Most Langlois w Arles – to zbiorczy tytuł 4 obrazów, jednej akwareli i 5 szkiców namalowanych przez Vincenta van Gogha. Dyrektor Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy Wacław Kuczma wybrał obraz z kolekcji Wallraf-Richartz-Museum w Kolonii.
Po autoportrecie Rembrandta dziś dyrektor Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy, Wacław Kuczma będzie opowiadał o obrazie Vincenta van Gogha, a właściwie mogłabym powiedzieć o obrazach van Gogha, bo powstało ich całkiem niemało, przedstawiających zwodzony most w Arles.
- Van Gogh głównie znany jest ze „Słoneczników”, które zostały kupione za jakieś olbrzymie pieniądze do prywatnej kolekcji i myślę, że to nie jest zgodne z tym czego by sam van Gogh oczekiwał od przyszłości swoich obrazów. Namalował wiele obrazów z tym mostem, wiele mostów, wiele scen, wiele odwołań do innych artystów, nawet do obrazów przedstawiających Pietę, czy też całą masę swoich autoportretów, które są niesamowite.
Wiele prac powstało podczas pobytu z południowej Francji, a mnie chodzi o taki most na rzece koło Arles, który znajduje się w kolekcji Wallraf-Richartz-Museum w Kolonii. Jest to muzeum, które swego czasu zostało posadowione w Kolonii obok katedry, bardzo blisko katedry. Jak się wychodzi na tarasy tego muzeum, to widać olbrzymi gmach kolońskiej katedry. Tam pierwszy raz w życiu, jadąc z moją żoną na swoją wystawę do Holandii, powiedziałem sobie, że muszę zobaczyć to muzeum.
Nawet nie wiedziałem, co w tych zbiorach się znajduje, bo to był rok 1990. To była moja druga w życiu wyprawa na zachód i jadąc maluchem z przyczepą, wjechałem na parking podziemny i wybraliśmy się razem do tego muzeum. Tam przechadzając się po salach wystawowych, w pewnym momencie patrzymy i widzimy van Gogha. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem obraz Van Gogha o wymiarach mniej więcej 60 – 50 cm - mały obrazek i zaniemówiłem.
To, czego przez lata uczyłem się z książek i to o czym opowiadałem swoim uczniom, kiedy pracowałem w liceum plastycznym, raptem zobaczyłem na własne oczy. Przeżycie niesamowite, tym bardziej, że postać van Gogha cała jest niesamowita. To był „gość”, który wyautował się z tej przestrzeni artystycznej ówczesnego świata, niesamowity buntownik, chrześcijanin.
To człowiek, który zdecydowanie i bezkompromisowo wchodził w przestrzenie świata artystycznego. Wchodził w ten świat dlatego, żeby stworzyć coś innego, żeby stworzyć nowe widzenie świata i nowe widzenie sztuki. Jest to niesamowite dlatego, że sam zdecydował o tym, że nie będzie artystą, który tworzy, aby za wszelką cenę przypodobać się publiczności, tylko że on będzie tworzył własną sztukę. Bez względu na to, co ktokolwiek o tym będzie mówił, jego marzeniem było, żeby tworzyć to, co wynikało z jego postawy artystycznej. Jego obrazy nie miały być piękne. One nie miały służyć do zdobienia salonów, do zdobienia przestrzeni milionerów, co się niestety stało z jego „Słonecznikami”.
Van Gogh był człowiekiem, który miał coś do powiedzenia światu. On nie był tego pewien, czy to co stworzy zostanie docenione i zrozumiane, ale jako prawdziwy artysta, chciał stworzyć nową wartość artystyczną i zdecydował się na absolutną bezkompromisowość.
To wróćmy do samego obrazu.
- Ten obraz jest o tyle fantastyczny, że z jednej strony są tam pewne pozostałości impresjonizmu, postrzegania tego świata w taki sposób jak postrzegali go impresjoniści. Obserwacji świata, odnotowania tego co zostało niezauważone, to co dociera do artysty, a co nie każdy zwyczajny odbiorca sztuki jest w stanie dostrzec. W takim bardzo zwyczajnym i normalnym pejzażu, jaki tutaj zresztą jest na tym obrazie mamy most zwodzony, po moście przechadza się pani z parasolką, gdzieś tam jedzie wóz, gdzieś widać kawałki czerwonego dachu, jakichś zabudowań, trawa, żółte przestrzenie i odbijające się niebo na płynącej wodzie. Jest to zauważenie tej atmosfery istniejącej w danym miejscu i w określonym czasie, kolory są takie lekko wyprane.
