Ruszył proces ws. organizacji lotu do Smoleńska
Ruszył proces Tomasza Arabskiego i czterech innych osób oskarżonych w trybie prywatnym przez rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej o niedopełnienie obowiązków przy organizacji lotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 r. Nie przyznają się do zarzutów.
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie pełnomocniczka części oskarżycieli prywatnych mec. Anna Mazur odczytała prywatny akt oskarżenia. Łącznie do oskarżenia przystąpili bliscy 14 ofiar katastrofy - m.in. Anny Walentynowicz, Bożeny Mamontowicz-Łojek, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna.
Oskarżeni to poza Arabskim (b. szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z lat 2007-2013, b. ambasadorem w Hiszpanii) dwoje urzędników kancelarii premiera - Monika B. i Miłosław K. oraz dwoje pracowników ambasady RP w Moskwie - Justyna G. i Grzegorz C. Grozi im do 3 lat więzienia. W sądzie stawiło się w czwartek czworo oskarżonych; nie przyszedł Arabski.
Podstawą złożonego w 2014 r. prywatnego aktu oskarżenia jest art. 231 Kodeksu karnego, który przewiduje do 3 lat więzienia za niedopełnienie obowiązków funkcjonariusza publicznego. Akt oskarżenia wniesiono po tym, gdy Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga umorzyła prawomocnie śledztwo ws. organizacji lotów premiera i prezydenta do Smoleńska z 7 i 10 kwietnia 2010 r.
Arabskiemu oskarżyciele prywatni zarzucili m.in. niedopełnienie obowiązków w zakresie nadzoru i koordynacji nad zapewnieniem specjalnego transportu wojskowego dla prezydenta RP. B. szefowi kancelarii premiera zarzucono niepoczynienie ustaleń co do statusu lotniska w Smoleńsku, które "w świetle prawa lotniczego nie było lotniskiem", a także niepoinformowanie "uprawnionych służb o znanym mu statusie tego terenu, podczas gdy status lotniska miał istotne znaczenie dla bezpieczeństwa lotu i zakresu obowiązków służb". Ponadto wskazano, że Arabski "nie zapewnił sprawnego i terminowego" obiegu dokumentów niezbędnych do prawidłowego przebiegu lotu.
Również pozostałym urzędnikom oskarżyciele zarzucili m.in. brak ustaleń w sprawie statusu lotniska, nieterminowe dostarczanie dokumentów oraz niezweryfikowanie aktualności tzw. kart podejścia do lotniska. "Ewidencja składanych zamówień i wykonywanych lotów przez kancelarię premiera była prowadzona w sposób niedokładny, nierzetelny i niekompletny, co utrudniało koordynację i monitorowanie wykonywania transportu specjalnego" - wskazali oskarżyciele.
W pisemnych odpowiedziach na akt oskarżenia złożonych jeszcze przed rozpoczęciem procesu obrońcy urzędników wnieśli o uniewinnienie swoich klientów. Obrońca Arabskiego podkreślał w - odczytanej przez sąd - odpowiedzi pisemnej, że za zapewnienie bezpieczeństwa lotu odpowiadał 36. specpułk, a do obowiązków szefa kancelarii premiera nie należał ani wybór miejsca lądowania, ani ustalanie statusu lotniska. Wskazywał, że nie było związku między działaniem oskarżonego, a obniżeniem poziomu bezpieczeństwa lotu.
W czwartek obrońca Arabskiego mec. Andrzej Bednarczyk powiedział dziennikarzom, że powody nieobecności jego klienta w sądzie są losowe. Dodał, że jego klient ma wolę "czynnego uczestnictwa w procesie". Zgodnie z prawem proces można zacząć pod nieobecność oskarżonego, jeśli został prawidłowo powiadomiony o rozprawie.
