Zostały na Ukrainie, by pomagać ludziom. Poruszająca książka o „Siostrach nadziei"
„Siostry nadziei - nieznane historie bohaterskich kobiet walczących na Ukrainie” – taki tytuł ma książka Agaty Puścikowskiej, wydana przez „Znak”. Jej bohaterkami są polskie zakonnice, których setki pozostały w kraju ogarniętym wojną, by pomagać miejscowej ludności.
Gdy 24 lutego 2022 roku wybuchła wojna na Ukrainie, większość z nich – choć miała wybór – zdecydowała się zostać. - Jak mogłybyśmy zostawić naszych ludzi? – pytają.
Opiekują się najsłabszymi
Są ich na Ukrainie setki, reprezentują rozmaite zakony i zgromadzenia, o których pewnie wielu z nas nigdy nie słyszało. Zgromadzenie Sióstr od Aniołów, Franciszkanki Służebnice Krzyża, Służebniczki Dębickie, Siostry Szarytki, Benedyktynki Misjonarki czy Redemptorystki Klauzurowe… Długo by wymieniać, bo polskich sióstr na Ukrainie jest naprawdę wiele. Opiekują się najsłabszymi – dziećmi porzuconymi przez rodziców, niepełnosprawnymi, osobami starszymi, które potrzebują całodziennej opieki. Jak tłumaczy autorka książki: „Po 24 lutego pierwsze o czym pomyślałam, to o własnych przyjaciołach czy raczej przyjaciółkach: siostrach zakonnych rozsianych w wielu katolickich zgromadzeniach żeńskich. Kobietach, które z oddaniem pracują od lat we Lwowie, w Kijowie, Żytomierzu, Żółkwi i wielu innych miastach i wioskach Ukrainy. To kobiety, Polki, które wyjechały kilka, kilkanaście, a czasami kilkadziesiąt lat temu na Wschód, by tam pomagać biednym, uczyć dzieci, leczyć, ewangelizować”.
Gdy wybuchła wojna, z czasem okazywało się też, że „zaczęły chronić cywilów, przyjmować ich pod swój dach, opiekować się sierotami wojennymi, wspierać żołnierzy w bardzo konkretny sposób, a często i leczyć. Bo są i takie, które jako pielęgniarki,, lekarki, psycholożki docierają na front”.
Każda godzina może być ostatnią
W książce Agaty Puścikowskiej musiało znaleźć się wiele przerażających opisów, związanych z bestialstwem Rosjan. To historie bardzo dotykające czytelnika, bo opisujące fragmenty życia konkretnych ludzi, którym nagle zawalił się świat. Na przykład jedna z sióstr Józefitek przebywająca w Brzuchowicach pod Lwowem opowiada, że nauczyła się podczas tej wojny, że jej każda godzina można być ostatnią. „Zasadę, że życie jest chwilą widać wyraźnie, gdy wyjdzie się na ulice Brzuchowic” – opowiada. - „Coraz więcej chłopców z miejscowości i okolic wraca do domów w trumnach. Niedawno jeszcze mieli plany, chcieli uczyć się, pracować, kochać… Gdy ich przywożą, ludzie przystają na ulicy, klękają wzdłuż jezdni. Auto jedzie środkiem: wiozą w trumnie chłopaka: dwadzieścia lat, dwadzieścia dwa, do wioski niedaleko nas. Ludzie płaczą i oddają im hołd. A takich scen jest coraz więcej (…)”.
Z kolei siostra Kamila Karmaluk przebywająca w popularnej przed wojną wśród turystów Jabłonicy w obwodzie iwanofrankiwskim opowiada historię mamy z dzieckiem z Mariupola, która – jak wielu innych przesiedleńców - gdy wybuchła wojna przybyła do jej ośrodka. Widać było od razu, że kobieta bardzo cierpi, choć długo nic nie mówiła. Miała smutne oczy, poszarzałą twarz i drżące ręce. Siostra wspomina: „Dopiero potem ta młoda matka zaczęła opowiadać; gdy zaczęła się wojna, z okien mieszkania widzieli straszne sceny: trupy, ból, krzyk. Zrozumieli, że nie dadzą rady dłużej. Tym bardziej, że mieli w domu małe dziecko, a pod sercem kobiety kolejne. Postanowili z mężem uciekać. Jechali autem, ale po drodze zaczęli do nich strzelać. Wybiegli z auta, zaczęli uciekać, a Rosjanie nadal strzelali. Ojciec zasłaniał ich własnym ciałem. W końcu sam nastąpił na minę. Rosjanie odjechali. Kobieta z sześcioletnim synem, w czwartym miesiącu ciąży, zostali sami. Ojciec nie przeżył. By go w miarę godnie pochować, pożegnać, musieli odnaleźć fragmenty jego ciała… Chłopiec pomagał matce… Jak oni będą z tym dalej żyć? Kobieta w dalszej, ciężkiej drodze poroniła”.
