Gotowy projekt raportu ws. lądowania samolotu kpt. Wrony
Projekt raportu końcowego z badania awaryjnego lądowania samolotu pilotowanego przez kpt. Tadeusza Wronę został opracowany, teraz zostanie przetłumaczony i wysłany do zainteresowanych instytucji - poinformował w piątek PAP szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek.
W sobotę 1 listopada miną trzy lata od lądowania "na brzuchu" na lotnisku Chopina w Warszawie samolotu Boeing 767 należącego do PLL LOT. Nie zadziałał w nim wtedy żaden system wysuwania podwozia: ani podstawowy - hydrauliczny, ani awaryjny - elektryczny.
"Zespół badawczy PKBWL informuje, że został opracowany projekt raportu końcowego" - napisał Maciej Lasek w odpowiedzi na pytania PAP.
Jak dodał zgodnie z międzynarodowymi regulacjami teraz projekt raportu zostanie przetłumaczony na język angielski oraz przesłany do amerykańskiego odpowiednika Komisji - Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) jako przedstawiciela kraju producenta samolotu. Raport otrzymają także PLL LOT, czyli operator i użytkownik samolotu, oraz zarządzający Lotniskiem Chopina w Warszawie, gdzie doszło do awaryjnego lądowania. Te trzy podmioty mają prawo wniesienia uwag do projektu raportu.
"Po otrzymaniu informacji od zainteresowanych stron, raport końcowy zostanie opublikowany na stronie internetowej PKBWL. O terminie publikacji komisja poinformuje stosownym komunikatem" - podkreślił Lasek.
W związku rocznicą incydentu komisja publikuje zwykle raport końcowy lub tzw. oświadczenie tymczasowe. Zgodnie z prawem takie oświadczenie wydaje się, jeśli w ciągu 12 miesięcy od wypadku lub od poprzedniego oświadczenia prace komisji się nie zakończą i nie powstanie raport końcowy.
Ostatnie oświadczenie komisja wydała przed rokiem. Było ono krótkie - poinformowano o stanie badania i przypomniano zalecenia sformułowane rok wcześniej. Najważniejsze z nich dotyczyły list kontrolnych – nie przewidywały one sytuacji, w której znalazła się załoga, ani lądowania bez wysuniętego podwozia. "Załoga zrobiła wszystko, co do niej należało" - mówił przed rokiem kierujący badaniem Piotr Lipiec z PKBWL.
Już wtedy komisja informowała, że badanie zostało zakończone i trwają prace tylko nad raportem końcowym.
Podczas badania PKBWL zwróciła się do NTSB o analizę kluczowych elementów, przewodu hydraulicznego, bezpieczników i silnika elektrycznego układu wypuszczania podwozia. Ta wyznaczyła swojego akredytowanego przedstawiciela wraz z doradcami technicznymi z Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA) i firmy Boeing.
1 listopada 2011 r. awaryjne lądowanie kpt. Wrony na lotnisku Chopina zakończyło się szczęśliwie - nikt z 220 pasażerów oraz 11 członków załogi nie odniósł obrażeń. Prezydent Bronisław Komorowski jeszcze tego samego dnia podziękował pilotom i załodze, a po kilku dniach - ich odznaczył.
W opublikowanym miesiąc po wypadku raporcie wstępnym oraz w pierwszym oświadczeniu tymczasowym po 12 miesiącach badania PKBWL stwierdziła, że hydrauliczny system wysuwania podwozia nie zadziałał, bo płyn wyciekł przez uszkodzony przewód. Jak ocenili eksperci, do uszkodzenia przewodu mogło dojść z powodu zmęczenia materiału, poluzowania na łączeniu czy np. zgięcia.
Za najbardziej prawdopodobną przyczynę niezadziałania instalacji elektrycznej uznano to, że bezpiecznik znajdował się w pozycji wyłączonej. Jego wyłączenie stwierdzono już podczas wstępnej inspekcji samolotu. Po tym, jak samolot podniesiono z płyty lotniska, podłączono zewnętrzne zasilanie oraz wciśnięto bezpiecznik, podwozie się wysunęło.
Po roku badania komisja oceniła, że przypadkowe wyłączenie bezpiecznika jest bardzo trudne, ale możliwe. "Komisja nie wykluczyła zaistnienia takiej sytuacji" - napisano wówczas w oświadczeniu. Komisja zaleciła producentowi, jak i PLL LOT, by wprowadzić zabezpieczenia bezpieczników położonych przy podłodze, czyli tam, gdzie może dojść do ich uszkodzenia lub wybicia.
Wyłączenie bezpiecznika odpowiadającego m.in. za awaryjne wypuszczanie podwozia nie jest sygnalizowane ani rejestrowane. Załoga zgłaszała, że sprawdziła bezpieczniki.
Samolot kpt. Wrony, Boeing 767-300 SP-LPC (zwany "Papa Charlie"), nie wrócił do lotów w PLL LOT, bo jego naprawa okazała się nieopłacalna. Spółka, która po awaryjnym lądowaniu przejęła maszynę na własność (wcześniej ją jedynie leasingowała), po roku sprzedała samolot bez silników i ich osprzętu firmie z Wielkiej Brytanii. (PAP)