Jarosław Wojtas: W języku debaty publicznej jest za dużo emocji i inwektyw [Rozmowa dnia]
Podwyższona temperatura sporu politycznego, która utrzymuje się mimo zakończenia kampanii wyborczej, nie sprzyja na tym etapie żadnej ze stron sceny politycznej, przekonywał w „Rozmowie dnia” Polskiego Radia PiK Jarosław Wojtas, politolog z uniwersytetu WSB Merito w Toruniu.
– Na tym etapie zarówno Mateusz Morawiecki, jak i premier Tusk muszą znaleźć większość dla swojego rządu. Moim zdaniem wszystkie ruchy w tym przypadku są celowe. Oczywiście, jeżeli spór polityczny będzie opierał się o inwektywy i emocje, co rzeczywiście będzie miało coraz mniej sensu, tak naprawdę trudno będzie poszerzyć swój elektorat, swoją reprezentację parlamentarną i w ogóle znaleźć partnera do dyskusji – dodał Wojtas.
Michał Jędryka: Chcę zapytać Pana o wolność słowa w Polsce. Dlatego, że parę jest takich faktów, które chyba wymagają zastanowienia. Na przykład ukaranie studenta Uniwersytetu Warszawskiego, to student prawa i działacz młodzieżówki Prawa i Sprawiedliwości. Został ukarany naganą przez Komisję Dyscyplinarną. Grozi mu wydalenie z Uniwersytetu. Czy nie zbliżamy się do momentu, gdy jesteśmy granicy wolności słowa?
Jarosław Wojtas: Oczywiście nie wnikając w kwestię tej sytuacji, która miała miejsce, bo nie chciałbym sprowadzać tego problemu do tej jednej osoby. Natomiast warto zwrócić uwagę, że granice wolności słowa powinny być wyznaczane wszędzie tam, gdzie mogłaby zostać naruszona czyjaś godność, czyjejś dobre imię. Gdzie mogły być naruszone pewne wartości, jak wiara i tak dalej. Natomiast wszędzie tam, gdzie wypowiedź danej osoby narusza wyłącznie czyjeś dobre samopoczucie, czy światopogląd, to za dużo, aby stosować kroki dyscyplinarne. Nie chce się wypowiadać w tej sytuacji na Uniwersytecie Warszawskim, natomiast mówiąc szczerze, nie może być tak, że jedna strona sporu politycznego będzie ograniczała innej stronie możliwość wypowiedzi, stosując tego typu ograniczenia inne osoby będą się autocenzurować, aby nie zostać później ukaranym. Moim zdaniem to, co powinno wyznaczać granice wolności i swobody wypowiedzi, to jest godność innych osób i nawet najbardziej „egzotyczne” poglądy, o ile nie naruszają jej, powinny być dopuszczone w dialogu publicznym. Przecież im większa reprezentacja zróżnicowanych poglądów, tym większy wybór i bardziej skonsolidowana demokracja. O jej sile świadczy nie to, że stosuje się kary, ale to, że jest ona odporna na takie osoby, które prezentują poglądy skrajne. Można wypowiadać najbardziej odbiegające poglądy od głównego nurtu i po prostu ma się do tego prawo. Moim zdaniem tak to powinno wyglądać. Godność innych osób powinna być granicą wolności wypowiedzi.
– Jeżeli zostanie w ten sposób ukarana, to oczywiście będzie chodziło wyłącznie o kalkulację, czy spójność koalicji jest ważniejsza niż wolność wypowiedzi poszczególnych jej przedstawicieli. Moim zdaniem byłoby to z punktu widzenia przyszłości Koalicji fatalnie wróżące na przyszłość, jeżeli politycy na przykład Lewicy nie mogą krytykować dziś poczynań innej formacji politycznej, to w przyszłości, kiedy Lewica wystąpi z jakimś kontrowersyjnym projektem, to druga strona również nie mogłaby się odnieść do tego pomysłu? Oczywiście to sytuacja bardzo niekomfortowa i jeżeli będzie tak, że rzeczywiście w ten sposób pani Biejat zostanie ukarana, to odbije się nie dość, że na spójności koalicji, to też w przyszłości na sondażach. Właśnie to pytanie, które pan redaktor zadał, gdzie powinna być ta granica. Czy można karać za odmienność poglądów wewnątrz koalicji? Moim zdaniem to jest kluczowe, ta różnorodność miała być jej siłą. Nie to, że teraz wszystkie podmioty będą podporządkowane pod linię jednej partii, która będzie chciała narzucić swoją wolę innym. Wiemy, z ilu partii składa się ta koalicja. Jeśli tak będzie, to pojawią się trudności w zdobyciu większości sejmowej w poszczególnych głosowaniach. To będzie bardzo duży problem, zresztą nie tylko w Sejmie, ale również w Senacie. Pani Biejat została senatorem. Także warto zwrócić uwagę, że tutaj podporządkowanie wszystkiego w dążeniu do jedności na dłuższą nie ma sensu.
– Moim zdaniem tak, w języku debaty publicznej w Polsce zdecydowanie jest za dużo emocji i inwektyw, po obu stronach sporu politycznego. Po prostu było tego za dużo. To, czego należy oczekiwać, to właśnie obniżenie temperatury sporu i wyłączenie tego charakterystycznego języka, który ma zdyskredytować przeciwnika politycznego, obrazić czy wręcz czasem zdehumanizować. To jest fatalne, że dochodzi do tych wypowiedzi. Dotyczy to obu stron sporu politycznego. Tego po prostu nie powinno być w polityce, ponieważ to deprawuje intelektualnie osoby, które chcą się zajmować polityką. Jeżeli można powiedzieć wszystko, to prawdopodobnie można zrobić wszystko. Jeżeli mowa o rozliczeniu, to zapewne ma być odwet. Do niczego to nie prowadzi. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że opcje polityczne, które dzisiaj tworzą koalicję, obejmują władzę, oddadzą ją. Jaki ma być kolejny krok? Jak daleko ma się przesunąć ściana tej debaty politycznej? Fatalne jest to, że temperatura politycznego sporu w Polsce osiągnęła tak wysoki rejestr. Mam nadzieję, że po wyborach to się uspokoi. Chociaż z drugiej strony, w przyszłym roku mamy wybory samorządowe i europarlamentarne. Jeżeli to ma iść w tym kierunku, to jest fatalny prognostyk. [...]