Dobiega końca proces b. szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego
Dobiega końca proces Piotra Kownackiego, b. szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego, oskarżonego o ujawnienie w 2008 r. mediom poufnego raportu ABW o tzw. incydencie gruzińskim.
Podsądny nie przyznaje się do zarzutu, za który grozi do 3 lat więzienia.W czwartek Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście przesłuchał dwoje biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych. Była to jedna z ostatnich czynności w procesie, który odroczono do 16 listopada.
Warszawska prokuratura w grudniu 2010 r. oskarżyła Kownackiego (zgadza się na podawanie nazwiska) o ujawnienie dziennikarzowi gazety "Dziennik" tajemnicy służbowej w postaci raportu ABW. Dotyczył on incydentu z 23 listopada 2008 r., gdy konwój samochodów z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim zatrzymano przy granicy z Osetią Płd. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało.
W raporcie ABW za najbardziej prawdopodobną uznała hipotezę, iż to sama strona gruzińska mogła wykreować sytuację, w której strzelano w obecności prezydentów - by winą obciążyć wspierających Osetię Rosjan. Podkreślano w nim też, że BOR w ostatniej chwili dowiedziało się o wyjeździe prezydentów na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Kaczyński nie miał właściwej obstawy. Po incydencie - który według ustaleń Kolegium ds. Służb Specjalnych nie miał charakteru zamachu na prezydentów - odwołano szefa ochrony prezydenta RP.
Sam L. Kaczyński sugerował, że strzały oddali Rosjanie z pobliskiego posterunku. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow uznał zdarzenie za prowokację gruzińską. Potem Osetyjczycy przyznali, że strzelali w powietrze, aby zatrzymać kolumnę samochodów z Gruzji.
Raport ABW miał różne ponumerowane kopie - w tym jedną przeznaczoną dla Kancelarii Prezydenta. Każda kopia była opatrzona szczególnym znakiem. Skany jednej z kopii ujawniono na stronach internetowych "Dziennika". Agencja zawiadomiła prokuraturę o przestępstwie. Media podawały, że ABW rozpracowywała Kownackiego, "angażując spore środki operacyjne", ustalając m.in. billingi rozmów i miejsca logowania telefonów do przekaźników telefonii komórkowej; badano też księgi wejść i wyjść z Kancelarii Prezydenta
Kownacki mówił, że nie czuje się winny, a "próbę obarczenia odpowiedzialnością za ujawnienie poufnej informacji traktuje jako polityczną prowokację". Oceniał, że informacje o ujawnieniu tajemnic dziennikarzom miały odwrócić uwagę od meritum sprawy, za które uważał to, że raport ABW był "wątpliwej jakości".
Oskarżono go na podstawie artykułu Kodeksu karnego stanowiącego, że "funkcjonariusz publiczny, który ujawnia osobie nieuprawnionej informację stanowiącą tajemnicę służbową lub informację, którą uzyskał w związku z wykonywaniem czynności służbowych, a której ujawnienie może narazić na szkodę prawnie chroniony interes, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech".
W czwartek biegli zeznawali nt. swej opinii co do tożsamości egzemplarza raportu nr 4 z dokumentem opublikowanym na stronie dziennik.pl. Obrona pytała biegłych, jak ustalili, że opublikowano właśnie egzemplarz nr 4. "Oparliśmy się na materiałach przekazanych przez prokuraturę" - odparł biegły Marcin Kunicki.
Przypomniał, że każdy z egzemplarzy raportu miał "diametralnie różne cechy indywidualizujące". Wyjaśnił, że przenalizowano wszystkie przekazane egzemplarze, badając różnice między nimi. "Na tej podstawie mogliśmy wykluczyć 15 egzemplarzy i wskazać na raport nr 4, bo na pierwszej i ostatniej, piątej jego stronie były cechy charakterystyczne" - mówił Kunicki. "Nie ma w tej mierze miejsca na jakiekolwiek przypuszczenia" - zaznaczył. Dodał, że z ujawnionego w internecie egzemplarza przy użyciu jakiegoś programu graficznego wymazano oznaczenie Gabinetu Prezydenta RP.
Obrońca oskarżonego mec. Paweł Ryczko dopytywał biegłych, czy mogą przesądzić, z którego egzemplarza pochodzą ujawnione przez dziennik.pl strony od 2. do 4. "Tego nie da się ustalić jednoznacznie, gdyż te strony nie mają cech indywidualnych" - brzmiała odpowiedź biegłych.
Adwokat podnosił też, że biegli sami nie ściągnęli inkryminowanego raportu ze stron dziennik.pl, tylko oparli się na tym, co dała im prokuratura. "Nie mamy powodów by nie ufać prokuraturze" - odparł Kunicki. Według niego podnoszone przez obronę ewentualne nieprawidłowości w zabezpieczeniu strony www nie wpłynęłyby na wnioski opinii. Wykluczył też aby w opinii "znalazło się jakiekolwiek zdanie nieprawdzie".
Mec. Ryczko zwracał także uwagę że biegli powinni byli sprawdzić 25 egzemplarzy raportu, bo według niego tyle ich w sumie było. Kunicki przyznał, że biegli powinni byli ocenić wszystkie, które by istniały. Dlatego obrońca zasygnalizował sądowi wniosek o uzupełniającą opinię biegłych - by zbadali pozostałe egzemplarze. Problemem może być to, że jako materiały, które dziś nie są już nawet poufne, mogły one podlegać zgodnemu z prawem zniszczeniu.
W listopadzie 2013 r. sąd nie uwzględnił wniosku obrony, by sprawę umorzyć bez przeprowadzania procesu z "braku znamion czynu zabronionego".
W procesie - który ruszył w 2014 r. - jako świadkowie zeznawali m.in. b. premier Donald Tusk, b. szef MSZ Radosław Sikorski, b. szef ABW gen. Krzysztof Bondaryk, b. szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Proces w dużej części był niejawny.
Powołując się na tajemnicę dziennikarską, dziennikarze Paweł Reszka i Michał Majewski odmówili w sądzie ujawnienia, jak zapoznali się z raportem, gdyż informator zastrzegł sobie anonimowość. Prokuratura w 2008 r. zwolniła operatora telefonii komórkowej z tajemnicy, dzięki czemu ABW mogła ustalać, z kim dziennikarze w tamtym okresie kontaktowali się telefonicznie oraz wskazać dzięki logowaniom ich telefonów, gdzie dokładnie się znajdowali. Sąd oddalił ich zażalenie na tę decyzję.
Sąd pokazał dziennikarzom akta sprawy, w których ABW rozrysowała wszystkie połączenia telefoniczne, jakie wykonywali w tamtych dniach oraz numery telefonów, z jakich do nich dzwoniono. "To dla mnie szokujący dokument, pokazujący, że byłem inwigilowany również w tym zakresie, który w żaden sposób nie wiąże się z przedmiotem sprawy" - komentował Majewski. "Jestem zszokowany charakterem i zakresem tej inwigilacji" - dodawał. Podobnie oceniał Reszka. "Jeśli wysoki sąd chciał mną wstrząsnąć, to się udało" - mówił.(PAP)