Walka z ociepleniem klimatu może być pierwszą "ofiarą" rządów Trumpa
Niespodziewana wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich wywołuje obawy, że po objęciu urzędu anuluje on dorobek prezydenta Baracka Obamy w walce z ociepleniem klimatu. Zwłaszcza, że nowy prezydent będzie miał za sobą w tej sprawie republikański Kongres.
Prezydent elekt nie wierzy w zmiany klimatu - tak przynajmniej wynika z tego, co mówił do tej pory, "oszustwem" nazywając zmiany klimatu spowodowane przez człowieka. "Koncept globalnego ocieplenia został stworzony przez Chiny i dla Chin, by sprawić, że amerykański przemysł przestanie być konkurencyjny" - pisał na Twitterze w 2012 roku. Podczas kampanii Trump zapowiedział, że jeśli zostanie prezydentem, to nie tylko "rozmontuje" federalną Agencję Ochrony Środowiska, która jego zdaniem nakłada zbyt silne obciążenia na amerykańskich przedsiębiorców, ale też anuluje paryskie porozumienie klimatyczne.
Chodzi o osiągnięte po latach trudnych negocjacji przez ponad 200 państw międzynarodowe porozumienie klimatyczne ws. redukcji emisji cieplarnianych, by ograniczyć globalny wzrost temperatury. USA zobowiązały się w ramach porozumienia z Paryża, że ograniczą do 2025 roku emisję gazów cieplarnianych o 26-28 proc. w porównaniu z poziomem emisji z 2005 roku. Obecnie w marokańskim Marrakeszu trwa Konferencja Narodów Zjednoczonych, na której ma dojść do uruchomienia fazy wdrażania porozumienia paryskiego, a także pierwszego spotkania stron, które go ratyfikowały. Z USA pojechał na nią sekretarz stanu USA John Kerry.
Zastępca doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Ben Rhodes zapewnił podczas konferencji prasowej w piątek, że obecna administracja USA będzie "do końca" swego urzędowania zaangażowana we wdrożenie umowy paryskiej. Ale przyznał, że administracja nowego prezydenta "podejmie własne decyzje". Powiedział też, że oczekuje, iż temat ten z pewnością będzie poruszony podczas wizyty Obamy w Europie w przyszłym tygodniu.
Trump oczywiście nie może sam "anulować" paryskiego porozumienia, które jest umową międzynarodową; nie ma mocy prawnej, by zmusić kraje europejskie, by zrezygnowały z walki z ociepleniem klimatu. Ale eksperci obawiają się, że bez udziału w porozumieniu klimatycznym Stanów Zjednoczonych, inne kraje, zwłaszcza rozwijające się, wycofają się z kosztownych zobowiązań.
"Inne kraje emitujące najwięcej emisji, zwłaszcza Indie, będą mieć mało powodów, by kontynuować zobowiązanie z Paryża. Jeśli USA nie będą, to niby czemu miałyby to robić kraje rozwijające się?" - napisał ekspert ds. klimatu z Massachusetts Institute of Technology John Sterman. "Teraz to porozumienie najpewniej upadnie, a szkody będą nie do odwrócenia" - zgodził się z nim ekonomista Paul Krugman na łamach "New York Times".
Spośród obietnic wyborczych Trumpa, anulowanie różnych rozporządzeń Obamy ws. ochrony środowiska i walki ze zmianą klimatu wydaje się być dla niego stosunkowo najprostsze. Po pierwsze dlatego, że może liczyć w tej sprawie na pełne poparcie Partii Republikańskiej, która kontroluje cały Kongres. Republikanie zawsze byli przeciwni proklimatycznym inicjatywom Obamy i ostro skrytykowali jego paryskie zobowiązania dla USA. Poza tym anulowanie rozporządzeń o redukcji CO2 nie wymaga, przynajmniej w krótkim okresie, żadnych zastępczych działań ze strony administracji, w przeciwieństwie np. do uchylenia ustawy Obamacare, co Trump i Republikanie również obiecali podczas kampanii wyborczej. Oczekuje się, że Trump, zanim zdecyduje się na radykalny krok w celu pozbawienia milionów osób ubezpieczenia zdrowotnego w ramach Obamacare, będzie musiał przedstawić jakieś alternatywne rozwiązanie.
USA są po Chinach drugim krajem emitującym największe ilości gazów cieplarnianych, a Obama uczynił z walki z ociepleniem klimatu priorytet swej drugiej kadencji.
W 2015 roku Obama ogłosił "Clean Power Plan" (Plan Czystej Energii), oceniony przez ekspertów jako najważniejszy krok podjęty dotychczas przez USA w walce ze zmianami klimatu. Głównym elementem tego planu jest rozporządzenie o redukcji emisji CO2 przez amerykańskie elektrownie. Celem jest zmniejszenie emisji do 2030 roku aż o 32 proc. w porównaniu z poziomem emisji z roku 2005. Ale jest to także plan najbardziej kontrowersyjny. Wzbudził on m.in. sprzeciw republikańskiej opozycji, która obawia się, że wiele starych elektrowni, opartych na węglu i innych paliwach kopalnych, nie zdoła się zmodernizować i przejść na odnawialne źródła energii, przez co będzie im grozić zamknięcie.
Ponad 20 republikańskich stanów, pod przewodnictwem Wirginii Zachodniej, w której wydobywa się najwięcej węgla kamiennego w USA, a także Teksasu - czołowego producenta ropy naftowej w kraju, wstąpiło na drogę sądową przeciw planowi Obamy, argumentując, że przekroczył on swe uprawnienia. W lutym br. Sąd Najwyższy uznał, że dopóki nie wypowie się w sprawie ich skargi, to wykonywanie planu należy wstrzymać.
Nowa administracja Trumpa może po prostu zrezygnować z obrony Planu Czystej Energii w SN. Sam Sąd też może go ostatecznie uchylić, zwłaszcza, że Trump zapowiedział, iż mianuje na dziewiątego członka SN (wciąż jest wakat po śmierci sędziego Antonina Scalii) konserwatystę, co sprawi, że liberałowie będą w nim w mniejszości. A bez Planu Czystej Energii Stanom Zjednoczonym trudno będzie wywiązać się ze zobowiązań paryskich. Z elektrowni pochodzi około jednej trzeciej wszystkich krajowych emisji gazów cieplarnianych w USA.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)