Nikt nie usłyszał zarzutów ws. katastrofy w chilijskiej kopalni z 2010 r.
Chilijska prokuratura po prawie trzech latach zakończyła śledztwo w sprawie katastrofy górniczej z 2010 roku, nie stawiając nikomu zarzutów. Decyzja ta rozgniewała górników, których uratowano podczas spektakularnej akcji po 70 dniach pod ziemią.
Według prokuratury nie ma wystarczających dowodów, które umożliwiałyby oskarżenie właścicieli kopalni lub przedstawicieli ministerstwa górnictwa.
"To hańba dla chilijskiego systemu sprawiedliwości" - powiedział w czwartek agencji AP najbardziej znany z uratowanych górników Mario Sepulveda, komentując decyzję prokuratury.
"To niemożliwe, że nikt nie został obarczony odpowiedzialnością za wypadek takiego kalibru. Dzisiaj mam ochotę wykopać głęboką dziurę i znowu znaleźć się pod ziemią. Ale tym razem nie chcę, by mnie odnaleziono" - powiedział Sepulveda.
Adwokat 31 z 33 uratowanych górników Renato Prenafeta poinformował, że jego zespół przyjrzy się uzasadnieniu decyzji prokuratury i przedstawi własną argumentację. Dodał, że górnicy złożyli pozew cywilny, w którym domagają się odszkodowania.
"Większość osób, które reprezentuję, wciąż odczuwa psychologiczne skutki tego, co się stało. Wielu nie może pracować. To bardzo dramatyczna sytuacja" - wyjaśnił Prenafeta.
22-godzinną akcję ratunkową śledził cały świat, a uratowani mężczyźni zostali powitani jak bohaterowie. Opłacono im wycieczki na greckie wyspy, odwiedzili stadion Realu Madryt oraz Disney World. Jednak czar prysł po powrocie do domu. Wielu zostało bez pieniędzy, niektórzy zaczęli chorować, sięgali po alkohol i narkotyki.Omar Reygadas, który obecnie jest bezrobotny, tłumaczył, że większość właścicieli kopani boi się zatrudniać uratowanych górników. "Myślą, że jeśli coś się stanie, to wszyscy natychmiast się o tym dowiedzą, gdyż interesują się nami media. Jesteśmy bardzo znani" - tłumaczył.
Minister górnictwa Hernan de Solminihac Tampier wyraził nadzieję, że dzięki pozwowi cywilnemu górnicy otrzymają odszkodowanie.
Zdumiony decyzją prokuratury był dawny minister górnictwa Laurence Golborne, który nadzorował akcję ratunkową. W radiu Cooperativa powiedział, że regulatorzy z ministerstwa górnictwa polecili właścicielom kopalni wybudowanie wyjścia ewakuacyjnego, czego tamci nie zrobili. Według Golborne'a jeśli właściciele zastosowaliby się do zaleceń, "górnicy nie musieliby spędzać 70 dni pod ziemią".
W 2011 roku specjalna komisja parlamentarna ustaliła, że właściciele 125-letniej kopalni są winni zawalenia się kopalnianego chodnika.
Do katastrofy górniczej w kopalni miedzi i złota San Jose, położonej nieopodal miasta Copiapo na pustyni Atakama, doszło 5 sierpnia 2010 roku. 33 górników, w tym 32 Chilijczyków i Boliwijczyk, zostało uwięzionych 625 metrów pod ziemią w komorze o powierzchni 50 m kw., w której temperatura wynosiła ponad 30 stopni C.
Dopiero po 17 dniach od wypadku dali znak życia. Po 18 dniach pod ziemię specjalnym szybem dostarczono im wodę, żywność i leki. Wcześniej uwięzieni mężczyźni żywili się tuńczykiem w puszkach, mlekiem i biszkoptami zmagazynowanymi w schronie, gdzie udało im się dotrzeć po zawaleniu się chodnika.
Cały świat z zapartym tchem śledził heroiczną walkę górników o życie. Reporterzy relacjonowali ich męstwo oraz bezprecedensową, niezwykle skomplikowaną akcję ratunkową, którą przeprowadzono w październiku 2010 r. z użyciem specjalnej kapsuły. Na powierzchni ocalonych witał prezydent kraju Sebastian Pinera.(PAP)