Tour de France - Michał Kwiatkowski: najsilniejszy jest Nibali [wywiad]
Lider ekipy Omega Pharma-Quick Step w tegorocznym Tour de France Michał Kwiatkowski uważa, że obecnie największym faworytem wyścigu jest Włoch Vincenzo Nibali. "Powinien spokojnie wygrać" - ocenił w rozmowie z PAP najlepszy polski kolarz.
Polska Agencja Prasowa: Jak pan dzisiaj spał, po dramatycznym poniedziałkowym etapie?
Michał Kwiatkowski: Najgorzej ze wszystkich dotychczasowych nocy na wyścigu. Budziłem się dwa razy, wstałem już o siódmej, gdy chyba pierwszy raz mogłem spać do dziesiątej. Nie była to łatwa noc, ale mam nadzieję na drzemkę po południu.
PAP: Czy zdaje pan sobie sprawę ze swojej popularności w Polsce, wynikającej nie tylko z codziennych transmisji w Eurosporcie?
M.K.: Tak do końca, pewnie nie. Zdaję sobie sprawę, że nasza dyscyplina odzyskuje popularność. Nie tylko ja, ale Rafał Majka czy Przemek Niemiec jesteśmy na topie. I dzięki nam ludzie uczą się na nowo oglądać kolarstwo. To nie jest już, jak kiedyś, Wyścig Pokoju i kadra narodowa. Jesteśmy porozrzucani po zawodowych ekipach, więc wygląda to trochę inaczej. Kalendarz startów też jest dłuższy niż kiedyś.
PAP: Czy kibice zrozumieją to co się stało w poniedziałek 14 lipca na trasie 10. etapu. Przez długie chwile był pan w jego trakcie tzw. wirtualnym liderem, a w końcówce stracił szansę na żółtą koszulkę, oddał białą i spadł na 13. miejsce w klasyfikacji generalnej. Jak pan będzie po nim oceniany?
M.K.: Dla mnie mniej ważne jest, jak będę oceniany. Przede wszystkim chcę robić to, co uważam za słuszne sam dla siebie. Oczywiście fajnie byłoby pokazać się przed kibicami i zwyciężyć na etapie czy założyć koszulkę lidera. Nie udało się. Mogę powiedzieć, że chcę iść do przodu, myśleć co da mi w przyszłości to, co robię teraz. Liczy się przecież nie tylko to, co osiągnę każdego konkretnego dnia, lecz także jak wiele doświadczeń mi to przyniesie.
PAP: To było duże rozczarowanie czy też kolejny element w planie na ten wyścig?
M.K.: Oczywiście, że było rozczarowanie. Nie zdołałem zrobić tego, co przez chwilę wydawało się możliwe, o czym każdy marzy. Takie jest kolarstwo. Z każdych porażek, jak i sukcesów, trzeba wyciągać wnioski. To jest najważniejsze.
PAP: Czuje się pan na siłach, fizycznie i psychicznie, by wrócić do pierwszej dziesiątki klasyfikacji generalnej?
M.K.: Tego nie wiem. Wczoraj dostałem mocno w kość. Przed startem mówiłem, że dla mnie w tym wyścigu nie ma rywali. Że chcę stanąć na starcie jak najlepiej przygotowanym do walki i że nie wiem, czym dla mnie będzie sukces: czy założenie koszulki najlepszego młodzieżowca czy walka na etapie. Najważniejsze jest odkrywanie siebie na wielkim tourze. To mój główny cel, który ma owocować w przyszłości.
PAP: Przed i po dzisiejszym treningu rzucał pan do kosza, umiejętnie kozłował piłkę. Skąd zainteresowanie koszykówką?
M.K.: Raczej nie zaliczam się do umiejących w nią grać, ale sześć lat spędziłem w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Toruniu, gdzie miałem na głowie nie tylko kolarstwo, ale też ogólny rozwój. Codziennie mnóstwo czasu spędzaliśmy na grze w koszykówkę. Specjalnie jednak nie śledzę dziś wyników, np. NBA. Innymi sportami interesuję się raczej dorywczo, jak teraz mistrzostwami świata w piłce nożnej. W finale stawiałem na Niemców.
PAP: Kto wygra tegoroczny Tour de France?
M.K.: Bez Contadora i Froome'a najsilniejszy jest Nibali. Nie podlega dyskusji, że spokojnie powinien wygrać, jeśli nie przydarzy się jakiś przypadek losowy. Zresztą jego Astana prezentuje się najlepiej ze wszystkich drużyn.
PAP: Co się jeszcze może wydarzyć w "Wielkiej Pętli"? Mamy dopiero pierwszy dzień przerwy, przed nami Alpy, Pireneje, jazda na czas w przedostatnim dniu, a tu już tyle się wydarzyło, że wyścig właściwie mógłby się kończyć?
