Beksińscy - prorocy własnej śmierci
Zdzisław Beksiński to autor najbardziej chyba mrocznych wizji w polskim malarstwie, jego syn fascynował się horrorami i opowieściami o wampirach. Obaj zginęli w dramatycznych okolicznościach. O ich losach opowiada Magdalena Grzebałkowska w książce "Beksińscy. Portret podwójny".
Magdalena Grzebałkowska przedstawia los dwu pokoleń rodziny Beksińskich, ojca i syna. Zdzisław Beksiński zapisał się w historii polskiej sztuki jako jeden z najciekawszych, ale i wzbudzających najwięcej kontrowersji twórców, jego syn Tomasz był uwielbianym przez słuchaczy dziennikarzem muzycznym. Obaj w swoich dziedzinach byli wybitni, łączyła ich też fascynacja fantasmagorycznymi wizjami ciemnych krain, światem demonów i potworów, atmosferą grozy i tajemnicy. Obaj odeszli w dramatycznych okolicznościach - Tomek popełnił samobójstwo w Wigilię 1999 roku, a sześć lat później jego ojciec został zamordowany we własnym mieszkaniu. Fascynacja mrokiem, okrucieństwem i śmiercią, jaka wyziera z obrazów Beksińskiego seniora i fascynacja horrorem, wampiryczne stylizacje jego syna w połączeniu z okolicznościami ich odejścia ze świata, sprawiły, że wokół obu urosła legenda ludzi, którzy w pewien sposób przywołali własną śmierć, byli jej prorokami.
Zdzisław Beksiński urodził się 24 lutego 1929 roku w Sanoku. Od dzieciństwa dużo rysował, marzył o karierze filmowca, ale ojciec przekonał go do studiowania architektury. Po studiach rozpoczął pracę w sanockim "Autosanie". Czas na realizację pasji artystycznych - zajmował się wtedy awangardową fotografią - dzielił z pracą w fabryce, gdzie projektował nadwozia prototypowych autobusów. Jego projekty były jednak zbyt innowacyjne, żaden pojazd projektu Beksińskiego nie wyjechał na drogi.
Na pierwszej wystawie fotograficznej prace Beksińskiego wywołały sensację, po wystawie jego rysunków, z których wiele ocierało się o sadystyczną pornografię, okrzyknięto go skandalistą. Atmosfera mroku i okrucieństwa zgęstniała jeszcze na późniejszych działach malarskich Zdzisława Beksińskiego, zwłaszcza od końca lat 60., kiedy powstawały dzieła z najbardziej znanego okresu jego twórczości nazywanego "fantastycznym". To obrazy wypełnione mrocznymi wizjami. Przedstawiają mgliste krajobrazy, rozpadające się trumny, tłumy szkieletów wychodzących z grobów, krzyże oplecione strzępami ludzkiego ciała, pełzające stwory bez głów, ruiny miast, oceany krwi.
Wymowę obrazów Beksińskiego próbowano łączyć z koszmarem wojny, którą przeżył jako dziecko w Sanoku, ale sam artysta odżegnywał się od takich interpretacji. Dzięki wystawom organizowanym m.in. przez Janusza Boguckiego, Beksiński stał się znany, zaczął zarabiać coraz większe pieniądze. Jednocześnie żył jak samotnik, nie utrzymywał prawie kontaktów ze środowiskiem artystycznym. Niemal nigdy nie podróżował, jego życie upływało przed sztalugami i przy słuchaniu muzyki.
Decyzja ówczesnych władz Sanoka o przeznaczeniu do rozbiórki domu rodzinnego Beksińskich spowodowała, że w 1977 roku artysta przeniósł się z żoną i synem Tomaszem do Warszawy, gdzie zamieszkali na osiedlu Służew nad Dolinką, on z żoną w jednym bloku, a w sąsiednim - ich syn. Tomek Beksiński był szczególną postacią już jako nastolatek. Fascynował się mroczną muzyką i filmami, zwłaszcza horrorami. Trudno mu było się przystosować do oczekiwań współczesnego świata, fantazjował o samobójstwie. Jeszcze jako licealista rozwiesił w Sanoku klepsydry o swojej śmierci. Pasjonował się też wampirami.
