Reżyser, aktor, ale też muzyk i artysta kabaretowy. Reżyser „Wesołej Wdówki”, która otworzyła 29. Bydgoski Festiwal Operowy
„...Ja nie myślę o sobie, że jestem artystą. Ja nie mam marzeń do spełnienia artystycznych, bo wszystkie marzenia, które spełniałem kończyły się jakimiś dramatami. Zrobiłem dwa spektakle, które bardzo chciałem zrobić, i były bardzo udane, ale nikt nie chciał ich oglądać. Były zagrane 11, 15 razy i schodziły z afisza, ale wszyscy mówili, że artystycznie fantastyczne....”
Sobota, 13 maja 2023 o godz. 17:05
Presja spadła, spotykamy się w dzień po premierze. I jak?
- Już trochę zaczynam odpoczywać. Dzisiaj obudziłem się z lżejszym sercem.
Gdzie oglądał Pan premierowy spektakl?
- W różnych miejscach, bo nie lubię swoich premier. Znaczy, lubię moje premiery, żeby nie było, a nie lubię moich spektakli. Po prostu za bardzo się stresuję, więc premierę oglądałem trochę w telewizorze, trochę u akustyka i trochę w takiej dziurze na galerii pomiędzy reflektorami.
Jakie to uczucie, jak już opuści Pan to swoje „dziecko” i będzie ono kroczyć swoją drogą? Będzie Pan tutaj jeszcze wracał, czy na tej jednej operetce się skończy?
- Nie wiem. To jest pytanie do dyrektora Figasa, czy mnie jeszcze zaprosi. Umawiamy się z dyrektorem Teatru Kameralnego Mariuszem Napierałą już od dłuższego czasu, żeby w końcu coś zrobić razem i też jakoś się nie składa. Więc myślę, że w końcu do tych rzeczy powrócimy. To miasto mi się podoba i dobrze mi tutaj. Ja się przyzwyczajam, nawet śmialiśmy się, że w ostatni tydzień miałem taki syndrom kolonijny, że zaraz wyjedziemy i się rozstaniemy, więc mam nadzieję, że będę tutaj wracał. A skoro pyta pani o dziecko... Wiadomo, im lepiej je wychowamy, to lepiej sobie poradzi, im więcej zostało tym ludziom w głowie, w nogach i w sercu tej naszej pracy, to tym lepiej będzie się to trzymało, ale będę wracał, bo tak jak mówiłem, to jest taka dosyć specyficzna forma teatralna, którą trzeba przypilnować. Więc na pewno będę tutaj przyjeżdżał.
Trochę Pan upodobnił operetkę do musicalu, czy taki był zamiar? Wiem, że ta granica jest dość płynna, ale szczególnie oglądając pierwszy akt, ma się takie wrażenie, jakby zrealizowane było w tej formie musicalowej.
- Szczerze, nie miałem takiego zamiaru, nie myślałem sobie o tym, że akurat teraz sobie robię operetkę. Ja zawsze powtarzam, że robię spektakle, w których sam chciałbym zagrać, więc zrobiłem taki spektakl, który po prostu mnie się ma podobać. Jeśli robimy coś, co nawet nie do końca mi siedzi, to muszę znaleźć na to sposób, żebym się w tym odnalazł i spełnił. Więc jeśli Pani widzi podobieństwo do musicalu, to może tak jest, ale nie taki był mój cel. Szczególnie, że faktycznie w pierwszym akcie jest sporo scen mówionych, mniej śpiewania, więc może też stąd taki odbiór. Nawet „Opera za 3 grosze”, która jest uważana za pierwszy musical, też miała formę operetkową. Więc ciężko, cytując Hannę ze Wdówki: „to ja nie wiem teraz czy Panu współczuć, czy zazdrościć” i nie wiem, czy Pani mi współczuje, czy zazdrości.
To nie był żaden zarzut tylko po prostu myślałam, że z powodu tego, że to pierwsza Pana operetka, a wcześniej było sporo tych tytułów musicalowych, to może właśnie miał Pan taki zamiar.
