25 lat więzienia za głośne zabójstwo w wydawnictwie Magnum-X
25 lat więzienia - to wyrok na Cezarego S. Sąd uznał go za winnego tego, że jako prezes wydawnictwa Magnum-X zabił w 2012 r. w siedzibie spółki ciosami noża wiceprezesa Krzysztofa Zalewskiego i usiłował zabić trzeciego udziałowca firmy; zdetonował ręczny granat.
Niejednogłośny wyrok w tej głośnej sprawie wydał w piątek Sąd Okręgowy Warszawa-Praga. Sąd nakazał też S. zapłatę 50 tys. zł zadośćuczynienia wdowie po Zalewskim. Wyrok jest nieprawomocny. Możliwe są apelacje obrony oraz wdowy.
Do zbrodni doszło w grudniu 2012 r. w biurowcu na warszawskim Grochowie, w siedzibie spółki Magnum-X - wydawcy czasopism poświęconych tematyce wojskowej. Zalewski zmarł od kilkunastu ran od noża. Sąd uznał, że ciosy zadał 48-letni prezes wydawnictwa Cezary S. Zanim zaatakował nożem Zalewskiego, zdetonował ręczny granat obronny. W eksplozji ucierpiały trzy osoby: sprawca, Zalewski oraz trzeci członek zarządu Andrzej U.
W stanie krytycznym S. trafił do szpitala; detonacja oderwała mu prawą dłoń i ciężko raniła w brzuch. Sąd zastosował wobec niego areszt na specjalnej sesji wyjazdowej w szpitalu.
Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga postawiła S. zarzut zabójstwa Zalewskiego i usiłowania zabójstwa U. Grozi za to dożywocie. Z ustaleń śledztwa wynikało, że podczas spotkania zarządu wydawnictwa doszło do nieporozumienia m.in. na tle rozliczeń finansowych. Zdaniem prokuratury to właśnie stanowiło tło zabójstwa.
W śledztwie S. nie przyznał się do zarzutów. Twierdził, że Zalewski zaatakował go jako pierwszy, a on tylko się bronił (sąd nie dał temu wiary). S. utrzymywał też, że to nie on przyniósł granat i go zdetonował, tylko członkowie zarządu. Opinia pirotechniczna wskazała jednak, iż granat odpalił oskarżony.
Biegli lekarze uznali, że S. w chwili ataku nożem - ale nie przy wcześniejszej detonacji - miał w znacznym stopniu ograniczoną poczytalność.
Proces ruszył w styczniu 2014 r. Podsądny nie przyznał się do zarzutów. Mówił, że to nie on zdetonował granat, a potem tylko się bronił przed atakiem nożem Zalewskiego. Dodał, że nie pamięta wydarzeń z tragicznego dnia, m.in. dlatego, że był wtedy pod wpływem silnych leków. Nie zaprzeczył, że uderzał Zalewskiego nożem w "nieświadomej reakcji na bezpośredni atak". Wyraził żal, że skutkiem tego była śmierć jego wspólnika i ojca chrzestnego jego syna; prosił o przebaczenie członków rodziny zabitego.
Wdowa zeznała, że przed śmiercią mąż dowiedział się od U., iż S. oszukuje wspólników i wyprowadza pieniądze z firmy. Miał bowiem utworzyć trzy spółki pośredniczące w drukowaniu magazynów przez Magnum X.; na czele jednej z nich miała stanąć konkubina S. i inni obywatele Ukrainy oraz Rosji.
Tydzień temu prokurator wniósł o karę łączną 25 lat więzienia (jej wymiar uzasadnił m.in. ograniczoną poczytalnością S.). Obrońca mec. Grzegorz Majewski wniósł o uniewinnienie S. od zarzutu usiłowania zabójstwa przy użyciu granatu i o "łagodny wyrok" za atak nożem.
Pięcioosobowy skład sędziowski, przy jednym zdaniu odrębnym, uznał S. za winnego obu czynów.
Jak mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Małgorzta Młodawska-Piaseczna, dwaj udziałowcy odkryli, że S. zatrudnił konkubinę i jej matkę w firmach związanych z drukiem czasopism. Na spotkaniu udziałowcy wyrazili zdziwienie z tego faktu i zapowiedzieli że sprawa trafi do prokuratury. "To była pobudka, która doprowadziła S. do jego czynu" - dodała sędzia.
S. miał przyznać wspólnikom, że ujawniona przez nich sprawa to jego błąd, ale zaraz potem wyjął granat i odbezpieczył go. Sąd podkreślił, że siła działaniu granatu była osłabiona, bo pochodził być może z czasów wojny. Wykluczono, by materiał wybuchowy był umieszczony w butelce - jak wcześniej przypuszczano.
Po wybuchu dwaj zakrwawieni członkowie zarządu wybiegli na korytarz; w budynku zapanowała panika; niektórzy zamykali się w pokojach. S. dogonił Zalewskiego i choć ten nie bronił się, zaczął zadawać mu ciosy nożem w brzuch. Gdy Zalewski upadł, S. nadal zadawał ciosy - podkreśliła sędzia.
Karę 25 lat sąd uznał za "właściwą i sprawiedliwą". Wymiar kary sędzia tłumaczyła tym, że S. chciał zabić dwie osoby. Fakt, że wybuch mógł zabić także samego S., sąd przypisał jego schorzeniu, powodującym "nieadekwatne reakcje" pełne agresji - stąd uznanie jego ograniczonej poczytalności.
Sędzia dodała, że S. zataił przed udziałowcami, iż wcześniej zbył swe udziały w spółce na rzecz matki. Obecnie trwają postępowania przed sądem gospodarczymi przeciw niej z wniosków udziałowców.
Zalewski w mediach prawicowych kwestionował oficjalne ustalenia ws. katastrofy smoleńskiej. Prokuratura ustaliła, że nie ma związku między jego śmiercią a tymi wypowiedziami. Sąd uznał, że różnice poglądów politycznych nie wpływały na współpracę w spółce.
Sąd wytknął prokuraturze i policji, że oględziny miejsca tragedii były nieprofesjonalne, a niektóre czynności nie były protokołowane. Mankamenty miała też dokumentacja fotograficzna i wideo.
Pełnomocnik wdowy powiedział dziennikarzom, że możliwa jest apelacja co do zadośćuczynienia - chciała 200 tys. zł.; sąd uznał za adekwatną kwotę 50 tys.
Mec. Majewski powiedział, że decyzję co do apelacji podejmie po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem. "Wątpliwości wynikają z tego, jak materiał został zabezpieczony na miejscu zdarzenia" - dodał.
Prokurator był usatysfakcjonowany wyrokiem - nie chciał komentować uchybień na miejscu zbrodni.
W składzie sądu zasiadała m.in. sędzia Barbara Piwnik, b. minister sprawiedliwości w rządzie SLD-PSL.(PAP)