Polscy politycy zapalili znicze przed ambasadą Francji w Warszawie
Premier ustępującego rządu Ewa Kopacz zapaliła w sobotę znicz przed ambasadą Francji w Warszawie. Potem podobne gesty wykonali m.in. politycy PiS z szefem partii Jarosławem Kaczyńskim i marszałkiem Sejmu Markiem Kuchcińskim, posłowie Kukiz'15 i Nowoczesnej oraz Leszek Miller.
Do francuskiej placówki przyszło też wielu zwykłych ludzi.
Kopacz towarzyszyli wicepremier, szef MON Tomasz Siemoniak, minister nauki i szkolnictwa wyższego Lena Kolarska-Bobińska oraz rzecznik ustępującego rządu Cezary Tomczyk.
"Z tego miejsca płynie wielki smutek, ale też solidarność z narodem francuskim i bardzo ważna deklaracja, że dzisiaj nie tylko Polacy, nie tylko Europejczycy, ale wszystkie narody świata powinny być jednomyślne co do tego, żeby skutecznie walczyć z terroryzmem. Dzisiaj giną niewinni ludzie, którzy chcą żyć, którzy chcą pracować, a świat jest chwilami bezradny. Dlatego mocne rozmowy, przyspieszenie tempa strategii walki z terroryzmem - to jest priorytet na najbliższe tygodnie i miesiące" - powiedziała Kopacz dziennikarzom.
Przekazała ponadto wyrazy współczucia dla rodzin wszystkich ofiar zamachów, dla świadków zamachów oraz życzenia najszybszego powrotu do zdrowia osobom rannym. "Polacy są z wami w tych trudnych chwilach i wtedy, kiedy trzeba będzie walczyć z terroryzmem" - dodała.
Kopacz sprzed ambasady Francji udała się do Centrum Antyterrorystycznego ABW, gdzie odebrała meldunek od szefów służb specjalnych i mundurowych.
Wcześniej Kopacz rozmawiała z ambasadorem Francji w Polsce Pierrem Buhlerem. Przed spotkaniem ambasador powiedział dziennikarzom, że otrzymuje ze strony Polaków liczne wyrazy wsparcia. Mówił, że Polska jest razem z Francją. Przypomniał, że w nocy prezydent Francji Francoise Hollande zapowiedział, iż stoczy bezlitosną walkę z terroryzmem.
Kwiaty przed ambasadą francuską złożył były premier, szef SLD Leszek Miller. W ostrych słowach krytykował politykę kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Podkreślił, że wojna jest nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale również w Europie. Wyraził ponadto nadzieję, że nowy polski rząd będzie skuteczniej walczył z zagrożeniem terroryzmem.
"Mam nadzieję, że nowy polski rząd będzie skuteczniej współpracował ze służbami wszystkich państw Europy i państwami NATO w zwalczaniu terroryzmu" - podkreślił. Pytany o politykę europejską w sprawie uchodźców i walki z terroryzmem powiedział, że "to jest kolejny dowód (zamachy we Francji), że ta polityka, którą symbolizuje pani Merkel poniosła fiasko".
"Pani Merkel jest największym szkodnikiem w UE. Poprzez swoje nieprzemyślane gesty spowodowała bardzo poważny kryzys" - ocenił polityk.
Później znicz przed ambasadą zapalił także prezes PiS Jarosław Kaczyński; wpisał się również do księgi kondolencyjnej wystawionej przed ambasadą. Podkreślił, że we Francji doszło do wielkiej tragedii, mówił o bólu i żalu. "Bądźcie dzielni, bądźcie silni. To wszystko, co można w tym momencie powiedzieć" - zwrócił się do Francuzów. Pod ambasadę przybyli także politycy PiS marszałek Sejmu Marek Kuchciński, wicemarszałek Senatu Adam Bielan, posłowie: Jacek Sasin, Jarosław Krajewski; kandydaci na ministrów: Witold Waszczykowski (MSZ), Mariusz Błaszczak (MSWiA) i Konrad Szymański (sprawy europejskie).
Kwiaty złożyli i zapalili znicz także przedstawiciele partii KORWiN m.in., prezes Janusz Korwin-Mikke i Przemysław Wipler. Ostrzegali, że kontynuowanie dotychczasowej europejskiej polityki w sprawie imigrantów doprowadzi do kolejnych zamachów. Zdaniem Wiplera nieobecność przedstawicieli Polski na szczycie na Malcie, który poświęcony był kryzysowi imigracyjnemu jest dowodem, że nikt ze strony Polski nie chce firmować tej polityki.
Kwiaty złożył też lider Nowoczesnej Ryszard Petru, posłowie Kukiz'15 Robert Winnicki i Piotr Liroy-Marzec a także prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i wiceprezydent stolicy Jarosław Jóźwiak. Przed ambasadą była w sobotę także Barbara Nowacka, liderka Zjednoczonej Lewicy.
Przed ambasadę licznie przybywali też mieszkańcy Warszawy oraz przebywający w Polsce obcokrajowcy, którzy m.in. wpisywali się do księgi kondolencyjej wystawionej na zewnątrz. Przy ogrodzeniu placówki paliły się w sobotę setki zniczy, a na ziemi ułożono wiele kwiatów, a także dziecięce rysunki.
W serii zamachów terrorystycznych, do których doszło w piątek wieczorem w Paryżu, zginęło przynajmniej 127 osób. Rany odniosło także ponad 200 osób; 99 z nich jest w stanie ciężkim. Bilans ofiar nie jest ostateczny.
Zdaniem francuskiej prokuratury w całym mieście przeprowadzono jednocześnie co najmniej sześć zamachów. W sali Bataclan, przed koncertem kalifornijskiej grupy rockowej Eagles of Death Metal doszło do strzelaniny. Jak mówili świadkowie, kilku napastników wtargnęło do sali z "bronią typu kałasznikow i zaczęło ślepo strzelać do tłumu", krzycząc "Allah Akbar" (arab. "Bóg jest wielki"). Z informacji świadków wynika, że napastnicy dokonali tam rzezi ok. setki zakładników, strzelając do ludzi leżących do ziemi. Zakładników przetrzymywano wcześniej ok. trzech godzin.
W okolicach Stade de France, gdzie doszło do trzech eksplozji, zginęły co najmniej cztery osoby, w tym trzech terrorystów. Co najmniej jeden z tych ataków przeprowadził zamachowiec samobójca, detonując ładunki przytwierdzone do pasa.
Do kolejnych czterech ataków doszło w barach oraz na ulicach X i XI dzielnicy Paryża. W tych strzelaninach zginęło w sumie co najmniej 38 osób.
W związku z tragicznymi wydarzeniami prezydent Francoise Hollande ogłosił stan wyjątkowy na kontynentalnym terytorium kraju i na Korsyce oraz podjął decyzję o wznowieniu kontroli granicznych. Powołano specjalny sztab kryzysowy; prezydent nazwał ataki "okropnością i barbarzyństwem" oraz zapowiedział "bezlitosną walkę" z terrorystami. (PAP)