choć powody były różne. Rozmawiałyście ze sobą na temat przyszłości?
N.M-S.: Nasze decyzje były podjęte indywidualnie. Na łódce razem z trenerem tworzymy jedność, zespół, wspólnie podejmowaliśmy decyzje sportowe. Jeśli chodzi o życie prywatne, to nie radziłam się Magdy, ani ona mnie.
PAP: Wiek sportowca w ostatnim czasie mocno się wydłużył, w wioślarstwie ten optymalny okres często przychodzi po "trzydziestce", a pani kończy z zawodowym sportem mając zaledwie 29 lat. Nie za wcześnie?
N.M-S.: To prawda, wkraczam chyba w najlepszy okres, jeśli chodzi o wioślarstwo. Zawodnicy maksymalny pułap wytrzymałościowy osiągają właśnie w tym wieku. Nie ukrywam, że to też był argument tych, którzy zachęcali mnie do kontynuowania kariery. Ale ja już czułam się spełniona. Jestem w kwiecie wieku sportowego, ale też nie chciałabym niczego przespać. Życie prywatne jest też ważne.
PAP: Podejrzewam, że trenerzy, władze związku z pewnością też łatwo nie dawali za wygraną?
N.M-S.: To chyba było naturalne z ich strony, a jednocześnie też bardzo miłe, że tak bardzo chcieli mnie zatrzymać. Prezes PZTW Ryszard Stadniuk, którego znam od początku swojej kariery reprezentacyjnej, często mi mówił, żebym jeszcze przemyślała swoją decyzję, że może jeszcze nie warto kończyć. To były takie sympatyczne gesty, czułam się ważną osobą w polskim wioślarstwie.
PAP: Co dało pani wioślarstwo?
N.M-S.: Ciężko to opisać w kilku zdaniach. Na pewno były to ogromne emocje, jakie towarzyszą przed startem, w trakcie rywalizacji. Tej adrenaliny i tego transu wiosłowania będzie mi brakować. Dzięki tym długim zgrupowaniom poznałam wiele interesujących osób, zawarłam wiele przyjaźni. Myślę, że te kontakty będziemy nadal utrzymywać. Z wioślarstwa wyniosłam wartości, które można przenosić nie tylko na sport, ale także na życie osobiste. Do tego mogłam poznać wiele ciekawych miejsc na świecie.
PAP: Magdalena Fularczyk-Kozłowska na razie zawiesiła karierę, pani ją oficjalnie zakończyła. Byłyście najbardziej utytułowanymi zawodniczkami w Polsce. Kobiece wioślarstwo mocno straciło na waszej absencji, nie martwi się pani o następczynie?
N.M-S.: Jestem bardzo spokojna o polskie wiosła. Już w pierwszym roku po igrzyskach dziewczyny zdobyły dwa srebrne medale na mistrzostwach świata i to w czwórkach. Grupa jest dużo większa, niż ta, gdy my zaczynałyśmy. Trener może robić większe roszady, wiem, że ma być budowana dwójka podwójna. A zawodniczki w kadrze są już bardzo doświadczone, one z kadry młodzieżowej do seniorskiej weszły już z workiem medali - jak choćby Marta Wieliczko czy Olga Michałkiewicz. Będę trzymać za nie kciuki, dopingować i wiosłować z nimi, ale już na sucho.
PAP: Swoją przyszłość wiąże pani z Bydgoszczą, czy Poznaniem?
N.M-S.: Bydgoszcz wciąż uważam za swoje miasto, mam tam rodzinę, jestem cały czas członkinią klubu Lotto Bydgostia, mam swój podpis na ul. Długiej i dąb w Alei Ossolińskich. Czuję się częścią tego miasta. Natomiast od kilku lat mieszkam w Poznaniu i tu na pewno zostaniemy razem z mężem. Obu miastom wiele zawdzięczam, podobnie jak Wałczowi, gdzie w Szkole Mistrzostwa Sportowego zaczynałam swoją przygodę. W Poznaniu zdobyłam medale w kategorii młodzieżowca i jako zawodniczka Posnanii poleciałam na igrzyska w Londynie. A będąc w Bydgostii osiągnęłam swój największy sukces.
PAP: Jakie ma pani plany zawodowe na przyszłość?
N.M-S.: Chciałabym zostać przy sporcie, choć dziś żadnych konkretów nie mogę podać. Jestem blisko ukończenia studiów podyplomowych na poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego na kierunku organizacja i zarządzanie sportem. Jestem przekonana, że kwalifikacje, które zdobędę plus moje doświadczenie zawodnicze dadzą mi dużą szansę w realizowaniu się w sporcie po tej drugiej stronie.
Rozmawiał Marcin Pawlicki (PAP)