Strefa Gazy/Wojna zepsuła smak świąt [reportaż]
Po raz trzeci w ciągu ostatnich lat palestyńskie rodziny z północnych, przygranicznych miejscowości Strefy Gazy musiały opuścić swoje domy. Pobyt w oenzetowskich szkołach budzi trudne wspomnienia z poprzednich wojen.
Na ziemi, pod niebieskim brezentem wraz z dorosłym synem, siedzi Fatima Khader. Mają jeden materac, jedną poduszkę, jedną kapę - na kilkadziesiąt osób. Dziś rano wychodzili z domów niechętnie, bo gdy w trakcie izraelskiej inwazji lądowej na Strefę Gazy w 2008 i bombardowań w 2012 roku opuścili swoje domostwa na wezwanie izraelskiej armii, po powrocie zastali je w opłakanym stanie. "Nasze uprawy były rozjechane przez czołgi, nasze zwierzęta martwe. Teraz też zostawiliśmy wszystko, kurczaki, które hodowaliśmy na ramadan, winogrona, wszystko przepadnie. Znowu będziemy musieli zaczynać od zera" - mówi jej syna Mahmud Khader. Wzięli ze sobą tylko dokumenty. Przyszli za późno, by dostać miejsce w jednej ze szkolnych klas - będą spać na zewnątrz, na dziedzińcu szkoły.
Gdy w niedzielę nad ranem izraelskie samoloty zrzuciły ulotki na północną część Strefy Gazy nawołujące do prawie natychmiastowej ewakuacji, Palestyńczycy, tak jak w poprzednich latach, udali się do szkół prowadzonych przez oenzetowską agencję pomocy palestyńskim uchodźcom, UNRWA. W każdej z niewielkich klas schronienie znalazło po 30-40 osób. Mieli opuścić domy do południa, a jeśli nie - życie ich rodzin mogłoby znaleźć się w niebezpieczeństwie, informowały ulotki.
"Przyszliśmy bez niczego, piechotą, bo nie mamy pieniędzy na samochód. Będziemy spać na gołej ziemi, bo na razie nikt nam nie zaoferował materacy. Na iftar (kolacja kończąca całodzienny post z okazji ramadanu), zjemy sałatkę i humus (pasta z cieciorki] ze sklepu, bo tu nie ma kuchni, nie ma jak gotować" - mówi w rozmowie z PAP Ahmed Muhammed Tuum, który przyszedł do szkoły w Rimal z trzynaściorgiem dzieci. Martwi się o nie bardziej niż o siebie. "My dorośli, jakoś sobie poradzimy, ale dzieci muszą jeść, muszą napić się mleka" - dodaje. Ponad 10 tysięcy ludzi schroniło się w szkołach UNRWA.
Północ Gazy wygląda jak wymarłe miasto. Mieszkańcy pootwierali okna, żeby szyby nie wypadły przy kolejnych bombardowaniach pod ich nieobecność. Teraz przez te otwarte okna można zaglądać do pustych domów. Na ulicach nie ma żywego ducha, z wyjątkiem pojedynczych śmiałków, którzy wrócili choćby po materace i teraz poganiają osiołki ciągnące wozy z dobytkiem.
Skromny posiłek, składający się z kupionych w sklepie produktów, zamiast tradycyjnie hucznego obiadu na koniec całodziennego postu to nie jedna ze zmian, jaka dotknęła mieszkańców Gazy w trakcie tego ramadanu. Szósty dzień izraelskich nalotów, dziesiątki zniszczonych domów, 167 osób zabitych, spośród których większość to ludność cywilna i ponad 1000 rannych pozbawiły gazańskich Palestyńczyków nastroju do świętowania. Hamas, sprawujący kontrolę nad Gazą, w odpowiedzi wystrzelił ponad 700 rakiet na Izrael, od których nikt nie zginął, ale kilkanaście osób zostało lekko rannych.
"Wojna popsuła smak świąt" - mówi w rozmowie z PAP 23-letnia Hana al-Bajumi. Najważniejsze chwile dnia w trakcie ramadanu to suhur, posiłek koło trzeciej nad ranem przed wschodem słońca i iftar - kolacja kończąca post - tłumaczy. "Tradycyjnie nad ranem budzi nas musaharati, mężczyzna śpiewający i grający na bębenku, chodząc po dzielnicach. Teraz jego pracę wykonują izraelscy piloci - budzą nas bomby, a śpiewu nie słychać" - dodaje.
Ludzie są tak zasłuchani w wiadomości płynące z odbiorników radiowych, że zapominają o jedzeniu. Radio działa na baterie, bo prąd jest odcinany co kilka godzin. Do Hany zadzwoniła w piątek siostra, by powiedzieć, że choć jej rodzina ugotowała tradycyjny obiad i cały dzień pościła, nie są w stanie nic przełknąć. "Wydaje ci się, że może się przyzwyczaisz, bo to już trzeci raz, kiedy spadają na nas bomby. Ale za każdym razem na nowo to przeżywamy. I nigdy nie przestajemy się niepokoić o naszych bliskich" - dodaje Hana.
Tradycyjnie w trakcie ramadanu ulice Gazy wieczorami wypełniają się ludźmi. Ale izraelskie bombardowania, przybierające na sile w nocy, powstrzymują większość przed wychodzeniem z domu.
Niektórym udało się wyjechać ze Strefy Gazy. W niedzielę na przejściu granicznym między Strefą Gazy a Izraelem, w Erez przedstawicielstwa zachodnich krajów rozstawiły stoliki z narodowymi flagami, rejestrując ewakuację swoich obywateli. Na zewnątrz od rana czekały na nich autokary. Setki Palestyńczyków z drugim obywatelstwem mogły w niedzielę wyjechać z zamkniętej przez większość roku enklawy.
Strefa Gazy została obłożona izraelską blokadą, gdy w 2006 roku wybory wygrało radykalne ugrupowanie Hamas. Jedyna droga wyjazdu niekontrolowana przez Izrael wiedzie przez Rafah, przejście na granicy z Egiptem, ale i ta ścieżka pozostaje zazwyczaj zamknięta. Władze w Kairze otworzyły w ostatnich dniach Rafah, ale tylko dla nielicznych osób, a na wyjazd czekają tysiące.
Ze Strefy Gazy Ala Qandil (PAP)