W Belgii zaprzysiężono nowy centroprawicowy rząd
W Pałacu Królewskim w Brukseli w sobotę zaprzysiężony został nowy centroprawicowy rząd, na czele którego stanął Charles Michel z frankofońskiego Ruchu Reformatorskiego (MR). Zakończył się trwający prawie pięć miesięcy okres politycznego impasu w Belgii.
W skład koalicji rządzącej wchodzą trzy partie flamandzkie - nacjonaliści z Nowego Sojuszu Flamandzkiego (N-VA), chrześcijańscy demokraci z CD&V i liberałowie z OpenVLD, a także jedyna partia frankofońska - Ruch Reformatorski (MR). Po raz pierwszy od prawie pół wieku w rządzie zabraknie frankofońskiej partii socjalistycznej.
Mimo przytłaczającego zwycięstwa w majowych wyborach parlamentarnych, separatyści z N-VA zgodzili się, by premierem po raz drugi z rzędu został przedstawiciel ugrupowania frankofońskiego.
Król Belgów Filip I przyjął rano 38-letniego Michela, najmłodszego premiera Belgii od 1841 roku, który przedstawił mu skład rządu: 13 ministrów i czterech sekretarzy stanu. Następnie Michel został zaprzysiężony w trzech urzędowych językach - francuskim, flamandzkim i niemieckim.
W skład gabinetu wchodzi trzech flamandzkich wicepremierów: Kris Peeters (CD&V), Jan Jambon (N-VA) i Alexander De Croo (OpenVLD).
Peeters będzie odpowiedzialny za zatrudnienie, gospodarkę, handel zagraniczny oraz sprawy konsumentów, a De Croo za współpracę i rozwój, agendę cyfrową i telekomunikację.
Jambon, którego agencja AFP nazywa "prawą ręką" szefa N-VA Barta De Wevera, obejmie tekę ministra obrony i spraw wewnętrznych. Sam De Wever postanowił pozostać na stanowisku burmistrza Antwerpii. Jednak, jak pisze agencja AP, wielu obserwatorów to jego nazywa prawdziwym liderem koalicji. "Ten rząd to moja idealna koalicja" - powiedział De Wever gazecie "De Tijd".
Ministrem spraw zagranicznych i spraw europejskich został ponownie Didier Reynders z MR.
Belgijska prasa zauważa w sobotę, że w rządzie są tylko cztery kobiety. W nowym gabinecie brakuje też przedstawicieli mniejszości, co nie odzwierciedla wielokulturowego charakteru kraju.
Jak pisze agencja Reutera, wśród obietnic nowego rządu jest podwyższenie wieku emerytalnego z 65 do 67 lat do 2030 r. i oszczędności w wysokości ok. 8 mld euro, które mają celu zrównoważenie budżetu państwa do 2018 r. i zmniejszenie zadłużenia. Rząd przewiduje oszczędności w ochronie zdrowia oraz obniżenie niektórych podatków. Przyjrzy się też możliwości przedłużenia działalności niektórych reaktorów jądrowych i planuje wprowadzić zakaz noszenia muzułmańskich chust przez niektóre urzędniczki.
Jak pisze Reuters, rząd ten pod wieloma względami różni się od poprzednich: po raz pierwszy w jego skład wchodzi N-VA, po raz pierwszy od 1988 r. nie ma w nim socjalistów i po raz pierwszy od 1958 r. jest w nim tylko jedna partia frankofońska.
Koalicję udało się utworzyć po złagodzeniu żądań N-VA dotyczących większej autonomii dla położonej na północy Flandrii, gdzie mieszka 6,5 mln z 11 mln obywateli. Ta kwestia od kilku lat dominuje w belgijskiej polityce i opóźniała formowanie poprzednich dwóch gabinetów.
Po poprzednich wyborach w 2010 r. proces tworzenia rządu w Belgii zajął rekordowe 541 dni.
Sojusz został nazwany "koalicją kamikadze", ponieważ frankofońscy liberałowie mogą zupełnie przepaść w kolejnych wyborach, jeśli francuskojęzyczni wyborcy będą czuli się zdradzeni.
Poprzedni socjalistyczny premier Elio Di Rupo nazwał nowy rząd "antysocjalnym"; jego zdaniem nowy gabinet chce, by Belgowie pracowali więcej i zarabiali mniej. Di Rupo przypomina, że na czele głównych ministerstw stanęli flamandzcy separatyści.(PAP)