- Ja nie jestem teoretykiem w sensie, że to nie jest tak, że ja teraz mówię, że trzeba w ten sposób robić operetkę, a w ten sposób operę, to tak nie jest. Robię tak, żeby swoje założenia wypełnić. Dla mnie najważniejszy jest teatr. Mam jakieś tam swoje poczucie humoru i swoje poczucie estetyki i też lubię taki formalny teatr, więc myślę, że z tego to się wzięło. Nie wiem, czy ja widziałem taki musical, jak to, co myśmy zrobili. Czy to, co Pani w naszej prywatnej jeszcze rozmowie powiedziała o Rodzinie Adamsów. Czy to jest jakieś nawiązanie, nie wiem, to trzeba zobaczyć i samemu wyciągnąć wnioski.
Dodaliście charakteru postaciom perukami.
- To nasza kostiumograf. Jak już zgłosił się do mnie dyrektor Figas i przeczytałem scenariusz, powiedziałem, że nie zrobię tego, nie ma szans. No może nie do końca. Powiedziałem, że nie zrobię tego tak, jak to jest zapisane, ponieważ to jest świat, którego nie da się obronić. Po prostu to jest stare, to jest szowinistyczne, to w bardzo złym świetle przedstawia kobiety. Ja nie chcę tego robić w taki sposób. Powiedziałem: „Panie dyrektorze, mogę to zrobić tylko i wyłącznie po swojemu, po prostu trochę wyśmieję ten świat, bo dla mnie to jest świat, który już jest martwy”. To jest sztuka martwa. To się nadaje do muzeum, gdzie oglądamy stare obrazy, tym jest dla mnie operetka. Ktoś lubi Malczewskiego, a ktoś nie lubi. Ja nie staję po żadnej stronie, ja nie obrażam tej operetki, ale śmieję się z tej formy i ten pomysł, żeby ich tak pokazać, żeby ich tak nadgnić. Troszeczkę to jest taka forma, że oni leżą w magazynach porośnięci pajęczyną, wszystko jest stare. W Gliwicach w teatrze, gdzie pracuję, mamy tak zwane suche i mokre magazyny. Suche to są ogrzewane i takie gdzie się trzyma lepsze rzeczy, a mokre magazyny, gdzie już za przeproszeniem „szczają koty”, gdzie grzyby rosną i to jest właśnie coś takiego już mokrego. W ten sposób, jakby tak się za zainspirowaliśmy i razem z Mariuszem Napierałą zaczęliśmy pracować. W sumie może odbyliśmy jedną rozmowę na ten temat i już Ania Chadaj kostiumografka zaczęła robić swoje. Jak się ma fajnych twórców, to po prostu nie trzeba kombinować.
Wykonawcy są oczarowani Pana stylem prowadzenia prób, umiejętnością pokazywania. Co niektórzy nawet mówili, że mógłby Pan zagrać wszystkie role. A gdyby Pan mógł wybrać sobie rolę, którą Pan by zagrał, to co by to było?
- Jak to mówił jeden z bohaterów, „przez skromność nie potwierdzę, ze względu na rzeczywistość nie zaprzeczę”. Jaką ja bym chciał zagrać rolę? Wydaje mi się, że najbliższa jakby mojej motoryce i mojemu poczuciu humoru jest partia Niegusa. Bardzo fajnie Tomasz Jachimek wyprowadził tę postać. Nawet śmialiśmy się, że to nie powinna być Wesoła Wdówka, tylko Wesoły Niegus. Faktycznie chyba tak chcąc nie chcąc wyszedł on nam na pierwszy plan.
Do tego świetna kreacja Jakuba Zarębskiego...
- Kuba jest tak znakomitym aktorem i tyle proponował i tyle sam od siebie dawał do tej formy, że po prostu chciało się go więcej i więcej. W teorii to jest tak, jak pracujesz z takim aktorem, to od razu chcesz po prostu go jak najczęściej wykorzystywać. Ale też wydaje mi się, że jako Hrabia Daniło też bym się dobrze bawił, bo on z kolei ma ciekawsze rzeczy do wygrania i ma też mimo wszystko ten rodzaj męskiego uporu. Przecież jesteśmy maniakalnie uparci, mówię o facetach. Żeby daleko nie szukać, mój Tata jest strasznie uparty, ja też jestem uparty i nic z tego dobrego nie wychodzi. Wydaje mi się, że ten upór, który jest w Danile, który go wpędza w jakieś tam kłopoty, ten styl jego życia i to uciekanie od odpowiedzialności, alkohol, kobiety i tak dalej, że to jest fajne i ciekawe.
Ile tygodni Pan tutaj pracował?
