4 stycznia 2021 - „Melancholik” Wojciecha Weissa
2021-01-04
Cykl rozpoczynamy razem z profesorem Dariuszem Markowskim od opowieści o „Melancholiku” Wojciecha Weissa.
Panie Profesorze, dość karkołomnej rzeczy się podjęliśmy... Mówić o dziełach sztuki w radiu, to tak trochę jak mówić o balecie. Może jednak nam się to uda?
- Zakładam, że można. Jeżeli nam się uda barwnie opowiedzieć o przedstawieniach wizualnych, to może i będzie to sukces?
Zawsze musi być to pierwsze pytanie! Dlaczego więc na „pierwszy rzut” wybrał Pan akurat „Melancholika” Wojciecha Weissa. Dzieło bardzo interesujące, aczkolwiek nie z pierwszego szeregu.
- To nie do końca tak. Rzeczywiście, jeżeli spojrzymy na historię polskiej sztuki, to „Melancholik” może nie jest tym dziełem topowym, obok znanych dzieł Matejki, Malczewskiego... Spójrzmy może na to trochę w inny sposób. Jest to dzieło, które podszyte jest bardzo specyficzną narracją, bo obraz, który powstał w 1898 roku, kiedy jeszcze Wojciech Weiss był studentem i co ciekawe - to jest bardzo znamienna data - w tym dokładnie roku do Krakowa przybywa z Berlina Stanisław Przybyszewski. Jest przyjęty entuzjastycznie i niewątpliwie ma ogromny wpływ na ówczesny Kraków, zarówno na ówczesne życie artystyczne, jak i życie literackie. To Przybyszewski zostaje bardzo szybko kierownikiem artystyczno-literackim krakowskiego „Życia” i to on właściwie wprowadza tych młodych ludzi, młodych artystów, literatów na salony sztuki. Wprowadza ich także w to zupełnie inne postrzeganie, bo czas końca wieku jest czasem pewnego przełomu, pewnego schyłku. Niekiedy mówimy o dekadentyzmie i to dzieło w pewien sposób łączy się z tym postrzeganiem, jakby końca świata.
Wróćmy może do pytania skąd tytuł tego obrazu "Melancholik"? Właściwie pierwotna nazwa to „Totenmesse” - jest to obraz, który właściwie wykonany został jako ilustracja dzieła Stanisława Przybyszewskiego, powstałego w 1893 roku. Dzieło Przybyszewskiego jest bardzo specyficzne, bo poświęcone jest badaniom nad neurotykiem - człowiekiem, u którego staramy się znaleźć jego duszę. Proszę zwrócić uwagę, że twórczość Przybyszewskiego nacechowana jest taką tęsknotą, wspomnieniami, bólem, dochodzeniem do prawdy sztuki, prawdy życia, prawdy natury. Sięga gdzieś w te najodleglejsze zakątki ludzkiej psychiki. Myślę, że to brało się u niego z tęsknoty za ziemią, którą opuścił. Przybyszewski niewątpliwie może mieć wpływ również na to, że staje się on bardzo istotną osobą, jak i jego dzieła, również dla artystów. A skąd się wzięła nazwa „Melancholik”? Ona pojawia się chyba w podobnym momencie, kiedy obraz został wybrany na wystawę Związku Artystów „Sztuka” i tego wyboru dokonał Jan Stanisławski, wówczas profesor Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie. Mówił: „Chcę tego melancholika na wystawę” i stąd jakby druga nazwa obrazu, obok „Totenmesse”.
Zadała mi Pani pytanie, dlaczego ten obraz jest tak ważny dla mnie, dlaczego go wybrałem jako pierwszy? Może dlatego, że widziałem ten obraz, jeszcze będąc młodym człowiekiem, interesującym się sztuką. W 1995 roku w Muzeum Literatury w Warszawie była wystawa, która nazywała się dosłownie „Totenmesse”, a w podtytule „Munch - Weiss - Przybyszewski”. Tę wystawę zorganizowano stosunkowo w bardzo niewielkim wnętrzu, ale była fantastycznie przygotowana i tam po raz pierwszy, przy akordach muzyki Chopina, zobaczyłem „Melancholika”. Przybyszewski to Chopin, w związku z tym ta muzyka funkcjonowała tych przestrzeniach muzealnych. „Melancholik” zrobił na mnie niewiarygodne wrażenie, bo to jest sporych rozmiarów obraz: 128 cm x 65,5 cm. To niemała praca, dodatkowo przedstawiająca właściwie tylko siedzącego mężczyznę.
Tym mężczyzną jest Antoni Procajłowicz, który był malarzem i kolegą z czasów studiów właśnie Wojciecha Weissa. Postać, która właściwie siedzi załamana. Jak później znalazłem informację, Procajłowicz był wtedy bardzo ciężko chory, więc pewnie jego poza była związana z jego cierpieniem, z jego chorobą. Niewątpliwie jest to bardzo ciekawie skomponowany obraz, tak po przekątnej i nie każdy to widzi, ale jak się spojrzy, to postać jest pokazana na tle takiej draperii, parawanu z elementami floralnymi, ale jak się przyjrzymy na cień jego głowy, to widać tam... czaszkę. Proponuję zobaczyć sobie obraz Muncha pod tytułem „Przy łożu śmierci”, gdzie tło tej akwareli jest niemalże identycznie potraktowane. Czasem zastanawiam się, skąd to się wzięło? Kiedy Przybyszewski przyjechał to Krakowa, to przywiózł ze sobą dość sporo prac Edwarda Muncha. To jest ten moment przełomu wieków i właściwie zaczyna się zupełnie inne spojrzenie na sztukę. Ludzie zaczynają szukać ekspresjonizmu, a potem zaczynają szukać czegoś nowego i stąd pojawia się postimpresjonizm: Gauguin, van Gogh, Munch i to niewątpliwie miało taki przełomowy wpływ na twórczość.
