Prokuratura zbada sprawę sprzedaży rakiet "Strzała"
Warszawska prokuratura wszczęła śledztwo ws. sprzedaży przez Agencję Mienia Wojskowego prywatnej firmie ponad 150 niedziałających zestawów rakiet przeciwlotniczych "Strzała". Pilną kontrolę w tej sprawie zlecił także szef MON.
Chodzi o zorganizowany w 2012 r. przez AMW przetarg na zakup 153 rakiet i wyrzutni "Strzała 2-M" oraz 78 mechanizmów startowych.
Jak podało w środę MON, w 2011 r. uznano, iż wyprodukowane 30-40 lat temu zestawy rakietowe "Strzała 2-M" są całkowicie nieprzydane wojsku i przekazano je do AMW. Ta sprzedała rakiety podmiotowi z Polski, dysponującemu odpowiednią koncesją. Natomiast w 2013 r. ABW negatywnie zaopiniowała wniosek jednej z firm do ministra gospodarki o wydanie zezwolenia na sprzedaż tych zestawów do Czech, w związku z czym nie nastąpiła żadna transakcja.
"Zgoda nie została wydana ze względu na Międzynarodowe Porozumienie z Wassenaar. Nie dotyczy ono ograniczeń obrotu przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi w układzie krajowym" - podkreślił rzecznik MON Jacek Sońta. Sygnatariuszami podpisanego w 1995 r. w holenderskim Wassenaar Porozumienia ws. Kontroli Eksportu Broni Konwencjonalnej oraz Dóbr i Technologii Podwójnego Zastosowania jest 39 państw, w tym Polska.
Jak podał w środę portal tvn24.pl, przetarg ogłoszony przez AMW wygrała firma ze Śląska, która następnie sprzedała rakiety przedsiębiorcy z Wielkopolski. Ten zamierzał je wyeksportować do Czech.
Jak powiedział PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Przemysław Nowak, w śledztwie będzie badana kwestia ewentualnego przekroczenia uprawnień przez urzędników AMW w związku ze sprzedażą w czerwcu 2012 r. prywatnej firmie 153 sztuk rakiet oraz sprzedażą w 2013 r. innej firmie prywatnej 78 urządzeń startowych do tych rakiet.
Prokurator dodał, że do sprzedaży doszło mimo objęcia tych przedmiotów ograniczeniami w handlu wynikającymi z traktatu z Wassenaar, które limitują możliwość obrotu sprzętem wojskowym. Za przekroczenie uprawnień grozi do 3 lat więzienia.
Drugi wątek śledztwa to możliwe naruszenie ustawy ograniczającej obrót z zagranicą towarami o znaczeniu strategicznym przez jedną z firm, która miała sprzedać zakupiony towar innej firmie, z przeznaczeniem na eksport. Ustawa ta przewiduje do 10 lat więzienia za obrót takim sprzętem "wbrew warunkom koncesji".
Wicepremier, szef MON Tomasz Siemoniak powiedział, że zna sprawę sprzedaży prywatnej firmie ponad 150 niedziałających zestawów rakiet przeciwlotniczych "Strzała" oraz że nie sygnalizowano nieprawidłowości, a próba eksportu została udaremniona.
"Sprawa była mi sygnalizowana w maju przez odpowiednie służby, które sprawdzały, czy mogło tutaj dojść po stronie instytucji i agend wojskowych do nieprawidłowości. Wtedy takiej informacji nie było. Po dzisiejszych doniesieniach medialnych, po informacji, że sprawą się zainteresowała prokuratura, zleciłem pilną kontrolę, czy wszystko po stronie wojska było jak trzeba" - powiedział Siemoniak dziennikarzom.
Minister podkreślił, że zestawy nie miały wartości bojowej. "Z dokumentów wynikało, że te zestawy były pozbawione cech użytkowych i nawet złożone nie byłyby w stanie działać, że były zbędne od lat i że zostały sprzedane przez Agencję Mienia Wojskowego firmie, która posiadała koncesję. (...) Wygląda, że wszystko się odbyło w zgodzie z prawem" - zaznaczył.