Czworo oskarżonych obecnych na sali rozpraw w składanych wyjaśnieniach kolejno odpierało zarzuty niedopełnienia obowiązków. Wskazywali m.in. na odpowiedzialność Kancelarii Prezydenta RP co do organizacji lotu. Nie chcieli odpowiadać na pytania oskarżycieli prywatnych.
Monika B. oświadczyła sądowi, że nie rozumie, dlaczego jest oskarżona w tej sprawie. Ujawniła, że w lutym br. wypowiedziano jej stosunek pracy na mocy noweli o Służbie Cywilnej. B. powiedziała, że podróż z 10 kwietnia organizowała Kancelaria Prezydenta. "Rola kancelarii premiera ograniczała się do wpisania zapotrzebowania KPRP do ewidencji i sprawdzenia, czy na wskazany dzień nie ma innych rezerwacji" - zaznaczyła. Według niej KPRM przesyłała informacje od innych podmiotów o zapotrzebowaniu na lot do dowództwa Sił Powietrznych, 36. specpułku i BOR tylko wtedy, gdy nie były one powiadamiane przez organizatora danego lotu.
Monika B. podkreśliła, że ws. lotu z 10 kwietnia były trzy pisma z KPRP, gdyż zmieniano godziny wylotu i nie było imiennej listy uczestników.
Miłosław K. oświadczył, że KPRP przesyłała do kancelarii premiera informacje ws. lotów niespełniające wymogów formalnych, bo nie zawierały one m.in. list pasażerów czy lotniska lądowania. Dodał, że nie miał możliwości nadania biegu pismu KPRP ws. lotu z 10 kwietnia, skoro nie było tam np. listy pasażerów, co nie pozwoliło zorientować się, jaki samolot zamówić.
"Brak mojego działania wynikał wyłącznie z wadliwości działań urzędników KPRP, którzy najwidoczniej nie znali obowiązków dysponenta lotów" - oświadczył sądowi K. Zaznaczył, że KPRM "nie miała instrumentów do zobligowania dysponentów do wypełniania obowiązujących procedur".
Zdaniem K. KPRP nie informowała KPRM, że lot 10 kwietnia ma się odbyć na lotnisko Smoleńsk-Północny. "Wobec tego nie rozumiem, dlaczego miałbym czynić jakieś ustalenia co do tego lotniska, co mi się zarzuca" - oświadczył. Według niego "sprawa byłaby łatwiejsza, gdyby nie spory między szefami kancelarii prezydenta i premiera co do dostępności statków powietrznych".
Justyna G. wyjaśniła, że nie miała żadnej możliwości weryfikowania kart podejścia lotniska Smoleńsk-Północny. "Ambasada RP w Moskwie była tylko przekaźnikiem informacji" - dodała.
Według Grzegorza C. (dziś - pracownika MSZ), urzędnicy ambasady nie mogli "pełnić roli cenzorów" dokumentów otrzymywanych od kompetentnych organów w Polsce, bo "groziłoby to wyrzuceniem z pracy". Dodał, że nigdy nie było wątpliwości, o którym ze smoleńskich lotnisk jest mowa w notach i dokumentach, gdyż drugie lotnisko w tym mieście miało charakter lokalny, zamknięto w latach 90. i nigdy nie lądowały tam polskie delegacje. "Swoje obowiązki wykonywałem z należytą starannością i pragmatyką służby" - podkreślił C.
Oskarżeni urzędnicy ambasady zeznali, że kwestią przygotowania wizyt premiera i prezydenta z 7 i 10 kwietnia ze strony ambasady kierował Tomasz Turowski.
"To linia obrony oskarżonych; mogą tak naprawdę mówić wszystko" - tak ich wyjaśnienia skomentowała mec. Małgorzata Wypych, jedna z pełnomocniczek oskarżycieli. Dodała, że cieszy się, iż dziennikarze dostrzegli sprzeczności w ich wyjaśnieniach - jeden mówił, że KPRP nie informowała KPRM, gdzie ma lądować prezydent, a inny przyznał, że wiadomo, o jakie lotnisko chodziło. Mec. Wypych przyznała, że uprawnione instytucje składały zapotrzebowania na loty, ale już "całą resztą zajmował się koordynator, czyli KPRM i jej szef".