Wróćmy może do pytania skąd tytuł tego obrazu "Melancholik"? Właściwie pierwotna nazwa to „Totenmesse” - jest to obraz, który właściwie wykonany został jako ilustracja dzieła Stanisława Przybyszewskiego, powstałego w 1893 roku. Dzieło Przybyszewskiego jest bardzo specyficzne, bo poświęcone jest badaniom nad neurotykiem - człowiekiem, u którego staramy się znaleźć jego duszę. Proszę zwrócić uwagę, że twórczość Przybyszewskiego nacechowana jest taką tęsknotą, wspomnieniami, bólem, dochodzeniem do prawdy sztuki, prawdy życia, prawdy natury. Sięga gdzieś w te najodleglejsze zakątki ludzkiej psychiki. Myślę, że to brało się u niego z tęsknoty za ziemią, którą opuścił. Przybyszewski niewątpliwie może mieć wpływ również na to, że staje się on bardzo istotną osobą, jak i jego dzieła, również dla artystów. A skąd się wzięła nazwa „Melancholik”? Ona pojawia się chyba w podobnym momencie, kiedy obraz został wybrany na wystawę Związku Artystów „Sztuka” i tego wyboru dokonał Jan Stanisławski, wówczas profesor Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie. Mówił: „Chcę tego melancholika na wystawę” i stąd jakby druga nazwa obrazu, obok „Totenmesse”.
Zadała mi Pani pytanie, dlaczego ten obraz jest tak ważny dla mnie, dlaczego go wybrałem jako pierwszy? Może dlatego, że widziałem ten obraz, jeszcze będąc młodym człowiekiem, interesującym się sztuką. W 1995 roku w Muzeum Literatury w Warszawie była wystawa, która nazywała się dosłownie „Totenmesse”, a w podtytule „Munch - Weiss - Przybyszewski”. Tę wystawę zorganizowano stosunkowo w bardzo niewielkim wnętrzu, ale była fantastycznie przygotowana i tam po raz pierwszy, przy akordach muzyki Chopina, zobaczyłem „Melancholika”. Przybyszewski to Chopin, w związku z tym ta muzyka funkcjonowała tych przestrzeniach muzealnych. „Melancholik” zrobił na mnie niewiarygodne wrażenie, bo to jest sporych rozmiarów obraz: 128 cm x 65,5 cm. To niemała praca, dodatkowo przedstawiająca właściwie tylko siedzącego mężczyznę.
Tym mężczyzną jest Antoni Procajłowicz, który był malarzem i kolegą z czasów studiów właśnie Wojciecha Weissa. Postać, która właściwie siedzi załamana. Jak później znalazłem informację, Procajłowicz był wtedy bardzo ciężko chory, więc pewnie jego poza była związana z jego cierpieniem, z jego chorobą. Niewątpliwie jest to bardzo ciekawie skomponowany obraz, tak po przekątnej i nie każdy to widzi, ale jak się spojrzy, to postać jest pokazana na tle takiej draperii, parawanu z elementami floralnymi, ale jak się przyjrzymy na cień jego głowy, to widać tam... czaszkę. Proponuję zobaczyć sobie obraz Muncha pod tytułem „Przy łożu śmierci”, gdzie tło tej akwareli jest niemalże identycznie potraktowane. Czasem zastanawiam się, skąd to się wzięło? Kiedy Przybyszewski przyjechał to Krakowa, to przywiózł ze sobą dość sporo prac Edwarda Muncha. To jest ten moment przełomu wieków i właściwie zaczyna się zupełnie inne spojrzenie na sztukę. Ludzie zaczynają szukać ekspresjonizmu, a potem zaczynają szukać czegoś nowego i stąd pojawia się postimpresjonizm: Gauguin, van Gogh, Munch i to niewątpliwie miało taki przełomowy wpływ na twórczość.
Czy to jest często spotykane, że obraz z początku twórczości malarza staje się jednym z jego najsłynniejszych dzieł?
- Nie, to jest właśnie rzadkość. Myślę, że bardzo często te najlepsze obrazy powstają w tak zwanych okresach świetności artysty, jego dojrzałości, natomiast to jest jeden z najlepszych obrazów Weissa. Co ciekawe, prace samego Weissa bardzo niewiele w ogóle znamy. Ja ze względu na to, że przyjaźnię się z wnuczką Wojciecha Weissa, panią Renatą Weiss, mam okazję oglądać w domu, zresztą rodzinnym Wojciecha Weissa, dzieła, których nikt nie widział i muszę powiedzieć, to jest to niewiarygodne doświadczenie. Są takie chwile, kiedy odwiedzam panią Renatę, ona mi przygotowuje na te nasze spotkanie jakiś zbiór prac i mówi; „Teraz coś panu pokażę...” i tak sobie siadamy przy kawie, ja oglądam, a pani Renata pyta: „Co pan o tym sądzi?”, a ja z zaskoczeniem pytam: „To też jest Weiss?”. Na co słyszę odpowiedź: „Tak, to też jest mój dziadek” i takie prace są mi pokazywane, o których bym w życiu nie śnił.
W dalszej części rozmawiamy z profesorem Markowskim o związkach Wojciecha Weissa z Leonem Wyczółkowskim, u którego wówczas młody artysta malarz się szkolił, ale także o „rewolucji”, jaką przeprowadził Weiss już jako rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.