Co jest fascynujące, że tego typu obrazy nie mogłyby się pojawić w Północnej Europie i nie mogłyby się pojawić w naturalny sposób w Polsce, z tego powodu, że jest różnica pomiędzy słońcem na południu Francji a tym, które występuje w Północnej Europie. Tam, ta ilość i ta dominacja promieni słonecznych, tego niesamowitego światła powoduje to, że te kolory są wyprane, one nie są intensywne, one są takie lekkie, takie melancholijne, takie bardzo budujące tę atmosferę lekkości, takiego zjednoczenia z pejzażem, w którym się znajduje artysta w danym momencie.
Na to wszystko nakłada się atmosfera chwili artysty, który tworzy własne widzenie z jednej strony świata, który jest, a z drugiej strony tworzy taki obraz, który został wewnątrz artysty, który on sam w sobie wytworzył. Ta kompilacja tego co widział, tego co czuje i tego co widział w sobie, tworzy ten niesamowity obraz, pełen nostalgii i takiej atmosfery chęci bycia w tym miejscu i przeżywania tego, co tam się zobaczyło. Zapewne gdybyśmy sami się w tym miejscu znaleźli i zaczęli oglądać ten fragment, który on przeniósł na płótno, to nasze wrażenia prawdopodobnie byłyby zupełnie inne i być może nie zwrócilibyśmy w ogóle uwagi na to, że coś takiego się tam pojawia.
A patrząc na obraz, staje się to niesamowite dlatego, bo jest głębia emocji, które przekazuje nam van Gogh. Tam nie ma żadnej treści jakiejś szczególnie literackiej, tam nie ma jakiegoś takiego dramatu, który bardzo często znajduje się na innych obrazach. Ale tam jest innego rodzaju napięcie, które wynika z tego stosunku do miejsca, w którym jest tworzona abstrakcja, czyli coś, co zaczyna kompilować w oglądającym obraz zupełnie inne przeżycia, niż te, które przeżywamy w czasie realnym.
Żółty kolor, który też tutaj dominuje na tym obrazie, jest podobny do tego żółtego ze „Słoneczników”. Zresztą „Słoneczniki” chyba też powstały w tym miejscu i w tym czasie.
- Żółcienie, które tam się pojawiają... jeżeli ktokolwiek był na południu Francji, to tego koloru jest tam cała masa, tych pejzaży, które się składają z tych takich ogrodowych żółcieni, pastelowych żółcieni. Jak się przemierza południową Francję, to trzeba umieć zobaczyć i na to trzeba nałożyć to co czuł van Gogh i to napięcie, które miał w sobie i to są właśnie takie emocje, których do końca nie jesteśmy w stanie opisać.
Jakie wrażenie w ogóle robi ten obraz, bo on jest, jak powiedział Pan, niewielkich rozmiarów.
- Ma się takie wrażenie, jakby to był wielki obraz. Jakby się przekraczało granicę pomiędzy światem tym rzeczywistym a światem nierzeczywistym, tym nieistniejącym. Jak zamykam oczy, to dokładnie pamiętam, w którym on miejscu wisiał, jak wisiał - sam na jednej ściance. To takie wrażenie jakbym się w ogóle zaczął przenosić w zupełnie inną przestrzeń.
Van Gogh stworzył dość wiele autoportretów. Ostatnio mówiliśmy o autoportrecie Rembrandta, Pan dyrektor jednak nie wybrał żadnego z autoportretów Van Gogha.
- Może dlatego nie wybrałem, mimo że potem widziałem jego autoportrety, kiedy miałem szansę zobaczenia wielkiej wystawy z okazji stulecia śmierci van Gogha w jego muzeum w Amsterdamie i widziałem te autoportrety.
A dlaczego wybrałem ten obraz? Dlatego, że to był pierwszy obraz van Gogha, który zobaczyłem na żywo i to tak jakbym go dotknął. To jest takie wrażenie, jakbym dotknął van Gogha i zaczął żyć jego artystycznym życiem. Przez chwilę, przez moment można poczuć się w pełni takim rejestratorem i odtwarzaczem jednocześnie. Wtedy z Dorotą rozmawialiśmy, że w zasadzie to się powinno odłożyć pędzle i nie malować.