Trump pozostał sobą w ostatniej debacie telewizyjnej z Hillary Clinton
W ostatniej debacie telewizyjnej z Hillary Clinton w Las Vegas Donald Trump nie zmienił swej wyzywającej postawy ani brutalnego stylu polemiki i nie odwołał kontrowersyjnych wypowiedzi, które wywołały burzę krytyki i spowodowały utratę poparcia wyborców.
W pierwszych komentarzach po debacie przeważają oceny, że kandydat Republikanów na prezydenta pogrzebał swoje szanse na zwycięstwo w wyborach 8 listopada.
Z wyjątkiem pierwszych 30 minut, kiedy kandydaci do Białego Domu polemizowali w sprawie obsady Sądu Najwyższego i imigracji, reszta debaty raz jeszcze przekształciła się w kłótnię, w której oboje się przekrzykiwali, Trump przerywał Clinton, a w pewnym momencie powiedział o swej oponentce: "Jakaż z niej paskudna kobieta...".
Kandydat Republikanów ponownie odmówił deklaracji, że uzna każdy wynik wyborów i kwestionował ustalenia wywiadu USA, że Rosja włamała się do amerykańskich systemów komputerowych w celu wpłynięcia na wynik wyborów. Zaprzeczał też, jakoby napastował seksualnie kobiety, chociaż zarzuty te zostały podparte nagraniami rozmów Trumpa, w których chełpił się, że czynił to bezkarnie dzięki swej sławie celebryty.
Trzecia i ostatnia debata odbyła się w środę wieczorem (czasu miejscowego) w Las Vegas w stanie Nevada. Prowadzący ją dziennikarz telewizji Fox News, Chris Wallace, zapytał Trumpa, czy zaakceptuje rezultat wyborów, jak to obiecał nawet jego partner, kandydat na wiceprezydenta Mike Pence.
Trump odpowiedział najpierw, że "przyjrzy się temu w swoim czasie" i sugerował, że wybory mogą zostać sfałszowane, mówiąc, że "miliony ludzi zostało zarejestrowanych do wyborów, chociaż nie powinni być zarejestrowani".
Kiedy Wallace powtórzył pytanie, przypominając, że "do tradycji Ameryki należy pokojowe przekazanie władzy", kandydat Partii Republikańskiej (GOP) ponownie odmówił deklaracji, że uzna wynik wyborów. "Powiem panu w swoim czasie. Będę pana trzymał w napięciu" - oświadczył Trump.
Wypowiedź kandydata GOP, który wcześniej zachęcał swoich zwolenników do kontroli przebiegu głosowania, co zdaniem ekspertów grozi incydentami z użyciem przemocy, jest najszerzej komentowanym momentem trzeciej debaty prezydenckiej. W telewizji Fox News znany konserwatywny publicysta Charles Krauthammer nazwał wypowiedź Trumpa "straszliwym błędem i politycznym samobójstwem".
Clinton natychmiast wykorzystała gafę do ataku na przeciwnika. "To straszne!.. To mogłoby być zabawne, ale jest niepokojące. Godzimy się przecież z wynikiem wyborów, nawet jeśli przegrywamy. On oczernia i pomniejsza naszą demokrację" - powiedziała.
W innym momencie debaty Clinton wezwała Trumpa, by przyznał, że to agenci rosyjscy włamali się do komputerów Parti Demokratycznej w celu zakłócenia procesu wyborczego w USA i żeby potępił za to Rosję. Kandydat GOP przez kilka minut ignorował ten apel, zmieniał temat i powiedział, że "byłoby miło dogadać się z Rosją". Dodał też, że Putin "nie ma dla niej (Clinton) żadnego szacunku".
"Bo wolałby mieć swoją marionetkę jako prezydenta USA" - odcięła się Clinton.
"To pani jest marionetką" - ripostował Trump i powiedział, że Putin "przechytrzył ją w Syrii".
Kiedy Wallace zapytał, czy potępi próbę wpływania na wynik wyborów w USA przez Rosję, "nawet jeśli nie wierzy, że to była Rosja", kandydat GOP odpowiedział: "Oczywiście, przez Rosję czy jakikolwiek inny kraj". Po czym zaatakował Clinton za jej politykę zagraniczną w czasach, gdy była sekretarzem stanu.
Replikując, Clinton przypomniała, że wielu byłych dowódców wojsk i wyższych urzędników administracji, w tym i Republikanów, ostrzegło, iż Trump nie ma odpowiedniej wiedzy ani dyscypliny i zbyt łatwo daje się sprowokować, więc nie nadaje się na prezydenta. Wypomniała też swemu oponentowi kwestionowanie sojuszy USA, z NATO na czele. Wytknęła mu też jego poparcie dla uzbrojenia się w broń atomową takich krajów, jak Japonia i Korea Południowa, co miałoby im zastąpić amerykański parasol nuklearny.
