Maestro Antoni Wit: Każdy koncert w Bydgoszczy to było wielkie przeżycie [wywiad]
– Wspominam pracę w Bydgoszczy z rozrzewnieniem pod każdym względem. Po siedmiu latach od studiów zostałem szefem orkiestry i miałem wpływ na to, jakie utwory będą grane pod moją dyrekcją. Dzięki temu mogłem zrealizować marzenia – opowiada dyrygent Antoni Wit, szef Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej w latach 70.
Dyrygent Antoni Wit miał wystąpić z orkiestrą symfoniczną Filharmonii Pomorskiej w najbliższy piątek (24 kwietnia). Z powodu epidemii koronawirusa koncert się nie odbędzie, ale już dużo wcześniej powstała rozmowa z maestro, w której dyrygent m.in. z wielkim sentymentem wspominał swoją pracę w Bydgoszczy.
Magdalena Gill: 24 kwietnia zaprasza Pan bydgoskich melomanów na „Wieczór z muzyką francuską”. Dla wielu to pewnie będzie niespodzianka.
Antoni Wit: W latach 70. prezentowałem w Bydgoszczy głównie utwory niemieckie. Tym razem będzie to muzyka francuska, której w Filharmonii Pomorskiej zbyt często nie dyrygowałem, choć na jej polu mam wiele dokonań. Muszę się pochwalić, że kilka lat temu za jej promocję otrzymałem nawet Order Legii Honorowej, przyznany przez prezydenta Francji. Cieszę się, że tym razem będę miał okazję zaprezentować właśnie taki program i to złożony z utworów, których dotychczas w Bydgoszczy nie dyrygowałem.
Niektóre z tych utworów chyba nigdy jeszcze nie były grane w Bydgoszczy?
– To kiedyś było moją tradycją – wprowadzałem do programu głównie takie utwory. Tym razem też tak będzie – zabrzmią Suita nr 1 i 2 z baletu „Bachus i Adriadna” Alberta Roussela i Menuet antyczny – niewielki, piękny utwór Ravela – tych utworów chyba nigdy jeszcze w Bydgoszczy nie wykonywano. Poza tym zagramy też Suitę „Peleas i Melisanda” Fauré i „Dance macabre” Saint-Saënsa, które raczej były już w repertuarze. Zapewniano mnie, że będzie to program, który spotka się z zainteresowaniem publiczności.
W „Dance macabre” będzie nieoczekiwany efekt – koncertmistrz rozstroi skrzypce, aby uzyskać między strunami diabelski interwał – tryton.
– W utworze Saint-Saënsa rzeczywiście skrzypce są przestrojone, ale to raczej ciekawostka. Ważniejsze jest to, że całe solo skrzypcowe jest tam bardzo ważne. Mam nadzieję, że koncertmistrzynią będzie doskonała skrzypaczka pani Aldona Cisewska. Podczas ostatniego mojego koncertu w Bydgoszczy też grała ważne solówki, bo wykonaliśmy fragmenty „Harnasiów” Szymanowskiego. Już wtedy wspominałem jej, że w kwietniu będą grane utwory, gdzie sola skrzypcowe są bardzo odpowiedzialne, bo takie występują zarówno w utworze Saint-Saënsa, jak i Roussela.
Pan prezentował te utwory już w wielu miejscach. Jak przyjmuje je publiczność?
– Dyrygowałem je właściwie na całym świecie, również w niektórych miastach w Polsce. Publiczność przyjmuje je bardzo dobrze, tylko zawsze jest jeden problem – Albert Roussel, którego utwór jest podstawą tego programu, jest mało znanym kompozytorem w naszym kraju, więc zawsze jest obawa, czy melomani przyjdą. Jak już jednak publiczność się pojawi, to dzieło zawsze bardzo się podoba. Chętnie wykonuję utwory Roussela, bo kiedy byłem na stypendium rządu polskiego we Francji, to po jego ukończeniu zaproponowano mi kolejne – właśnie jego imienia. Nie mogłem go przyjąć, musiałem wtedy wracać do Polski, ale zachowałem sentyment do tej postaci.
W Bydgoszczy Antoni Wit kojarzy się bardziej z Mahlerem, Brucknerem czy Ryszardem Straussem.
– Bardzo mi miło, ale dobrze też pokazać coś innego, żeby nie zostać zaszufladkowanym. Bardzo chętnie zawsze wracam do Bydgoszczy. Wspominam pracę w Filharmonii, jako bardzo ważny okres mojego życia muzycznego pod każdym względem. Po siedmiu latach od ukończenia studiów zostałem szefem orkiestry i miałem wpływ na to, jakie utwory będą grane pod moją dyrekcją.
Muzycy też z sentymentem wspominają te czasy. Uważają, że był Pan jednym z najlepszych szefów orkiestry. Zaproponował Pan im wtedy wielkie utwory wokalno-instrumentalne i wielkie dzieła symfoniczne końca XIX wieku. To była dla nich nowość i wyzwanie pod każdym względem. Jak to przyjęli?
