Porozumienie o zawieszeniu broni w Syrii: kapitulacja USA przed Rosją?
Zawarte w Monachium porozumienie między USA a Rosją, zapowiadające zawieszenie broni w Syrii, gdzie trwa wojna domowa, oraz pomoc humanitarną dla jej ofiar, nie rokuje nadziei na trwały rozejm, a tym bardziej na szybkie zakończenie konfliktu.
Zdaniem komentatorów porozumienie potwierdza słabość administracji prezydenta USA Baracka Obamy, bezsilnej wobec cynicznej i brutalnej polityki Rosji, z powodzeniem wspierającej zbrojnie dyktatorski reżim prezydenta Syrii Baszara el-Asada, którego rezygnacji Waszyngton domagał się przez kilka lat.
„Uzgodnione +przerwanie walk+ zamraża zdobycze terytorialne syryjskiego reżimu i Rosji wokół Aleppo (na północnym zachodzie Syrii - PAP). Łatwo przewidzieć załamanie się porozumienia; nie ma neutralnego organu, który monitorowałby wprowadzenie go w życie. Nawet gdyby umiarkowane siły reprezentowane w (opozycyjnym) Wysokim Komitecie Negocjacyjnym (HNC) powściągnęły swoich bojowników, jest mnóstwo innych bojowników w Syrii, w tym związanych z Państwem Islamskim (IS) i Al-Kaidą, którzy będą kontynuować walkę” - powiedział PAP Daniel Serwer, specjalista ds. Bliskiego Wschodu ze Szkoły Zaawansowanych Studiów Międzynarodowych (SAIS) amerykańskiego Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa.
„Porozumienie to nie jest warte papieru, na którym zostało zapisane” - napisał na Twitterze inny ekspert ds. Bliskiego Wschodu, Salman Shaikh. „Zawarto je pod presją dramatycznej sytuacji w Syrii, ale nie ma ono żadnego realnego wymiaru politycznego” - powiedział z kolei dziennikowi „Washington Post” Emile Hokayem z think tanku International Institute for Strategic Studies w Bahrajnie.
Plan przedstawiony w czwartek przez sekretarza stanu USA Johna Kerry'ego i rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa zapowiada „przerwanie walk” w ciągu tygodnia, a następnie formalne zawieszenie broni. Tymczasowy rozejm ma umożliwić dostawy pomocy humanitarnej dla ludności cywilnej w regionach Syrii zajętych przez rebeliantów, ale otoczonych przez wojska reżimowe.
Gdyby rozejm doszedł do skutku, byłoby to pierwsze formalnie ogłoszone zawieszenie broni w syryjskiej wojnie, która rozpoczęła się w 2011 roku od powstania przeciw reżimowi Asada. Eksperci zwracają jednak uwagę na luki i dwuznaczności porozumienia. Nie wiadomo, czy wszystkie grupy rebeliantów zgodziły się na jego warunki, ani czy będzie go przestrzegać reżim w Damaszku. Asad zapowiedział, że będzie kontynuował walkę z „terrorystami” - jak określa rebeliantów - również w czasie negocjacji.
Porozumienie wyklucza poza tym wstrzymanie ognia przeciw IS, powiązanym z Al-Kaidą islamistom z Frontu al-Nusra oraz innym „grupom terrorystycznym”. Tymczasem Rosja zapowiedziała już, że nie zaprzestanie bombardowań takich grup, co każe przewidywać, że jej lotnictwo będzie kontynuować ostrzał także umiarkowanych ugrupowań opozycyjnych walczących z Asadem.
„Porozumienie jest pełne hipokryzji. Rosjanie uważają, że siły reżimowe biorą górę, więc nie proponują rozejmu po to, by powstrzymać ich ofensywę, lecz po to, by jeszcze bardziej popsuć szyki opozycji, podczas gdy rosyjska ofensywa lotnicza ma położyć podwaliny pod zwycięstwo reżimu” - powiedział PAP Hassan Mneimneh z ośrodka analitycznego Middle East Institute w Waszyngtonie.
Ocenę taką potwierdza fakt, że Ławrow proponował przerwanie ognia dopiero od 1 marca i dopiero w wyniku negocjacji z Kerrym zgodził się, by doszło do tego już za tydzień.
Długoletni brytyjski korespondent na Bliskim Wschodzie Robert Tait porównał porozumienie w Monachium do niesławnego układu zawartego w tym samym mieście we wrześniu 1938 roku, kiedy zachodnie mocarstwa ustąpiły Adolfowi Hitlerowi, godząc się na zajęcie przez Trzecią Rzeszę Kraju Sudeckiego i ośmielając go tym samym do dalszych podbojów.
