Kapelan wojskowy ks. Oleksandr Chokov: Na wojnie niewierzących nie ma
Oleksandr Chokov trafił do niewoli rosyjskiej, kiedy płynął po ciała ukraińskich żołnierzy na Wyspę Węży. Służył wtedy w jednej z jednostek piechoty morskiej. O swoich przeżyciach opowiedział Oldze Łozińskiej z Polskiej Agencji Prasowej.
Olga Łozińska: Jak to się stało, że został ksiądz wysłany na Wyspę Węży?
Oleksandr Chokov: Służyłem jako kapelan wojskowy w jednej z jednostek piechoty morskiej - pełniłem służbę, ale nie walczyłem z bronią w ręku. Do moich obowiązków należały pochówki i pogrzeby. Kiedy myśleliśmy, że ukraińscy żołnierze z Wyspy Węży nie żyją, Ukraina i Rosja zawarły umowę, że Ukraińcy mogą zabrać ciała poległych. Dostałem zadanie, żeby popłynąć po ich ciała i przywieźć je do Odessy. Rosja postawiła wymagania, żeby po ciała przypłynęła służba cywilna, a dokładnie księża na cywilnym statku. Poproszono mnie, żebym znalazł pomocników. Wziąłem ze sobą księdza prawosławnego, dwóch duchownych ewangelickich i lekarza.
Płynęliśmy czerwoną łodzią ratowniczą Safir. Widzieliśmy już wyspę, kiedy Rosjanie nas zatrzymali. Przeszukiwali nas i pytali, kim jesteśmy. Powiedzieliśmy, że jesteśmy kapłanami i że zgodnie z umową mamy zabrać ciała ukraińskich żołnierzy z Wyspy Węży. Wtedy rosyjski oficer wyjął telefon, sprawdził w nim coś i powiedział, że na Wyspie Węży nie ma zmarłych Ukraińców. Zabrali nam telefony i rzeczy i podjęli decyzję, aby wziąć nas do niewoli. To było 27 lutego.
Trafiliście do jednego obozu razem z żołnierzami z Wyspy?
Nie. Zabrali nas do tymczasowego aresztu w Sewastopolu, gdzie przesłuchiwali nas. Tam byliśmy 11 dób. Potem wywieźli nas do obozu dla jeńców w Rosji w Szebiekinie, blisko granicy z Charkowem. Tam byliśmy około tygodnia. Przesłuchiwali nas funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Pytali ciągle o to samo, robili nam zdjęcia, wzięli odciski palców. Kiedy tylko przywieźli nas do obozu, pobili okrutnie wszystkich, zarówno wojskowych jak i cywilów.
O co pytali w trakcie przesłuchań?
Zadawali jedno pytanie: kim jesteś i dlaczego płynąłeś na Wyspę Węży. My odpowiadaliśmy, że jesteśmy księżmi i przyjechaliśmy zabrać ciała zmarłych, a oni odpowiadali, że przecież tam nie było żadnych ciał. To było błędne koło.
To była zasadzka?
Myślę, że tak. Według mnie oni planowali specjalną operację desantu na Odessę i chcieli zrobić tarcze z księży. Przecież to Rosjanie zażądali, żeby po ciała przypłynęli kapłani. Widziałem, że na nasz statek Safir weszło 100 żołnierzy piechoty morskiej.
Chcieli go przejąć, żeby się podszyć pod służbę cywilną?
Tego nie wiem, widziałem tylko, że wsiadali na statek. Oni coś planowali, ale to im nie wyszło i zabrali nas do aresztu śledczego (SIZO II) w obwodzie biełgorodzkim, gdzie trafiali przestępcy. Odebrali nam ubrania i kazali przebrać się w stroje więzienne. Naczelnikiem więzienia był podpułkownik Gnipow. On sprawdzał każdego więźnia osobiście, przeszukiwał cele. Cywile siedzieli w innych celach niż żołnierze. Naszą czwórkę posadzili razem. Dwa, trzy razy dziennie przesłuchiwali nas. I o ile podczas składania zeznań, FSB traktowało nas w miarę humanitarnie, to kiedy prowadzono nas na przesłuchania, służba więzienna biła nas pałami, szczuła psami. Można więc sobie wyobrazić, w jakim stanie docieraliśmy na przesłuchania.