M.K.: Myślę, że czeka nas dużo prób ucieczek. Wiele ekip nie ma jeszcze zwycięstwa etapowego, więc do końca pozostaną zmotywowane. My też nie zrezygnowaliśmy z kolejnych, tak samo jak z odzyskania koszulki lidera. Wydaje się to możliwe, bo wiedzieliśmy, że Nibali oddał koszulkę Tony'emu Gallopinowi na jednym z etapów, po czym wróciła do niego jak bumerang. Wyścig jest ciągle otwarty, chociaż wiadomo, że Nibali pewnie zostanie na najwyższym stopniu podium. Pewne jest, że na pewno nie będzie łatwo.
PAP: Różnice w czołówce nie są duże. Wciąż ma pan szanse na powtórzenie sukcesu Zenona Jaskuły i zajęcie trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej. Pan jest wszechstronniejszy od niego. Nie tylko potrafi rozprowadzić kolegę na finiszu i dobrze jeździć na czas, ale i sam atakuje na ostatnim kilometrach i znakomicie zjeżdża w górach. Jaskuła był bardziej pasywny
M.K.: Myślę, że w kolarstwie nie należy porównywać jednego zawodnika do drugiego. Każdy wyścig jest inny. Ja przede wszystkim chcę być sobą, Michałem Kwiatkowskim i jeździć w swoim stylu. Wciąż go wypracowuję. Na razie skupiam się na tym, żeby zbierać doświadczenia, a gdzie mnie to zaprowadzi w przyszłości, tego jeszcze nie wiem. Z każdej sytuacji wyciągam, co się da, żeby być mądrzejszym na przyszłość.
PAP: Imponuje pan ostatnio umiejętnością zjeżdżania. Nie boi się pan takich szarż?
M.K.: Na pewno ta umiejętność nie przyszła naturalnie. Pamiętam Giro d'Italia w 2012 roku, gdy odstawałem od grupy właśnie na zjazdach, po prostu się bałem. Od pewnego czasu mam po prostu więcej pewności siebie. Staram się być skoncentrowanym. Na treningach nie rozmawiam z kolegą na zjeździe, tylko staram się zjechać najlepiej jak potrafię, myśleć tylko o tym.
PAP: Przedostatni etap wyścigu to długa jazda indywidualna na czas. Widzi pan dla siebie szanse w tej próbie?
M.K.: W tym roku nieźle wypadałem we wszystkich czasówkach, więc na pewno będę dobrze nastawiony. Do tego dnia mamy jednak do pokonania jeszcze Alpy i Pireneje, więc nie wiem, jak będzie wtedy wyglądała klasyfikacja generalna. Jazda na czas to moja ulubiona specjalność, na pewno dam w niej z siebie wszystko, a dokąd to mnie zaprowadzi - nie wiadomo. Na pewno wszyscy będziemy zmęczeni po trzech tygodniach ścigania.
PAP: Myśli pan, że uda się odebrać rywalom z Francji koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej? Takie koszulki to początek prawdziwej sławy - zdobywali je w przeszłości m.in. Francesco Moser, Marco Pantani, Jan Ullrich.
M.K.: Będę o nią walczył. Nic nie oddaję bez walki, ale też nie odczuwam presji związanej z koniecznością jej zdobycia. Byłem dwa razy na podium, jechałem w niej przez trzy etapy w tym wyścigu. To z pewnością wielkie przeżycie, ale nie wiem, jak sprawy potoczą się dalej. Wszystko zależy od dyspozycji.
PAP: Podkreśla pan, że wciąż uczy się, zdobywa doświadczenie. Kiedy nastąpi moment, że powie pan: teraz przyszedł już czas na korzystanie z nabytych umiejętności?
M.K.: Też chciałbym to wiedzieć. Mogę to tylko porównać do swoich przygotowań do klasyków. Jednym z moich celów tego sezonu były klasyki ardeńskie i mogę powiedzieć, że moje starty w nich się udały. Nie miałem żadnych trudności. Ale przygotowania to wielkich tourów to dla mnie coś nowego. Plany w stosunku do ubiegłego roku uległy zmianom. To długi proces i długa droga, żeby wiedzieć, jak konkretnie przygotować się do samego startu, jak reaguje organizm. Ciągle zbieram mnóstwo wiedzy, również dzięki temu, że ciągle walczę, ciągle jestem z przodu. Staram się wyciągnąć jak najwięcej wniosków, ale nadal nie posiadłem całej wiedzy.
PAP: W ekipie pana kolegą jest Michał Gołaś. Jakie to ma dla pana znaczenie?
M.K.: Michał jest dla mnie wszystkim po trochu - mentorem, doradcą, przyjacielem, dobrym duchem. Bardzo ważne, że mam go tutaj. Dzielimy pokój na wyścigu, mam od niego ogromne wsparcie. Nie wiem już nawet, od którego roku, Wywodzimy się z tego samego klubu, mieszkamy w tym samym mieście - Toruniu. Trenujemy razem, wyjeżdżamy na zgrupowania. To ważne, żeby przez świat nie iść samemu.
W Geneuille rozmawiał Marek Cegliński (PAP)