„Wstępne porozumienie ogłoszone przez Kerry'ego i Ławrowa nie wydaje się zapowiadać pokoju bardziej niż układ zawarty w Monachium przed II wojną światową” - napisał Tait.
Komentatorzy interpretują konflikt w Syrii i toczące się wokół niego zabiegi dyplomatyczne w kategoriach konfrontacji między USA a Rosją. Zdaniem „Economista” porozumienie w Monachium jest „odzwierciedleniem rosyjskiego cynizmu i amerykańskiej słabości”. „Wyrazem bankructwa nieśmiałej polityki Baracka Obamy wobec wojny w Syrii jest fakt, że USA wydają się gotowe zgodzić na jakąkolwiek propozycję Ławrowa, która pozwoli im zachować twarz. Nawet Kerry nie wygląda na kogoś, kto wierzy w ten układ, skoro mówi, że jest to porozumienie +tylko na papierze+” - pisze brytyjski tygodnik.
W jeszcze ostrzejszych słowach krytykuje porozumienie profesor Claremont McKenna College, Andrew Peek, nazywając je „krwawą farsą”.
„Nie ma nic bardziej poniżającego dla USA niż syryjski proces pokojowy. Prowadzone w jego ramach negocjacje to czyste oszustwo. (...) Kerry udaje, że USA mają wystarczający wpływ na sytuację na froncie, aby negocjować, ale po latach wahań, czy dozbroić syryjskich rebeliantów, nie mają niczego” – pisze Peek w nowojorskim dzienniku „Daily News”.
W wyniku ofensywy wspieranych przez rosyjskie lotnictwo sił reżimowych na północy Syrii wojska Asada są bliskie odcięcia rebeliantów od granicy z Turcją. W ocenie ekspertów może to przybliżyć reżim do całkowitego zwycięstwa.
W Monachium Kerry powiedział, że jeśli proces pokojowy się załamie, „możliwe jest wkroczenie do Syrii dodatkowych wojsk lądowych”. USA wykluczają jednak wysłanie do Syrii takich wojsk. Gotowość wprowadzenia ich do do Syrii wyraziła Arabia Saudyjska, ale do walki z IS, które też walczy z reżimem Asada. Gdyby nawet wojska saudyjskie skierowały broń przeciw wojskom Asada, mogą nie sprostać wspierającym je siłom Rosji, ponieważ – jak mówi Daniel Serwer - „Amerykanie nie wykazują żadnej ochoty na to, by pozwolić Saudyjczykom na użycie w Syrii broni przeciwlotniczej ani innej broni wysokiej jakości”.
„Jedynym sposobem na to, by rozmowy w sprawie Syrii miały znaczenie, byłoby odwrócenie biegu wydarzeń na froncie, by Asad myślał, że może przegrać wojnę. Trudno odgadnąć, dlaczego administracja Obamy nie chce przyjąć tego do wiadomości i kontynuuje negocjacje. Dopiero gdy Rosjanie i Syryjczycy uznają, że zyskają więcej na pokoju niż na wojnie, będą negocjować w dobrej wierze” - pisze Peek.
Niechęć Obamy do głębszego zaangażowania w Syrii spotyka się z coraz ostrzejszą krytyką w USA. Odmowa większego wsparcia opozycji – brzmi główny zarzut – stworzyła próżnię, z której skorzystała Rosja, a także przedłużyła wojnę, która pochłonęła już ponad 250 tys. istnień ludzkich i wywołała falę uchodźców, która zalewa Europę. „Kapitulacja Ameryki w Syrii jest zupełna, z przerażającymi rezultatami” - napisał na łamach „New York Timesa” Roger Cohen.
Polityka prezydenta ma też jednak obrońców. Czołowy specjalista ds. Bliskiego Wschodu Aaron David Miller argumentuje, że USA nie odpowiadają za zaostrzenie kryzysu, gdyż Obama miał prawo się obawiać, iż wsparcie rebeliantów nawet we wczesnej fazie konfliktu będzie zbyt ryzykowne.
„Przekonanie, że katastrofę w Syrii dałoby się zażegnać przez cokolwiek, co ta administracja lub jej krytycy byli gotowi zrobić, jest myśleniem życzeniowym. Wynika ono z błędnego założenia, że USA mają wolę, umiejętności i siłę, aby naprawić kraj, który rozpadał się w regionie przeżywającym systemowy kryzys. (...) Wysiłki USA na rzecz pomocy syryjskiej opozycji były utrudnione wskutek jej rozbicia, a także dlatego, że niektóre jej frakcje okazywały wrogość wobec amerykańskich interesów. Sprawiało to, że dostarczanie im supernowoczesnej broni takiej jak rakiety ziemia-powietrze było zbyt ryzykowne” - napisał Miller w „Wall Street Journal”.
Tomasz Zalewski (PAP)