Dodał, że nie było podstaw, by wytknąć niewłaściwe działania komukolwiek w wojsku lub w AMW. "Jeżeli ktokolwiek popełnił tu jakieś błędy, to raczej były to błędy polegające na tym, że ktoś nie dmuchał na zimne, niż że naruszono jakieś procedury" - powiedział.
Zaznaczył, że porozumienie z Wassenaar zaczęło mieć zastosowanie w momencie, kiedy kolejna firma, która odkupiła sprzęt, chciała go sprzedać za granicę, ale wtedy transakcja została udaremniona.
„To, co jest przedmiotem doniesień medialnych - kwestia eksportu - jest w gestii Ministerstwa Gospodarki. Jak wiem, zareagowało ono właściwie, uznając, że ani polski podmiot nie jest uprawniony do eksportu tego rodzaju sprzętu, ani podmioty po tamtej stronie nie są uprawnione do przyjęcia go" - powiedział szef MON. "Możemy mieć satysfakcję, że organy państwa zadziałały właściwie w tej sprawie" - dodał.
Ocenił zarazem, że "w obecnej sytuacji, gdzie sprawy handlu bronią są gorącymi tematami, warto być znacznie bardziej skrupulatnym niż jeszcze kilka lat temu".
Rzecznik prokuratury okręgowej powiedział PAP, że w środę Prokuratura Rejonowa Warszawa-Ochota wszczęła (po trwającym od sierpnia postępowaniu sprawdzającym) śledztwo, po czym przejęła je prokuratura okręgowa. Sprawę przekazała śledczym na Ochocie Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. Jej rzecznik ppłk Sławomir Schewe poinformował PAP, że ABW złożyła zawiadomienie do tej prokuratury.
"Przeprowadziliśmy postępowanie sprawdzające w sprawie ewentualnego niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych, żołnierzy zawodowych oraz pracowników cywilnych Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych w Bydgoszczy w związku z przekazaniem 153 sztuk ręcznych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Strzała 2-M do AMW" - dodał. Wobec ustalenia, że przekazanie rakiet z jednostek wojskowych do AMW obyło się bez jakichkolwiek zaniedbań ze strony wojska, sprawę do wyjaśnienia przekazano warszawskiej prokuraturze.
Sama AMW oświadczyła w komunikacie, że porozumienie z Wassenaar nie dotyczy ograniczeń obrotu przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi w układzie krajowym; reguluje zaś kwestie odnoszące się do kontroli eksportu broni konwencjonalnej oraz produktów podwójnego zastosowania. "Zgodnie z nim wszelka działalność związana z gospodarowaniem przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi na terytorium państw je produkujących, poddana jest krajowym przepisom ustawowym i wykonawczym, które AMW zastosowała przy sprzedaży wspomnianych elementów zestawów rakietowych" - podano.
Dodano, że AMW dokonała sprzedaży 153 rakiet typu 9M32, wchodzących w skład zestawu "Strzała 2-M" na rzecz podmiotu krajowego, który dysponował odpowiednimi pozwoleniami.
Jak powiedział PAP Adam Maciejewski z magazynu "Armia", "jeżeli pociskom kończy się resurs, to stają się bezużyteczne i są warte tyle, ile wynoszą koszty utylizacji; de facto jest to sprzęt po cenie złomu". Jego zdaniem "odpalenie takiego pocisku byłoby ryzykowne, zwłaszcza, że wyrzutnię trzyma się na własnym ramieniu". Dlatego za mało prawdopodobne uznał, by ktoś chciał odkupić wycofany sprzęt z zamiarem użycia go jako broni. Zdaniem Maciejewskiego wojsko dobrze zrobiło pozbywając się tych zestawów - inaczej musiałoby zadbać o odpowiednią utylizację sprzętu zawierającego materiał wybuchowy i paliwo rakietowe.
Natomiast redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa" Andrzej Kiński zwrócił uwagę, że skoro na zakup zestawów od AMW potrzebna była koncesja, to pociski musiały mieć głowice bojowe, silniki i zapalniki. Dodał, że brak wartości bojowej mógł wynikać ze skończonych resursów, co nie znaczy, że wszystkie rakiety były niesprawne.(PAP)