Tysiące osób na wieńczącej Festiwal Wisły nocnej paradzie łodzi
Tysiące osób zgromadziły się w niedzielny wieczór na Bulwarze Filadelfijskim w Toruniu, aby podziwiać wieńczącą trzydniowy Festiwal Wisły nocną paradę tradycyjnych łodzi. Na rzece w świetle pochodni pojawiły się baty, nieszawki, galary, łodygi, nasuta czy lejtaki.
Tradycji stało się zadość. Nastrojowa nocna parada po raz kolejny zakończyła kolejną edycję Festiwalu Wisły. Już piątą edycję.
- Tworzymy festiwal kulturowy, różnorodny, wielowątkowy. Wynajdujemy w dziedzictwie tej rzeki i jej związkach z Toruniem, ale także innymi miejscowościami, wątki mniej znane, często nieoczywiste. Czasami są to prawdziwe perełki, o których ludzie dowiadują się po raz pierwszy. Chcemy przyciągać ludzi nad rzekę, a z jej brzegu wciągać ich do miast, miejscowości, wiosek. Takie są nasze cele - podkreślił rzecznik prasowy imprezy Jacek Kiełpiński.
W tym roku impreza wystartowała z Włocławka. Tam na bulwarach w piątkowych wieczór pojawiło się według szacunków organizatorów kilkadziesiąt tysięcy osób. O jeszcze większych liczbach można mówić w Toruniu, gdzie jednak tłumy rozłożyły się na dwa festiwalowe dni. Wieńczącą wszystko paradę tradycyjnych jednostek pływających obserwowało przynajmniej kilka tysięcy osób.
W sobotę przed południem wiślana brać zjadła „obiad u mennonitów” we Włęczu. W tej miejscowości zachowała się chata, która jest jedynym na ziemi dobrzyńskiej zabytkiem tego rodzaju ocalałym do dziś. Za rok lub dwa brać wiślana spotka się w odrestaurowanym budynku.
Toruń był miejscem chrztu nasuty - statku flagowego festiwalu.
- Wzorem dla zespołu doświadczonych szkutników i konsultantów naukowych było gotyckie malowidło z połowy XV wieku zdobiące ścianę kościoła Najświętszej Marii Panny w Toruniu. Historycy uznają ten fresk za najdoskonalsze, bo w dużym stopniu realistyczne, średniowieczne przedstawienie statku rzecznego w skali Europy. Stąd odważny pomysł, by nasuta z toruńskiego malowidła ożyła i popłynęła Wisłą - zapowiadali przed tegoroczną edycją festiwalu organizatorzy.
To stało się faktem i trzynastometrowa łódź uczestniczyła zarówno we Włocławku, jak i w Toruniu w barwnej paradzie tradycyjnych łodzi i statków rzecznych.
Chrzest flisaków był przypomnieniem zapomnianej nieco tradycji „frycowego”. - Wszyscy w Polsce płacą frycowe, a mało kto wie, że łączy się to z Toruniem. To właśnie w tym mieście fryce, czyli młodzi adepci flisactwa musieli przejść chrzest, aby zostać przyjętymi do cechu. Wiązało się to z wydatkiem - nie ukrywajmy - na alkohol - powiedział Kiełpiński.
Jak mówił, w Restauracji pod Turkiem na Rynku Staromiejskim stała beczka Bachusa, która obecnie znajduje się w Muzeum Piernika. - Chcemy zrobić jej kopię, aby przewodziła barwnemu korowodowi za rok. Uważamy, że przypominanie o tej tradycji jest niezwykle ciekawe i ważne, bo cały pochód przez miasto to radosny marsz - dodał.
Z Bulwaru Filadelfijskiego nad Wisłą na Stare Miasto ruszyło kilkadziesiąt osób - głównie uczestników i organizatorów festiwalu. Z każdą kolejną pokonywaną ulicą do pochodu dołączały kolejne osoby, a pętlę po centrum Torunia kończyły już tłumy, które razem z flisakami i tymi, którzy chcą nimi zostać, wróciły na Bulwar Filadelfijski. Tam fryce musieli m.in. spróbować rzecznego mułu, zostali oblani wodą, a także byli okładani wiosłami. Nieodzownym elementem zabawy były śpiewy i tańce m.in. z drewnianymi kukłami, które imitowały piękne panny.
Dyrektor Festiwalu Marcin Karasiński powiedział, że rok temu pandemia nie pokonała imprezy, bo udało się zorganizować czwartą edycję, a tegoroczna piąta przyniosła kolejne nowe pomysły, których organizatorom nie brakuje.
- Chcemy kiedyś zrobić festiwal od Krakowa do Gdańska. Czerpiemy z dziedzictwa kulturowego, które jest niezwykle bogate. Nasza impreza jest różnorodna, stała się konglomeratem wielu wątków. Najważniejsze jest jednak, że z roku na rok jest z nami więcej osób, bo to dla nich, dla rodzin z dziećmi, których w Toruniu widziałem w sobotę i niedzielę mnóstwo, robimy ten festiwal - dodał Karasiński.
Autor: Tomasz Więcławski
twi/ robs/