Wybory prezydenckie - nie zawsze stawką jest zwycięstwo
Nie wszyscy kandydaci startują w wyborach prezydenckich z myślą o zwycięstwie, dla niektórych stawką jest budowanie swojej pozycji. Udaje się jednak nielicznym. Start w wyborach i uzyskane poparcie wykorzystali np. Jan Olszewski, który założył ROP i Andrzej Olechowski, współtwórca PO.
Nawet popularność kandydatów okazała się krótkotrwała.
Tylko raz "egzotycznemu" kandydatowi udało się odnieść sukces w wyborach prezydenckich - w 1990 roku nieznany nikomu Stanisław Tymiński pokonał w pierwszej turze urzędującego premiera, a dopiero w drugiej przegrał z Lechem Wałęsą. Sytuacja Stanisława Tymińskiego była szczególna. Polak na stałe mieszkający w Kanadzie jeszcze kilka tygodni przed wyborami był nikomu nieznany. 25 listopada 1990 roku, w pierwszych powszechnych wyborach prezydenckich, osiągnął drugi wynik, wyprzedzając urzędującego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Dopiero w drugiej turze przegrał z Lechem Wałęsa, otrzymując jednak ok. 25 proc. głosów.
Po latach wydarzenie to było jednak powszechnie interpretowane jako związane z raczkującą dopiero demokracją. Później już żaden "egzotyczny" kandydat nie osiągnął takiego rezultatu. Zresztą nawet sam Tymiński, któremu udało się jeszcze w 1991 roku zdobyć w Sejmie kilka mandatów dla utworzonej Partii "X", kandydując ponownie w 2005 roku uzyskał śladowe poparcie.
W 1995 roku wśród kandydatów znaleźli się m.in. rektor prywatnej szkoły wyższej Tadeusz Koźluk, producent wkładek do butów Kazimierz Piotrowicz, znany z antysemickich wypowiedzi Leszek Bubel czy satyryk Jan Pietrzak. Zdobyli znikome poparcie, a dziś ich nazwiska nikomu nic nie mówią (poza Pietrzakiem, któremu jednak nie pamięta się nawet prezydenckiego epizodu).
Ta lekcja być może spowodowała, że w wyborach 8 października 2000 roku już kandydatów całkowicie spoza polityki nie było (poza biznesmenem Bogdanem Pawłowskim, który próbował swych sił w 1995 roku, a tym razem uzyskał ostatni wynik). Ale nawet ci politycy drugiego szeregu, którzy spróbowali wykorzystać wybory prezydenckie jako formę politycznej promocji, ponieśli porażkę. Janowi Łopuszańskiemu, Dariuszowi Grabowskiemu czy Piotrowi Ikonowiczowi śladowe poparcie uzyskane w wyborach raczej nawet zaszkodziło politycznie, strącając ich w polityczny niebyt (poza Ikonowiczem, który pozostał aktywny jako działacz społeczny). Start w wyborach i przedostatni wynik nie pomógł też wejść na scenę polityczną byłemu szefowi Sztabu Generalnego gen. Tadeuszowi Wileckiemu.
Elekcja z 9 października 2005 roku znów obfitowała w kilku egzotycznych kandydatów, choć spoza polityki byli tylko adwokat Liwiusz Ilasz czy przedstawiciel Polonii Jan Pyszko. Nie udał się powrót Stanisławowi Tymińskiemu, nie udało się po raz kolejny zaistnieć byłemu politykowi KPN Adamowi Słomce czy Leszkowi Bublowi. Wszyscy otrzymali poparcie na granicy błędu statystycznego.
Z kolei wybory w 2010 roku były wyjątkowe. Z powodu katastrofy smoleńskiej odbywały się nie jesienią, ale już 20 czerwca. Było mniej czasu na zebranie podpisów, więc kandydatów było mniej. Nie było praktycznie nikogo spoza polityki, a peleton z najgorszymi wynikami zamknęli lider Polskiej Partii Pracy i Związku Zawodowego Sierpień'80 Bogusław Ziętek oraz dawny szef Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki.
Przypadków, gdy przegrane wybory prezydenckie posłużyły jako autentyczna polityczna promocja było w ciągu ostatnich 25 lat bardzo niewiele. Należy do nich przypadek byłego premiera Jana Olszewskiego, który w 1995 roku osiągnął czwarty wynik (poparcie ok. 7 proc.) i na bazie tego założył nowe ugrupowanie - Ruch Odbudowy Polski. Formacja ta krótko po powstaniu gromadziła nawet ok. 20-procentowy elektorat, ale po utworzeniu Akcji Wyborczej Solidarność zaczęła tracić popularność na jej rzecz. Niemniej w wyborach parlamentarnych w 1997 roku udało się ROP-owi zdobyć kilka mandatów (m.in. dla samego Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego).
Drugi przypadek udanej promocji to start Andrzeja Olechowskiego w 2000 roku. Choć formalnie nie stała wtedy za nim żadna partia, zdobył drugi rezultat, wyprzedzając lidera rządzącej AWS Mariana Krzaklewskiego (wybory wygrał już w pierwszej turze urzędujący prezydent Aleksander Kwaśniewski). Blisko 20-procentowe poparcie dla Olechowskiego posłużyło na początku 2001 roku jako kapitał polityczny do stworzenia nowego ugrupowania - Platformy Obywatelskiej.
Szczególny przypadek stanowił regularny start w wyborach prezydenckich liderów marginalnych partii politycznych. Dotyczyło to przede wszystkim Janusza Korwin-Mikkego, który o prezydenturę ubiegał się w 1995, 2000, 2005 i 2010 roku, za każdym razem uzyskując poparcie w granicach 1-2 proc, a także lidera Samoobrony Andrzeja Leppera, który także kandydował w 1995, 2000, 2005 i 2010. W jego przypadku poparcie z wyborów na wybory rosło, osiągając apogeum w 2005 roku (ok. 15 proc.). Lepper zaapelował wtedy do swoich zwolenników o poparcie w drugiej turze Lecha Kaczyńskiego i przyczynił się tym samym do jego zwycięstwa nad Donaldem Tuskiem. To było potem jednym z argumentów dla PiS na rzecz zawarcia koalicji rządowej z Samoobroną, ale nieudany epizod współrządzenia Leppera spowodował, że w 2010 roku w wyborach prezydenckich uzyskał zaledwie ok. 1-procentowe poparcie.
Z kolei Lech Kaczyński był szczególnym przykładem kandydata, bo po raz pierwszy startował już w 1995 roku. Wtedy jednak miał tak niskie notowania, że wycofał się tuż przed wyborami. Prezydentem został w wyborach w 2005 r. Przeciwną tendencję wykazywało poparcie dla Lecha Wałęsy czy Andrzeja Olechowskiego. Ten pierwszy, jako urzędujący prezydent przegrał w 1995 roku w drugiej turze z Aleksandrem Kwaśniewskim o włos. Jednak kandydując z własnego komitetu w 2000 roku uzyskał zaledwie 1 proc. poparcia. Śladowe poparcie otrzymał też w 2010 roku Andrzej Olechowski, startujący jako kandydat Stronnictwa Demokratycznego. "Tej nocy będę spał jak dziecko - co godzinę będę się budził i płakał" - skomentował swój wynik.(PAP)