Nowa Masłowska, czyli kuchnia i sentymenty
Nowa książka Doroty Masłowskiej, która właśnie trafiła do księgarń to, "felietony parakulinarne", jak nazwała je autorka, dla której jedzenie jest tylko pretekstem do opisywania świata, a także odbywania podróży sentymentalnych.
"Mimo nazwiska o charakterze spożywczym mogę respondentom wcale nie kojarzyć się z kuchnią. Wszyscy wiedzą, że piszę książki, że nagrywam płyty, a mało kto domyśla się, że w wolnym czasie również trochę jem. O tym nieujawnianym dotąd fakcie pisałam do magazynu +Zwierciadło+ felietony; przez dwa lata prowadziłam tam rodzaj rubryki spożywczej, w którym z właściwą sobie swadą opisywałam jedzone jedzenie. Te grubymi nićmi szyte refleksje kulinarne stanowiły jednak wyłącznie pretekst dla rozważań szerszych: chwalenia się zagranicznymi podróżami, opisywania potknięć moralnych znajomych, czy ujawniania drastycznych szczegółów ze swoich operacji plastycznych” - wyjaśnia Masłowska czytelnikom.
Autorka "Wojny polsko-ruskiej..." lubi w jedzeniu „(…) barwność i wielowymiarowość świata, przejawiającą się w posiłku, mnogość wątków, które spotykają się podczas krojenia melona z Ekwadoru na desce z Chin i gryzieniu go polskimi ustami w Niemczech".
Nie wszystkie wrażenia są jednak miłe - Masłowska z przerażeniem wspomina widok szwedzkich stołów na wczasach all inclusive z ich "bizantyjskim nadmiarem, mnogością, obfitością i wielkim triumfem ilości nad jakością", nad którymi odbywa się festiwal chciwości i marnowania jedzenia. Nie odpowiada jej stołowanie się u ulicznych sprzedawców w Pekinie, a to ze względu na niezadowalającą czystość trotuaru, a także rozpowszechnienie mlaskania wśród mieszkańców Chin, a w Ameryce - gargantuiczna wielkość proponowanych porcji.
Większość potraw, które Masłowską zachwycają i które rekomenduje ona swoim czytelnikom, to potrawy swojskie, oparte na krajowych składnikach. Są one przeważnie proste w przygotowaniu; "Sałata z kapusty Kamili" wymaga jednak poza kapustą i koperkiem deszczowego wieczoru na wsi, siąpiącego deszczu oraz piwa malinowego Angor. Na upały Masłowska poleca - szczególnie warszawskim czytelnikom, wizytę w krzakach przy Armii Ludowej, gdzie kiedyś poczęstowano ją cudowną pigwówką, lub też wyprawę na przyjęcie, gdzie ogórki małosolne popija się ruskim szampanem, chłodzącym się w miednicy z mrożoną fasolką szparagową.
Szczególne miejsce zajmują u Masłowskiej przepisy prowokujące sentymentalne podróże do krainy dzieciństwa. Machina wyobraźni przenosi ją na początek lat 90., kiedy spożywa cukier waniliowy wyjadany wprost z ręki, chleb z masłem i cukrem lub też wylizuje ze spodeczka kakao.
W felietonach kulinarnych Masłowskiej nie zabrakło też aspektu genderowego: „Ja zajmuję się jego aspektem codziennym, szarym jak kluski lub sos, gdy wszyscy są głodni, już-już ma dojść do mordobicia i trzeba działać szybko, by uniknąć rozlewu krwi. On zaś stawia na spektakl, triumf, rozmach. Piecze schab ze śliwką i robi utuczone przy linijce kotlety mielone, zajmuje mu to zazwyczaj nie mniej niż siedem godzin, raz po raz chodzi do sklepu, by dokupić lubczyk, podczas gdy głodni, błądzący po krawędzi rozpaczy w oczekiwaniu na posiłek goście nie mają nic innego do roboty, jak tylko podziwiać jego swadę, jego wysublimowanie, jego fantazję, jego poświęcenie ...". Jak wynika z felietonu, zmywanie pozostaje domeną autorki, nawet jeżeli to nie ona gotuje.
Książka "Więcej niż możesz zjeść" ukazała się nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc. (PAP)