Nie ruszył proces ws. katastrofy kolejowej pod Szczekocinami
Przed częstochowskim sądem nie udało się we wtorek odczytać aktu oskarżenia w procesie dotyczącym katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, gdzie w 2012 r. w wyniku czołowego zderzenia dwóch pociągów zginęło 16 osób, a ponad 150 odniosło obrażenia.
Przyczyną odroczenia rozprawy była nieobecność jednego z oskarżonych, dyżurnego ruchu Andrzeja N. Okazało się, że kilka dni temu trafił na leczenie do szpitala psychiatrycznego w Lublińcu. Biegli mają wypowiedzieć się, czy jest w stanie brać udział w procesie. W sądzie stawiła się we wtorek druga oskarżona Jolanta S.
Andrzej N. i Jolanta S. pełnili służbę w posterunkach kolejowych Starzyny i Sprowa. Według prokuratury ci dyżurni ruchu doprowadzili zderzenia pociągów, kierując je na ten sam tor. Za nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym może im grozić kara do ośmiu lat więzienia.
Andrzej N. już po raz kolejny trafił pod opiekę lekarzy. W szpitalu psychiatrycznym spędził kilka miesięcy po katastrofie i stan jego zdrowia długo nie pozwalał na przesłuchanie. Jednocześnie - według opinii zespołu biegłych psychiatrów i psychologa, którzy badali go w trakcie śledztwa - dyżurny w chwili katastrofy był poczytalny. Oznacza to, że może odpowiadać karnie.
Podczas wtorkowego posiedzenia sędzia Jarosław Poch odczytał wniosek obrońcy Andrzeja N. o wyłączenie jawności procesu. Adwokat argumentował, że relacjonowanie sprawy przez media może zakłócić spokój publiczny. Obrona powołała się też we wniosku na interes prywatny oskarżonego. Obrońca Andrzeja N. mec. Witold Pospiech dodał przed sądem, że kontakt z jego klientem jest bardzo utrudniony. Według obrońcy, obecność mediów na sali rozpraw może sprawić, że N. nie będzie mógł uczestniczyć w procesie.
Tego stanowiska nie podzieliła prokuratura, która wskazała, że z opinii lekarzy nie wynika wprost, by jawność rozprawy miała wpływ na możliwość uczestnictwa N. w procesie. Mec. Zbigniew Ćwiąkalski, który w procesie jest pełnomocnikiem spółki PKP PLK (jednego z oskarżycieli posiłkowych) wyraził natomiast przekonanie, że z decyzją w tej sprawie należy wstrzymać się do czasu zasięgnięcia opinii lekarzy z Lublińca.
Tak właśnie postanowił sąd. Sędzia Poch powiedział, że biegli lekarze mają wypowiedzieć się na temat aktualnego stanu zdrowia Andrzeja N. i tego, czy jest w stanie brać udział w rozprawie. Psychiatrzy z Lublińca mają też w opinii wskazać, czy obecność mediów na sali rozpraw może mieć wpływ na N. Terminy kolejnych rozpraw sąd wyznaczył na 7 i 21 lipca. Czy proces wówczas ruszy, będzie zależało do opinii biegłych.
Mec. Pospiech powiedział po posiedzeniu sądu dziennikarzom, że jawność procesu może spowodować „wyłączenie się” jego klienta i tym samym wpłynąć na jakość procesu. „W ogóle wtedy nie powie nic, jeśli ma coś powiedzieć” – argumentował adwokat. Obrońca poinformował, że lekarze zatrzymali N. w szpitalu przed kilkoma dniami, gdy pojechał tam na kontrolę. „Myślę, że to jest stres, że ten termin (rozprawy – PAP) się zbliżał i on tak reaguje, zamyka się zupełnie (…). Jemu jest najlepiej w szpitalu” – ocenił adwokat.
Jeżeli biegli orzekną niezdolność N. do udziału w procesie, sąd może zdecydować o wyłączeniu go do odrębnego postępowania. Wówczas sąd prowadziłby dwa procesy - Jolanty S. i później Andrzeja N., kiedy już biegli uznają, że może brać udział w rozprawie.
„To bardzo skomplikowałoby proces, aktualnie nie widzę powodu do tego, żeby wyłączać do odrębnego postępowania sprawy jednego z oskarżonych. Najpierw trzeba poczekać na opinię biegłych, bo przecież jeżeli jest tak, że on w ogóle nie może stawać przed sądem w tym momencie, to nie ma sensu wyłączania do odrębnego postępowania sprawy, kiedy i tak nie będzie mógł się przed sądem stawić” – ocenił mec. Ćwiąkalski.
Do wypadku doszło 3 marca 2012 r. we wsi Chałupki k. Szczekocin - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa.
Śledztwo ws. katastrofy prowadziła Prokuratura Okręgowa w Częstochowie, która liczący ponad 100 stron akt oskarżenia wysłała do sadu na początku grudnia ub. roku. W śledztwie zgromadzono ok. 120 tomów akt. W sprawie status pokrzywdzonych ma 328 osób i instytucji, część z nich występuje w procesie w charakterze oskarżycieli posiłkowych.
Dyżurny ruchu ze Starzyn według prokuratury doprowadził do skierowania pociągu Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem. Dyżurna ze Sprowy według śledztwa wydała zezwolenie na wjazd pociągu relacji Przemyśl-Warszawa na tor, po którym jechał już pociąg z Warszawy. Zdaniem prokuratury dyżurna nie sprawdziła, jaka jest przyczyna zajętości toru, co sygnalizował system kontroli ruchu.
Poza nieumyślnym sprowadzeniem katastrofy oskarżeni odpowiedzą też za poświadczenie nieprawdy w dziennikach ruchu posterunków kolejowych. Andrzej N. i Jolanta S. przesłuchani w śledztwie nie przyznali się do zarzucanych przestępstw i odmówili złożenia wyjaśnień.
Z kompleksowej opinii specjalistów z zakresu kolejnictwa wynika, że zawinili nie tylko dyżurni, ale też maszyniści obu pociągów, którzy zginęli w katastrofie. Postępowanie w tym zakresie zostało umorzone. Tuż przed zderzeniem pociąg relacji Przemyśl-Warszawa jechał z prędkością 98 km/h, a pociąg Warszawa-Kraków z prędkością 40 km/h. Pierwszy ze składów rozpoczął hamowanie z prędkości 118 km/h w odległości 250 m od miejsca zderzenia, a pociąg relacji Warszawa-Kraków z prędkości 100 km/h w odległości 400 m od miejsca katastrofy.
Na podstawie opinii biegłych ds. transportu szynowego ustalono, że stan techniczny lokomotyw i wagonów, jak również infrastruktury kolejowej, nie miał wpływu na zaistnienie i przebieg katastrofy. Prokuratura wyliczyła, że zdarzenie skutkowało stratami materialnymi na ponad 19 mln zł. Na taką kwotę wyceniono wartość zniszczonych lokomotyw i wagonów, uszkodzonej nawierzchni, torów i sieci trakcyjnej. (PAP)