108-letni weteran bitwy nad Bzurą: mieliśmy trzy armaty i dwanaście pocisków
Mieliśmy trzy armaty i dwanaście pocisków. Wszyscy chłopcy z mojego oddziału zginęli. Żyję tylko dlatego, że wysłano mnie na zwiad - powiedział 108-letni porucznik Józef Żurek, najstarszy żyjący w Polsce mężczyzna i weteran bitwy nad Bzurą.
Bitwa nad Bzurą trwała od 9 do 18-22 września 1939 r. Polacy zaatakowali Niemców, żeby zatrzymać ich pościg za odradzającymi się we wschodniej Polsce kolejnymi oddziałami armii. Zginęło w niej 15 tys. polskich żołnierzy, 50 tys. zostało rannych, a 100 tys. wzięto do niewoli. Przewaga III Rzeszy w sprzęcie i liczebności oddziałów była ogromna.
Uczestnik tej bitwy, por. Józef Żurek od dziecka mieszka w Czarnowie w gminie Zławieś Wielka (Kujawsko-Pomorskie). W tej miejscowości jeszcze przed wojną przejął po śmierci ojca gospodarstwo rolne, które prowadził do 78. roku życia. Dziś ma 108 lat i dziwi się, gdy przypomina mu się, że na emeryturze jest od 30 lat. "Dopiero?" - śmieje się pozostający w dobrym zdrowiu i kondycji najstarszy mężczyzna w Polsce. Nie chce opowiadać o przepisie na długowieczność. Chętnie przywołuje okres II wojny światowej, gdy wcielony do wojska musiał walczyć z niemiecką agresją.
"Dla nas wszystkich było jasne w sierpniu (1939 r. - PAP), że wojna się zbliża. Byłem w plutonie żandarmerii wojskowej. Było nas dwudziestu i jeden dowódca. Wszyscy +padli+ pod Bzurą. Przeżyłem tylko ja, gdyż wysłali mnie na zwiad, żebym dowiedział się, czy możemy się przedrzeć do Warszawy. Pojechałem wieczorem. Nad Warszawą była jedna łuna - chaos, krzyk i ogień. Pomyślałem sobie - gdzie my będziemy się pchali jeszcze w ten ogień. Usiadłem na kamieniu przy brzegu, tam stały opuszczone samochody, leżały różne mundury wojskowe. Cywile się poprzebierali i szli do stolicy, żeby pomóc" - podkreślił w rozmowie z PAP Żurek, wspominając bitwę nad Bzurą, która rozpoczęła się 9 września.
Dodaje, że wygłodniały, spragniony i "beznadziejny" wrócił nad Bzurę. Tam nie było już jednak jego oddziału.
"Ta +wycieczka+ uratowała mi życie. Moi koledzy z pola walki zginęli wszyscy razem. Przez nieuwagę. Skryli się w wykrocie po dużej topoli. Myśleli, że tam kula nie przejdzie. Ten wykrot był jednak dawno namierzony przez Niemców. Znali każdy pieniek, każdy dół, każde miejsce po wyrwanym drzewie. Zabili ich wszystkich" - wskazał Żurek.
Wspomina, że w czasie kampanii wrześniowej ani razu nie miał w ustach chleba ani wody. Nie jadł go przez cały okres - 18 dni walki.
"Nasza generalicja igrała sobie z nami. Nie chodziło o życie ludzkie. Przeciwstawialiśmy się mocarstwu, które zawojowało całą Polskę i jeszcze wyznaczyliśmy decydującą bitwę nad Bzurą. Nie mieliśmy nic - trzy armaty i może dwanaście pocisków. Siła wroga była zdecydowanie większa" - wspomina bitwę kampanii wrześniowej porucznik Żurek.
Podkreśla beznadziejność sytuacji oraz zdesperowanie polskich oddziałów.
"Człowiek zdesperowany, jak my, nie myślał o niczym innym, jak tylko o powrocie do domu i bezpiecznym kącie. Żeby przeżyć. Nie pamiętam już nazwisk chłopaków z oddziału, nawet nazwiska dowódcy. Byli tam młodzi chłopcy. Wszyscy mieli żony, dziewczyny, często w ciąży, kogoś w domach, kto na nich czekał. Patrzyli cały czas na zdjęcia, które dostali, ruszając na wojnę. Mówiłem im, żeby je schowali i pilnowali, żeby w łeb nie dostać. Nie mijała chwila, a już nie żyli. Nie mogliśmy pomóc nawet rannym. Gdybyśmy tylko wyszli z ukrycia, to od razu byśmy zginęli od kuli. Wielu nie umarło od razu - męczyło się przez wiele godzin i wykrwawiło. Nie miał kto im pomóc" - dodał Żurek.
Były żołnierz urodził się w 1909 roku w Gackach (woj. świętokrzyskie), ale już od 2. roku życia mieszka w Czarnowie. Zasadniczą służbę wojskową odbył w Centrum Wyszkolenia Żandarmerii w Grudziądzu. W sierpniu 1939 został wcielony do 4. Dywizji Piechoty w Toruniu i wysłany na front. Jako podoficer wziął udział w bitwie nad Bzurą. Tam został wzięty do niewoli i trafił do obozu jenieckiego na terenie Niemiec. Stamtąd trafił do pracy przymusowej w niemieckich gospodarstwach rolnych. Do kraju wrócił pierwszym transportem w 1946 roku. W 2009 roku został awansowany na stopień porucznika.
"Wysiadłem w Solcu Kujawskim i ruszyłem do Czarnowa. Tutaj była moja matka. Miałem dwóch braci. Wszyscy przeżyliśmy wojnę. Mama nie wiedziała nic a nic o naszym losie w tamtym okresie. Była wojna. Wychodząc z domu pożegnałem się, jakbyśmy widzieli się ostatni raz. Potem cały czas chciałem tylko wydostać się od tych przeklętych Niemców" - wspomina Żurek.
Jego brat Franciszek, także uczestnik II wojny światowej, zmarł w Australii w wieku 101 lat.
Tomasz Więcławski (PAP), Michał Zaręba (Polskie Radio PiK)