Po przeprowadzce do Warszawy Tomek codziennie bywał u rodziców na obiedzie. Znajomi byli zszokowani jego stosunkiem do nich, był nie tyle nieuprzejmy, co wręcz okrutny. Awanturował się niemal o wszystko, potrafił zwymyślać matkę za nieudaną, jego zdaniem, zupę. Nieustannie szantażował też rodziców samobójstwem. Tymczasem jako dziennikarz muzyczny odnosił sukcesy, jego audycje w radiowej Trójce kształtowały gusta muzyczne całego pokolenia. Zafascynowany zachodnim kinem tłumaczył ścieżki dialogowe filmów z Jamesem Bondem, serii grupy Monty Pythona. Nie umiał ułożyć sobie życia. Grzebałkowska opisuje całą galerię jego ukochanych, które kolejno go rzucały. Idealistycznie nastawiony do miłości, na co dzień nie umiał jej utrzymać.
Po kilku nieudanych próbach, Tomasz Beksiński popełnił samobójstwo w Wigilię 1999 roku. Wcześniej pożegnał się ze słuchaczami podczas audycji radiowej. Zdzisław Beksiński przeżył syna o sześć lat. Został zamordowany 21 lutego 2005 roku w swoim mieszkaniu przez nastoletniego złodzieja - syna znajomego, który remontował jego mieszkanie. Mord miał tło rabunkowe, choć po zadaniu siedemnastu śmiertelnych ran nożem, zabójca wyniósł z mieszkania dwa aparaty fotograficzne i płyty CD o wartości zaledwie tysiąca złotych.
Grzebałkowska niewiele pisze o psychiatrycznej stronie problemów Beksińskich - pojawia się co prawda rozdział o pobycie Tomka w szpitalu po kolejnej próbie samobójczej, ale jego problemy pozostają w narracji reporterki niezdefiniowane medycznie. Na okładce książki pojawia się jednak charakterystyczne zdanie: "Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna" wskazujące, że problemy Tomka związane były z jego relacjami z ojcem, z pewnego rodzaju emocjonalnym chłodem, dystansem, jakim Beksiński senior odgradzał się od innych ludzi. Za parawan grzecznej uprzejmości wpuszczał tylko ukochaną żonę - Zofię. Co do syna, to sam przyznawał, że dzieci wzbudzają w nim lęk i z utęsknieniem czekał na czas, gdy będzie mógł traktować Tomka jak przyjaciela, a nie "śliniącego się pulpeta", którym troszeczkę się brzydził.
Jednak z opowieści Grzebałkowskiej wynika, że Beksiński starał się być troskliwym ojcem, uczestniczył w wychowaniu syna. Świadomy ograniczeń własnej konstrukcji psychicznej nieustannie walczył ze sobą, aby go nie skrzywdzić. Tomek był przewrażliwionym, ale radosnym dzieciakiem, zarażającym kolegów swoimi pasjami - filmem, muzyką, teatrem, dopiero w okresie dojrzewania pojawiły się u niego depresje.
Grzebałkowska nie wprost, ale wyraźnie naprowadza czytelnika na wniosek, że problemy Beksińskich, zarówno ojca jaki i syna - mogły mieć źródło w szczególnej konstrukcji emocjonalnej, którą syn najwyraźniej odziedziczył po ojcu. Obsesyjna samotność Beksińskiego seniora, jego lęki, które uniemożliwiały mu podróżowanie, szczelne zamknięcie się w gronie najbliższych domowników, natręctwa, tematyka jego prac, mieściły się w granicach normy społecznej, bo Beksiński senior skanalizował swoje problemy emocjonalne w malarstwie.
Tomek nie znalazł takiej drogi dla siebie. Obydwaj żyli w szczelnych kokonach, nie dopuszczając nikogo naprawdę blisko, a ich próby zbudowania więzi, ucieczki od samotności, kończyły się klęską. Obydwaj byli naznaczeni jakimś emocjonalnym paraliżem, który przez otoczenie odczytywany był często jako egocentryzm. Demoniczna legenda o przekleństwie ciążącym nad rodziną Beksińskich tak naprawdę odnosi się do dziedzicznej choroby i zbiegu nieszczęśliwych okoliczności.
Książka "Beksińscy. Portret podwójny" Magdaleny Grzebałkowskiej ukaże się 20 lutego nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)