Bestie z Gross Rosen. Książka o nieznanym koszmarze obozu na Dolnym Śląsku
Gross Rosen – taką nazwę nosił nazistowski obóz koncentracyjny, który istniał w czasie drugiej wojny światowej na terenie III Rzeszy, nieopodal obecnej wsi Rogoźnica. Był jednym z czołowych z ponad setki obozów pracy założonych na Śląsku, na terenie Czech i Niemiec. Agnieszka Dobkiewicz, autorka „Małej Norymbergi” pokazuje w swojej książce, nad którą pracowała przez kilka lat, nieznany koszmar tego obozu.
Sięga przede wszystkim do tysięcy stron dokumentów z procesu, który rozpoczął się w Świdnicy po wojnie – latem 1946 roku. Właśnie wtedy, w atmosferze sensacji, do miasta przybył transport więźniów – obozowych katów. Było wśród nich sześciu wartowników obozu Gross Rosen. Polska prokuratura podczas procesu próbowała udowodnić im winę, a współcześni nazwali proces polską Norymbergą.
Trudno dostrzec dramaty konkretnych ludzi
Do Gross Rosen zwieziono z całej Europy 125 tysięcy niewolników. Tylu dotąd więźniów doliczyli się pracownicy muzeum o tej samej nazwie. Z pewnością nie jest to liczba ostateczna. Pod koniec wojny wokół głównej siedziby zaczęły powstawać dziesiątki filii tego obozu. Agnieszka Dobkiewicz tak tłumaczy powody napisania swojej wstrząsającej książki: „Skala popełnionych w tym miejscu zbrodni przeraża, ale gdy wchodzi się na teren byłego obozu, widać wyrównane ścieżki, przyciętą trawę i pozostałości stojących tu kiedyś budynków. I słychać tę straszną niepokojącą ciszę. Nam, współczesnym, bardzo trudno dostrzec tutaj dramaty konkretnych ludzi i zrozumieć, co znaczą kromka chleba, niechcący wylany talerz zupy czy zepsute okulary, które uniemożliwiają przeżycie. Bo życie w obozie nie było bohaterskie. Podobnie jak śmierć. Ludzie umierali po cichu, w smrodzie, brudzie, wśród insektów i w poczuciu, że nikt się o tym nie dowie. Dlatego postanowiłam za pomocą zbioru reportaży zapełnić obóz Gross-Rosen prawdziwymi ludźmi i opowiedzieć ich historie” .
Książka Agnieszki Dobkiewicz to żmudne dziennikarskie śledztwo. Autorka przekopała się przez miliony dokumentów, a w książce cytuje zeznania świadków, które są autentycznym zapisem z akt sądowych, znajdujących się w polskich archiwach. Bohaterowie jej reportaży to m.in. homoseksualni kapo, którzy wykorzystywali nieletnich więźniów, żydowscy kapo okrutniejsi często od esesmanów, sadyści, którzy byli gotowi zatłuc więźnia na śmierć choćby łopatą.
Wielu bestii nie spotkała zasłużona kara
Jednym z nich był kapo Arno Milch. Jak zeznawali świadkowie w procesie, był postrachem, zachowywał się jak morderca. Był kierującym krematorium, a ta praca go bawiła - wieszał więźniów bez nerwów – zakładał stryczki i wykopywał stołki spod nóg, zajmował się też dobijaniem ofiar. Wielu świadków zeznało, że widziało, jak bez żadnych skrupułów powiesił 14-letniego rosyjskiego chłopca. Sam Arno Milch, jak wielu innych esesmanów, podczas procesu nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów. Mówił, że w Gross-Rosen przez rok pracował w krematorium, był zwykłym robotnikiem, sprzątał i wyrzucał popiół. Świadków jego zbrodni było jednak zbyt wielu – został skazany na karę śmierci.
Niestety, wielu obozowych bestii wcale nie spotkała zasłużona kara. Inny zbrodniarz z Gross-Rosen – Żyd Wakselman Nusyn – został ułaskawiony przez prezydenta Bolesława Bieruta, który – w tym samym czasie – skazał na karę śmierci Danutę Siedzikównę „Inkę” i rotmistrza Witolda Pileckiego. Karę śmierci dla Nusyna Bierut zmienił natomiast najpierw na dożywotnie więzienie, a po ośmiu latach – na wolność. Kim był Nusyn? Żydem, który na tyle pozyskał względy niemieckiej władzy obozowej, że na skutek swych starań został dowódcą kolumny internowanych w obozie żydowskich robotników. Znęcał się nad nimi w sposób nieludzki - Agnieszka Dobkiewicz, sięgając po zeznania świadków, w każdym z opisanych przypadków podaje bardzo drastyczne przykłady. Nusyn robił to wszystko z własnej inicjatywy. Zdobył takie wpływy u władz obozowych, że więźniowie uważali go za właściwego władcę obozu i bali się go bardziej niż niemieckich strażników.