Jeden z obrońców mec. Jacek Dubois ocenił natomiast, że "większość zarzutów niedopełnienia obowiązków, stawianych oskarżonym, do ich obowiązków nie należała". Według niego, dlatego można mówić, że akt oskarżenia został sporządzony wadliwie. Dodał, że "oskarżeni bardzo rzeczowo wskazali, że większość tez zawartych w zarzutach jest nieprawdą". Zdaniem adwokata uchybienia w całej sprawie nie wynikają z działań urzędników KRPM czy ambasady.
Prok. Przemysław Ścibisz z Prokuratury Okręgowej w Warszawie zgłosił w czwartek "udział w sprawie jako rzecznik praworządności". Trzy lata temu Sąd Najwyższy stwierdził, że w ramach postępowania z prywatnego aktu oskarżenia prokurator pełni funkcję rzecznika praworządności. SN uznał, że w tej funkcji ma pełne możliwości takiego działania, które zmierzało będzie do realizacji celów postępowania karnego, choć sama decyzja o wzięciu udziału w takim postępowaniu "nie determinuje tego, że będzie on działał jako strona czynna, wspierająca tezy subsydiarnego aktu oskarżenia".
"To bardzo pozytywne po sześciu latach sytuacji, w której tak naprawdę prokuratura tylko i wyłącznie wskazywała, że winni są albo ci, którzy już nie żyją, albo ci, którzy w ogóle zorganizowali ten wyjazd" - skomentowała mec. Wypych decyzję prokuratury. Dodała, że "prokurator ma prawo przyłączenia się do postępowania".
W lutym SO otrzymał z prokuratury wojskowej wyciąg z całościowej opinii biegłych na temat katastrofy smoleńskiej przygotowanej dla Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie w zakresie, w którym - zdaniem WPO - dotyczyła ona tematyki prywatnego aktu oskarżenia. Na wniosek oskarżycieli SO zwrócił się jednak w czwartek do prokuratury o przekazanie całości tej opinii.
Na kolejne dwa terminy - 27 kwietnia i 13 maja - wezwano pierwszych świadków (nie ma wśród nich powszechnie znanych osób, to głównie urzędnicy kancelarii premiera i prezydenta czy MSZ).
Umarzając w 2014 r. śledztwo w sprawie organizacji lotów, prokuratura oceniła, że choć były nieprawidłowości przy organizacji lotów, to nie wystarczają one do postawienia zarzutów. W śledztwie stwierdzono "poważne naruszenie" przepisów, m.in. instrukcji HEAD z 2009 r. przez urzędników KPRM ws. dysponowania wojskowym specjalnym transportem lotniczym. "Nie miały one bezpośredniego związku z przygotowaniem wizyt z 7 i 10 kwietnia 2010 r., natomiast dotyczyły szeregu czynności podejmowanych w okresie poprzedzającym katastrofę" - napisano w uzasadnieniu umorzenia.
Polegały one m.in. na: niewywiązywaniu się z obowiązku ustalania limitów dysponowania wojskowym transportem lotniczym na potrzeby osób uprawnionych, nierzetelnego prowadzenia ewidencji czy bezpodstawnej odmowy skorzystania z wojskowego specjalnego transportu lotniczego przez podmiot do tego uprawniony. Prokuratura oceniła, że nieprawidłowości nie wywołały skutków co do bezpieczeństwa wizyt prezydenta i premiera; spowodowały zaś jedynie "wzmożone działania innych organów państwa".
W styczniu SO odmówił umorzenia tego procesu - o co wnosiła wówczas obrona, a także prokuratura.(PAP)