Groziło mi 15 lat za szpiegostwo w Rosji. Skłaniano nas, abyśmy przyznali się, że jesteśmy ukraińskimi szpiegami, w zamian za skrócenie długości odsiadki do 5 lat, Mówili, że zostaniemy objęci amnestią i zostaniemy obywatelami Rosji. Próbowali zmuszać nas do pisania donosów na siebie nawzajem, żebym napisał np. że Wasyl jest agentem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. To trwało codziennie, przez mniej więcej 25-30 dni, dopóki nas nie zwolnili. W radiu puszczali hymn Rosji, chcieli, żebyśmy śpiewali ten hymn. My tego nie robiliśmy, a kiedy nasz kolega, prawosławny ksiądz modlił się, zamknęli go do izolatki.
Dlatego, że się modlił?
Tak, chyba przez to, że on właśnie często się modlił, widzieli w nim lidera naszej rzekomej „grupy specjalnej". Więc to na nim skupili się najbardziej. Bili go, katowali, chcieli żeby się przyznał do tego, że jesteśmy szpiegami i zdradził, co mieliśmy robić na wyspie. Oni naprawdę wierzyli, że jesteśmy agentami. Moim zdaniem, wynika to z tego, że Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego pracuje z rosyjską służbą bezpieczeństwa, księża często są agentami Kremla - mają podpisane umowy. Więc oni założyli, że na Ukrainie jest tak samo. Ja im wyjaśniłem, że w Ukrainie, księża są wolnymi ludźmi, nie współpracują z żadnymi służbami, ale oni byli w stanie tego pojąć. Naciskali na nas psychicznie, fizycznie. Kilkukrotnie zostałem tak bardzo pobity, że kiedy odzyskałem wolność, musiałem się rehabilitować. Teraz po rehabilitacji czuję się lepiej, wrócę do służby w wojsku, do moich chłopców z morskiej piechoty.
Jakie warunki były w tym areszcie?
Karmili nas tak, że schudłem 15 kg w ciągu miesiąca. Dawali nam codziennie to samo. Na śniadanie była rosyjska zupa szczi to jest kiszona kapusta na wodzie. Na drugie danie była kiszona kapusta bez wody, a na kolacje dawali proszek jupi do rozrobienia w wodzie. Kiedy przynosili nam kaszę, była ona tak zwarta i skawalona, że stała na talerzu w jednym kawałku, a herbata była przeźroczysta. Kiedy już nas zwalniali, musieliśmy zebrać swoje rzeczy, m.in. materac, a ja nie miałem siły go podnieść. Prosiłem Boga, żeby mi pomógł podnieść materac, bo byłem tak osłabiony fizycznie. Służba oddała nam naszą odzież i 9 kwietnia zostaliśmy wypuszczeni w ramach wymiany jeńców.
Jak pan zniósł niewolę?
Po pierwsze jestem wierzący, chociaż na wojnie niewierzących nie ma. Modliliśmy do Boga, on nas podtrzymywał duchowo, dawał nam siłę. Pobyt tam był bardzo obciążający psychicznie i fizycznie. To ciężkie do zniesienia, kiedy ciebie biją, łamią. Bałem się, ale pomagało mi, że zwracałem się do Boga. Pomagało mi też, że mam żonę i dzieci, rodzinę, która na mnie czeka. Musiałem znaleźć w sobie siłę, aby wrócić do nich. Żyłem myślą o powrocie do domu. Nie dopuszczałem do siebie złych myśli. Rosjanie wmawiali nam, że nikt na nas nie czeka i nie jesteśmy nikomu niepotrzebni i niektórzy więźniowie się załamywali, bo dopuszczali do siebie te złe myśli.
Czemu Pan jest w Polsce?
Przyjechałem tu na zaproszenie Instytutu Pileckiego, aby opowiedzieć, co mnie spotkało. Złożyłem zeznania. Ale mam drugie bardzo ważne do wykonania. Zbieram pomoc dla mojego oddziału, zbieram pieniądze na dobry samochód, sprzęt taki jak drony, kwadrokopter.
Autorzy: Olga Łozińska i Dmytro Menok.