- W sumie chyba dwa miesiące. Tylko, że trzeba wziąć pod uwagę, że to nie było 8 tygodni pracy, bo oni w międzyczasie grali spektakle, potem jeszcze była Wielkanoc, więc tak naprawdę można powiedzieć, że z aktorami wszystkimi to były ostatnie 2 tygodnie pracy. A na przykład Szymona Ronę, który też świetnie zagrał, to zobaczyłem go pierwszy raz dopiero trzy tygodnie przed premierą. Cały czas miał inne tytuły, też wchodził w zastępstwa. Wiadomo, że przygotowywanie tych tytułów operowych, to nie są proste rzeczy, więc naprawdę tutaj wszyscy stanęli na palcach, żeby to sięgnąć i widziałem po nich, jak bardzo są zmęczeni, jak to ich wiele kosztowało. Pani mówi, że zrobiłem to trochę jak musical…
Ale będzie Pan teraz mi to pamiętał?
- Nie, nie, ale rozmawiałem też z dyrektorem Figasem o tym i powiedziałem, że dla aktorów musicalowych ten rodzaj wysiłku, czyli to, że trzeba grać, śpiewać i tańczyć, się ruszać, to jest norma, a śpiewacy operowi są jednak przyzwyczajeni do innego tempa. Nawet nie mówię o pracy typu gdzie się wchodzi, gdzie schodzi i gdzie się stoi, a gdzie się śpiewa. Oczywiście trochę teraz to spłaszczam, ale generalnie dla nich faktycznie to jest trudne. Po prostu to jest zupełnie inny rodzaj pracy i myślę, że dyrektor, świadomie mnie zatrudnił, bo chciał tych ludzi pogimnastykować w inną stronę i myślę, że wywiązałem się z zadania. Oni sami jeszcze wczoraj po premierze mówili do mnie, że w sumie dziękują za te warsztaty teatralne, że im bardzo dużo to dało. A jeśli chodzi o pokazywanie, nie za bardzo lubię pokazywać, ale jeśli robi się tak formalny spektakl, to trzeba im pokazać. Mam jeszcze gonitwę myśli, ale ja mam takie jedno zdanie z Gombrowicza z Kosmosu, tę powieść bardzo lubię i tam stary tłumaczy młodemu jak należy żyć i mówi: „Ja wariata strugam, żeby ułatwić, bo gdybym nie ułatwił, to by się stało za trudne.” I też to staram się im powtórzyć, że to nie jest neurochirurgia, że jak się ktoś pomyli, to nikt nie umrze. Pomylimy się, trudno, uśmiechamy się, idziemy dalej. To jest teatr.
Czy to będzie ostatnia operetka w Pana repertuarze reżyserskim?
- Nie wiem.
Pokochał Pan ten gatunek?
- Wie pani, ja jestem jak pomoc domowa… Generalnie, jak trzeba umyć okna, to ja umyję, jak trzeba wyprowadzić psa, to wyprowadzam.
Człowiek do wynajęcia?
- Może dlatego, że mieszkałem z artystą w domu, bo mój brat Dominik był artystą. I to nie była łatwa sprawa, to nie był łatwy chleb i dla niego, i dla wszystkich. Ja nie myślę o sobie, że jestem artystą. Ja nie mam marzeń do spełnienia artystycznych, bo wszystkie marzenia, które spełniałem kończyły się jakimiś dramatami. Zrobiłem dwa spektakle, które bardzo chciałem zrobić, i były bardzo udane, ale nikt nie chciał ich oglądać. Były zagrane 11, 15 razy i schodziły z afisza, ale wszyscy mówili, że artystycznie fantastyczne. Po prostu nie trafiam. Jak to się mówi, to co mi się podoba, to się już zwykłemu widzowi nie podoba, bo jestem po prostu starej daty. Mimo, że jestem młodej daty, to mój ojciec mnie przenosił, bo kiedy się urodziłem on miał 42 lata, po prostu trochę za długo zwlekał. Więc ja nie nadaję się do tego świata. Mnie dalej bawi poezja. Gdybym mógł robić spektakle oparte na poezji Gałczyńskiego, to bym robił tylko takie spektakle, ale nikt ich nie chce oglądać. Wszystkie najlepsze spektakle jakie zrobiłem, to były spektakle na zamówienie, albo z literatury, której nie chciałem robić.