Zapytany przez moderatora debaty o sprawę napastowania seksualnego kobiet, Trump znowu – jak w poprzednich wystąpieniach – stanowczo zaprzeczył tym zarzutom. "Te ich historie zostały przeważnie zdyskredytowane. Nigdy nie widziałem tych kobiet. To wszystko kłamstwa, czysta fikcja" - powiedział. Dodał, że jego zdaniem wszystkie oskarżenia są owocem spisku, za którym stoi sztab kampanii Clinton.
Kandydatka Demokratów przypomniała, że najpierw ujawniono nagranie seksistowskich wypowiedzi Trumpa, dzięki któremu relacje dziesięciu oskarżających go kobiet nabrały wiarygodności. "Donald Trump uważa, że poniżanie kobiet czyni go większym" - powiedziała i wytknęła mu także kpiny z niepełnosprawnego dziennikarza, którego przedrzeźniał na wiecu, oraz atak na rodziców poległego w Iraku muzułmańskiego oficera armii USA, którzy na konwencji przedwyborczej skrytykowali go za islamofobię.
Trump w rewanżu poruszył sprawę nieprzepisowego używania przez Clinton prywatnego serwera mailowego do służbowej korespondencji w Departamencie Stanu. "Nikt nie ma więcej szacunku dla kobiet niż ja. Tamto było fikcją, ale jej maile nie są fikcją. Powinna dostać pięć lat więzienia za kłamstwa w zeznaniach dla FBI! I ona się ubiega o prezydenturę?!" - mówił.
Zaatakował także fundację charytatywną Clintonów za przyjmowanie datków od autorytarnych rządów państw łamiących prawa człowieka. "To jest kryminalne przedsiębiorstwo. Oni przyjmowali donacje z Arabii Saudyjskiej. Brali pieniądze od kraju, w którym kamienuje się kobiety" - oświadczył.
Resztę debaty wypełniła polemika w sprawie nielegalnej imigracji, programów gospodarczych obojga i obsady Sądu Najwyższego.
Trump bronił swej zapowiedzi budowy muru na granicy z Meksykiem i niewpuszczenia uchodźców z Bliskiego Wschodu. "Albo mamy państwo prawa, albo nie mamy. Ona chce otwartych granic" - powiedział, zwracając uwagę, że z Ameryki Łacińskiej płyną do USA narkotyki.
Clinton zaprzeczała jakoby nie miała planów uszczelnienia granic i podkreślała, że jako prezydent będzie deportować nielegalnych imigrantów popełniających przestępstwa.
Pytana jakich sędziów nominuje do Sądu Najwyższego, Clinton oświadczyła, że takich, którzy zagwarantują nienaruszalność prawa kobiet do aborcji, legalność małżeństw homoseksualnych i będą dążyć do odwołania decyzji znoszącej limity na finansowanie kampanii wyborczych polityków przez korporacje.
Trump obiecał, że jego nominaci zapewnią, iż nie dojdzie do zaostrzenia restrykcji na posiadanie broni palnej.
Kandydat GOP przedstawił prezentowany już wcześniej program rozkręcenia koniunktury przez obniżkę podatków, w tym od korporacji, co jego zdaniem przyspieszy wzrost gospodarki do 5-6 proc. rocznie.
Obecnie wzrost PKB – jak wskazał – jest dość anemiczny po wyjściu z recesji i kryzysu w latach 2007-2009. Obwiniał za to administrację prezydenta Baracka Obamy.
Clinton odpowiedziała, że Obama "odziedziczył katastrofę" po swoim poprzedniku George'u W. Bushu. W sumie jednak, mówiąc o gospodarce, Trump zdobywał punkty. Mówił o ucieczce miejsc pracy za granicę w rezultacie układów o wolnym handlu i o regulacjach rządowych krępujących swobodę biznesu.
Celnym uderzeniem było także – jak ocenili komentatorzy – wytknięcie Clinton sprawy fundacji charytatywnej prowadzonej przez jej męża, byłego prezydenta Billa Clintona. Wbrew umowie Białego Domu z Departamentem Stanu przyjmowała ona datki od rządów państw, stwarzając sytuację konfliktu interesów, gdyż Clinton pełniła wtedy funkcję sekretarza stanu (darczyńcy uzyskiwali łatwiejszy dostęp do szefowej dyplomacji).
Zdaniem obserwatorów debaty kandydat Republikanów zaprzepaścił jednak wszystkie te zdobycze w dyskusji tym, że odmówił obietnicy uznania wyniku wyborów niezależnie od tego, jaki będzie.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)