Zakupy dla żołnierzy
Podobnych dramatycznych historii jest w książce wiele, ale siostry jednak przytaczają nie tylko takie. Jest też wiele opowieści, które niosą ze sobą nadzieję. Na przykład sióstr sercanek, które postanowiły – jak wielu Ukraińców – włączyć się w ubieranie żołnierzy. Mobilizacja na Ukrainie była natychmiastowa i armia nie nadążała z wyposażeniem wojska nawet w ubrania i bieliznę, a co dopiero w środki higieniczne. Siostry więc same wybrały do jednego ze sklepów w Nowogrodzie Wołyńskim, gdzie zaskoczyła ich liczba ludzi, którzy wpadli na podobny pomysł.
Opowiada siostra Michaela: „Dla postronnych był to widok dość osobliwy, gdy siostry w czarnych habitach, z wyszytymi na piersiach sercami wybierały i przebierały żyletki do golenia, pianki i żele pod prysznic „for men”. Nie bardzo się na tym znałyśmy. Przebierałyśmy i zastanawiałyśmy się bez końca, aż wreszcie zlitował się nad nami jakiś pan, chyba żołnierz w cywilu, bo podszedł i mówi: «Nie kupujcie drogich rzeczy. Kupujcie najprostsze i najtańsze. Kto tam w woju patrzy na zapach żelu pod prysznic. A żyletka? Byle dała radę ogolić»”.
By ludzie poznali prawdę
Książka „Siostry nadziei” wiele razy porusza do głębi, chwilami aż trudno ją czytać, bo trudno objąć rozumem skalę cierpienia ludzi na Ukrainie, zwłaszcza gdy czyta się o dzieciach, czy osobach starszych. Ale co najważniejsze – ten wielostronicowy reportaż jest bardzo potrzebnym świadectwem naszych czasów. Jak pisze Agata Puścikowska: „Ogarniało mnie często wrażenie deja vu, gdy współczesne siostry mieszkające na Ukrainie opowiadały o swojej wojennej codzienności, a te opowieści do złudzenia przypominały opisy sióstr z 1939 czy 1944 roku. (…) Jednocześnie też, gdy już poznawałam realną pracę, gigantyczny wysiłek zakonnic, gdy rozumiałam ich coraz większe sińce pod oczami, życie w stresie, przez Polskę przetaczała się osobliwa dyskusja «Czy Kościół pomaga Ukrainie?»”. Przeróżni komentatorzy opowiadali o bierności, małoduszności i wręcz lenistwie duchowieństwa katolickiego. I mówili to już wtedy, gdy większość zgromadzeń w Polsce, żeńskich i męskich, otwierała swoje podwoje i przyjmowała pod dach uchodźców z Ukrainy. A po stronie ukraińskiej parafie, zgromadzenia, instytucje związane z Kościołem pełną parą organizowały ewakuację ludzi, żywienie przesiedleńców, przyjmowały do swoich siedzib tych, którzy potracili domy lub uciekali z rejonów bezpośrednio objętych wojną” – pisze autorka „Sióstr nadziei” i dodaje, że napisanie tej książki uznała za swój obowiązek. Zrobiła to, by – jak tłumaczy - „najzwyczajniej w świecie powiedzieć ludziom prawdę”.
Recenzja ukazała w programie „Dwie Strony Sztuki”. Audycja Bogumiły Wresiło i Iwony Muszytowskiej-Rzeszotek o książkach i filmach – w każdy czwartek po godz. 20.00 w Polskim Radiu PiK.