Zabijali, ale przed sądem zeznawali, że są niewinni
Innym potworem, opisanym w książce „Mała Norymberga” jest Walter Heller – jeden z esesmanów, którzy eskortowali więźniów podczas ewakuacji obozu na początku 1945 roku. Był to najtragiczniejszy okres w jego historii. Ewakuacja pochłonęła tysiące ofiar. Więźniów wyprowadaono z obozów bez ciepłych ubrań, przy kilkunastostopniowym mrozie, z minimalnym prowiantem. Szanse na przeżycie były niewielkie. Tych, którzy słabli, zabijano po drodze, ciała wrzucano do rowów.
Przesłuchiwany esesman Walter Heller podczas procesu wszystkiego się wyparł. Choć świadkowie twierdzili inaczej, zeznał, że w ewakuacji nie wziął udziału i nic mu nie wiadomo, ilu więźniów zmarło czy zostało rozstrzelanych w czasie drogi. Mówił też, że podczas służby nikogo nie zabił, ani się nad nikim nie znęcał. Nic nie wiedział, by w obozie, w którym pracował źle traktowano więźniów. W tym kontekście uderza na dalszych stronach zestawienie zeznań innego obozowego wartownika – Jarosława Hybnera i wspomnień żydowskiego więźnia Abrahama Kajzera – obaj trafili do jednej z filii obozu Gross-Rosen w dzisiejszej Głuszycy.
„Nikogo z więźniów nie zbiłem, ani też nad żadnym się nie znęcałem. Przeciwnie pomagałem, dzieląc się z nimi jedzeniem” - zeznał wartownik.
Więzień na to przytacza taką opowieść: „W drodze do lagru wyrwałem się z szeregu, a wraz ze mną jeszcze kilku i wpadliśmy na pole z burakami pastewnymi. Zdołałem wyrwać tylko jednego – więcej nie mogłem, gdyż miałem ręce spuchnięte z zimna, a esesmani tłukli nas kolbami po głowach. Cudem uszedłem cało. Więcej tego nie zrobię. Inni mają poharatane głowy. Więcej im w tej jednej chwili ubyło krwi, niżby uzyskali przy dobrym odżywianiu w ciągu miesiąca” .
Na to znowu wartownik: „Nie widziałem, by na całym komandzie któryś z więźniów zmarł z wycieńczenia”.
I znowu wspomina więzień: „Dziś na ustępie podsłuchałem rozmowę Lagerfuhrera z niemieckim lekarzem, który przybył do naszego lagru na inspekcję. Wyraził zdziwienie, że umiera tylko 50-60 ludzi tygodniowo. Przy ich odżywaniu to istny cud – mówił. - Aby człowiek był zdolny do pracy, musi otrzymywać od tysiącaszećset do 1800 kalorii dziennie. Dzienna porcja obozowa to 200-300 kalorii. Jak ci ludzie jeszcze żyją?” .
Tajemnica doktora Mengele
Autorka podrzuca jeszcze jeden cytat z procesu – jednego z pierwszych lekarzy obozowych, który pracował także m.in. w Auschwitz. Mówił, że warunki życia więźniów w Gross-Rosen były gorsze niż w innych obozach, ponieważ więźniów zatrudniano w dużej mierze w kamieniołomach. „Jako lekarz obozowy wiem, że prace w kamieniołomach były najcięższe. We wszystkich obozach wysyłano tam do pracy komanda karne”.
Średnia długość życia więźniów pracujących w kamieniołomie nie przekraczała pięciu tygodni. Wielu z nich umarło po cichu, a ich oprawców z życia nie spotkała kara. Jak pisze Agnieszka Dobkiewicz: „choć to nie do uwierzenia, historia fabryki śmierci na Dolnym Śląsku ciągle jeszcze nie została zbadana. Niemcy zniszczyli większość dokumentów, gdy opuszczali obóz. Nie zachowały się kartoteki więźniów i załogi” .
Ostatni, obszerny rozdział „Małej Norymbergi” autorka poświęca zagadkowej historii niejakiego Ericha Guntera, lekarza obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, który został rozpoznany przez jednego z więźniów, zatrzymany, a podczas przesłuchań kilka razy zmieniał zeznania. Ostatecznie jednak sąd go uniewinnił, a potem ślad po nim zaginął. Autorka próbuje dowieść, że za Ericha Guntera podawał się słynny zbrodniarz - doktor Mengele, który pod koniec wojny trafił do obozu Gross-Rosen i tam również przeprowadzał swoje nieludzkie eksperymenty.
Recenzja ukazała się w audycji „Dwie Strony Sztuki" w Polskim Radiu PiK.
Recenzje książek na antenie - w każdy czwartek po godz. 20.05.