- Z dużym zainteresowaniem, podobnie zresztą jak i publiczność. Mogę wymienić wiele z tych utworów, którymi dyrygowałem w krótkim okresie trzech lat w Bydgoszczy: I, II i V Symfonia Mahlera, III i VII Symfonia Brucknera, poematy symfoniczne „Tako rzecze Zarathustra” i „Życie bohatera” Ryszarda Straussa, I Symfonia Sibeliusa, „Lelio" i „Harold w Italii" Berlioza. Wymieniłem już sporo pozycji, ale były jeszcze utwory, które oni już grali, a które marzyłem, żeby zadyrygować – np. IX Symfonia Beethovena, Requiem Mozarta, Requiem Verdiego czy Requiem Brahmsa. Zrobiliśmy też, zapewne po raz pierwszy w Bydgoszczy, operę „Fidelio” Beethovena w języku niemieckim, co było nawet powodem pewnych kontrowersji. Pamiętam, że działający przy filharmonii chór „Arion” początkowo nie chciał śpiewać w języku niemieckim. Tworzyli go głównie ludzie starsi, niemiecki ze zrozumiałych powodów źle im się kojarzył. Dali się jednak przekonać, bo podczas koncertu wystąpili także niemieccy soliści, więc nie było innej możliwości. To były wielkie wydarzenia w Bydgoszczy, a ja byłem szczęśliwy tym bardziej, że miałem ogromne wsparcie dyrektora Andrzeja Szwalbego, który mnie ściągnął do Bydgoszczy.
Teraz pewnie wykonań tych utworów, którymi dyrygował Pan wtedy w Bydgoszczy, były w Pana karierze setki?
– Niektóre utwory rzeczywiście dyrygowałem potem wiele razy, ale wiele z nich to nie są dzieła, które się gra codziennie. Na przykład II Symfonię Mahlera później zagrałem może z pięć razy? Podobnie „Życie bohatera” Ryszarda Straussa – pamiętam kolejne wykonania w Krakowie, w Niemczech, Kopenhadze i w Korei.
Miło wspominam też bydgoskie wykonanie VII Symfonii Bruckera, bo wtedy po raz pierwszy w Bydgoszczy zagrały wagnerowskie tuby, z którymi było dużo kłopotów. Dyrektor Szwalbe, choć był chory, to przyszedł na koncert, bo chciał zobaczyć, czy opłacało się za to zapłacić. Ten utwór też potem zdarzyło mi się dyrygować tylko kilka razy.
Dobrze się Panu mieszkało w Bydgoszczy?
- Doskonale! Filharmonia dała mi mieszkanie służbowe przy ul. Dębowej na osiedlu Leśnym. Miałem dwa kroki do lasu i pięknego terenu. Do Filharmonii dojeżdżałem autobusem nr 52. Wsiadałem na ostatnim przystanku i jechałem w komforcie, bez tłoku. Lata 70. to były trudne czasy – były kłopoty, choćby z zaopatrzeniem. Byłem wtedy człowiekiem samotnym i jakoś musiałem sobie radzić, ale zagrzewał mnie ten Bruckner, Strauss czy Mahler.
Bydgoszcz od tego czasu bardzo się zmieniła. Pan to zauważa?
– Zawsze angażuję się w wasze lokalne sprawy, bardzo mnie interesuje, co się dzieje w Bydgoszczy. Cieszę się, że jest coraz więcej pięknych miejsc. Z lat 70. pamiętam całe opuszczone kwartały – np. bardzo zaniedbany teren między ul. Gdańską i Dworcową, i okolice. Teraz jest tam o wiele ładniej, a przede wszystkim – wybudowano w Bydgoszczy operę. Za moich czasów stało tylko ogrodzenie i ludzie zastanawiali się, czy opera rzeczywiście powstanie. Poza tym bardzo wypiękniało całe nabrzeże Brdy, Wyspa Młyńska.
Podczas wizyt w Bydgoszczy spotyka Pan znajomych muzyków?
– Bywają muzycy, którzy w orkiestrze jeszcze grają. Na przykład pan Mirosław Żyta, który chyba jest już na emeryturze, ale bywa doangażowany i być może wystąpi podczas koncertu w kwietniu, który wymaga obecności sześciu perkusistów. Poza tym bardzo często spotykam potomków muzyków, z którymi kiedyś grałem. Na przykład wśród kontrabasistów jest pan Kurzawa, którego ojciec był również kontrabasistą. Z kolei mama koncertmistrzyni Aldony Cisewskiej była kiedyś doangażowana jako pianistka, pamiętam, że grywała z nami. Takich osób jest w zespole wiele, a mi jest bardzo miło, gdy je spotykam.
Podziwiam, jak Pan to wszystko szczegółowo pamięta. Lata 70. były przecież tak dawno temu?
– Bo ja pracę w Bydgoszczy naprawdę bardzo mocno przeżywałem! Każdy koncert to było wielkie przeżycie. Utwory, którymi wtedy dyrygowałem na ogół wykonywałem z orkiestrą po raz pierwszy w życiu. Marzyłem, żeby nimi zadyrygować i właśnie w Bydgoszczy udało mi się te marzenia zrealizować. To zrozumiałe więc, że zostało mi to w pamięci bardziej, niż jakiekolwiek inne wykonania.
Rozmowa miała ukazać się w zwiastunie koncertowym Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy na kwiecień 2020.
Polskie Radio PiK jest patronem koncertów w FP, a mecenasem instytucji jest "Enea".