Ich pracy na co dzień się nie zauważa, więc wyszli na ulicę. Opłaciło się protestować...
Kilkudziesięciu pracowników inspekcji weterynaryjnych z regionu wzięło udział w pokojowych manifestacjach w Toruniu i w Bydgoszczy. Ich uczestnicy przechodzili przez przejścia dla pieszych, rozdawali kierowcom ulotki. Wcale nie musiało jednak być tak spokojnie. Minister w porę porozumiał się jednak ze związkowcami...
„Spacerujący” podtrzymują tym działaniem trwający od kilku miesięcy protest. Oczekują, m.in. podwyżek i zwiększenia zatrudnienia. Pierwotnie pracownicy inspekcji zapowiadali całkowite blokady dróg, jednak po spotkaniu w Ministerstwie Rolnictwa - i zapewnieniu o przyznaniu 20 mln zł na podwyżki - postanowili złagodzić protest.
Małgorzata Wawrzeniuk jest pracownikiem toruńskiej Inspekcji Weterynaryjnej.
- Jesteśmy grupą zawodową niedocenianą przez władze. Dzisiejsze nasze wyjście jest głównie podyktowane tym, że chcemy uświadomić społeczeństwu, czym jest inspekcja weterynaryjna. To nie tylko leczenie psów i kotów, nie tylko zabijanie zwierząt w ogniskach chorób zakaźnych, ale głównie zabezpieczanie, kontrolowanie żywności, żebyśmy jedli zdrowe produkty.
Marta Łętkowska z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Rypinie przypomina, że protest trwa od grudnia ubiegłego roku.
- Dziś (środa, 19.06. - przyp. red.) było spotkanie naszych przedstawicieli związkowych z sekretarzem stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Szymonem Giżyńskim. Na tym spotkaniu może nie doszło do podpisania porozumienia, ale w piątek zebrała się komisja finansów, która przyznała nam, tak można powiedzieć, podwyżki. Ponad 20 milionów zł przesunięto z rezerwy celowej, na wynagrodzenia dla pracowników. Jakiś cel został osiągnięty. Dostaliśmy 630 zł brutto na osobę, jednak będą to trochę mniejsze pieniądze, ponieważ nie zostały policzone osoby, które są na chorobowym, na macierzyńskim. Podwyżki to nie był nasz jedyny postulat, ale jeden z najważniejszych. Frustracja ludzi z miesiąca na miesiąc była coraz większa...
Te frustrację było słychać, i widać, także w Bydgoszczy.
- To żenujące, nasze zarobki są żenujące. Wstyd się przyznać, w jakimś nowym towarzystwie, że się zarabia po 30 latach, dwa tysiące...Mam żal ogromny do swojego pracodawcy, i do naszego rządu, o to, jak nas traktują. Naprawdę nie chcemy nie wiadomo jakich pieniędzy. Chodzi tylko o to, żeby ludzie godnie zarabiali wykonując swoją pracę, żeby skupiali się na tym, co mają zrobić, a nie na protestach...
- Nikomu naprawdę nie zależy na tym, żeby wychodzić i robić to właściwie w wolnym czasie, bo my jesteśmy na proteście po pracy. To pokazuje, jaka jest determinacja środowiska... - to kolejny bydgoski głos. - Protest będzie złagodzony, bo po siedmiu miesiącach, po akcjach, po wielu pismach, po blokadach dróg, minister zauważył problem. Coś się zaczęło dziać. Dajemy ministrowi, odrobinkę kredytu zaufania...