Echo sprawy naruszenia prawa autorskiego przez naukowca UMK
Gdańska prokuratura postawiła zarzut profesorowi Tomaszowi J. - zawieszonemu dziekanowi Wydziału Prawa i Administracji toruńskiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Jak informują toruńskie "Nowości", naukowca przed oblicze śledczych doprowadzili policjanci.
Wcześniej prokurator dwukrotnie próbował postawić Tomaszowi J. zarzut. Ten jednak nie pojawiał się w Gdańsku.
Sprawa dotyczy podejrzenia naruszenia prawa autorskiego. Według prokuratury, pisząc jedną ze swoich książek profesor miał w niedozwolony sposób korzystać z pracy niemieckiej badaczki Nataschy Schulze.
Tomasz J. zaprzecza. W wydanym oświadczeniu twierdzi, że jego książka jest samodzielna. W prokuraturze nie przyznał się do winy. Odmówił także składania wyjaśnień. Wobec naukowca zastosowano dozór policyjny.
Po usłyszeniu zarzutu toruński prawnik ujawnia szczegóły doprowadzania do prokuratury.
"Sprawa powinna być umorzona" - profesor Tomasz J. zawieszony dziekan wydziału Prawa i Administracji UMK w Toruniu na stronie internetowej odnosi się do postawienia mu zarzutu. O okolicznościach zajścia profesor z UMK pisze na swojej stronie internetowej.
"Wbrew faktom, pomimo przedawnienia. Kajdanki i zarzuty" - w ten sposob na swojej stronie internetowej prof.Tomasz J. rozpoczyna wpis, w którym wyjaśnia jak w jaki sposób doszło do zatrzymania i przedstawienia mu zarzutu. Zdaniem profesora zrobiono to bowiem pomimo upływu terminu przedawnienia - 23 stycznia br. upłynęło 5 lat od chwili przekazania przez prof. tekstu do Wydawnictwa. Z tą chwilą zdaniem naukowca niedopuszczalne staje się podejmowanie jakichkolwiek czynności w sprawie, poza jej umorzeniem.
Innego zdania jest jednak gdanska prokuratura, która wyjaśnia, że w tym roku zmienily sie przepisy i jeśli postępowanie w sprawie zostało wszczęte, a tak bylo w tym przypadku, to nastepuje wydluzenie czasu o kolejne 5 lat.
Profesor pisze też, że do postawienia zarzutu doszło w spektakularnych, wręcz szokujących okolicznościach. "Został zatrzymany w amerykańskim stylu przed własnym domem i dostarczony w kajdankach" - jak pisze, podobno z powodu utrudniania i przedłużania śledztwa. Jak jednak twierdzi profesor, o samym śledztwie dowiedział się po raz pierwszy oficjalnie 5 stycznia br., gdy trwało już od blisko 4 lat.