Do kogo należał odnaleziony w katedrze bydgoski skarb? Jest hipoteza
Prawdopodobnie we wrześniu tego roku będzie otwarta wreszcie cała wystawa „bydgoskiego skarbu”, który został znaleziony pod posadzką bydgoskiej katedry w 2018 roku. Znalezisko jest wyjątkowe na skalę europejską. Otrzymać ma też taką oprawę.
Część bydgoskiego skarbu można już oglądać. Wystawa powstała w rekordowym tempie, kilka tygodni po odkryciu.
– Tu nie ma opowieści, że możecie widzieć złote monety. Trzeba przekazać historię, jak ten skarb był gromadzony, skąd się wziął i do kogo mógł należeć. W placówce na Mennicy 4 mamy wystawione w tej chwili monety, natomiast docelowo chcemy jeszcze we wrześniu wyeksponować w całości też pozostałe przedmioty – już na ulicy Gdańskiej. Choć muszę przyznać, że ten termin, z przyczyn niezależnych od nas, był wielokrotnie przekładany. Spróbujemy wykorzystać najnowszy plan i połączyć obie części wystawy – mówił doktor Krzysztof Jarzęcki z Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy.
Skarb nie skupia się tylko na pieniądzach i biżuterii. Stoi za tym bardzo interesująca historia, która dotyczy losów kraju i ludzkich obyczajów.
– Wiemy już, że ten skarb ma charakter prywatnych oszczędności. Dlaczego ten skarb został ukryty? Jest taka hipoteza, która została postawiona krótko po ukryciu skarbu. To mogło mieć związek z potopem szwedzkim w 1655 roku. Mamy też taką koncepcję, o której mówimy głośno od niedawna, że skarb jest związany z kręgiem starosty bydgoskiego, Zygmunta Denhoffa i rodziny Ossolińskich. Jeżeli mielibyśmy wskazać osobę z imienia i nazwiska, do której te kosztowności należały, to jest to Anna Teresa z Ossolińskich Denhoff, córka kanclerza Jerzego Ossolińskiego. Ona zmarła w 1651 roku przy porodzie bliźniaków i ten skarb to są jej prywatne kosztowności, które Zygmunt Denhoff ukrył, żeby zachować go dla ich biologicznych dzieci – kontynuował Krzysztof Jarzęcki.
Za tą hipotezą opowiada też fakt, że odnaleziono dużo monet niderlandzkich, które wtedy były nowe i mogły znaleźć się w kraju przez port w Gdańsku. Zygmunt Denhoff był również żołnierzem i towarzyszem husarskim. Liczył się z koniecznością walki, jak opowiada Krzysztof Jarzęcki, miał stanąć na czele pospolitego ruszenia. Zwołano je w Solcu Kujawskim, ale Denhoff już tam nie dojechał, prawdopodobne zmarł śmiercią naturalną.
– Gdy potop szwedzki się skończył, synowie Denhoffów doszli do bardzo wysokich stanowisk, jeden z nich był nawet kanclerzem wielkim koronnym. Dokonali podziału majątku po rodzicach dopiero po 16 latach, rzecz absolutnie nietypowa dla tamtej epoki. Wydawałoby się, że rzeczy jest prosta, wojna się kończy, urzędy zaczynają funkcjonować, a rodzice nie żyją. Z jakiegoś powodu nie dokonano podziału od razu, nie zrobili tego, bo może nie zgadzał się stan majątkowy. Próbowali ustalić coś, pewnie wynikało z dokumentów, że czegoś powinno być więcej. Pieniędzy czy kosztowności. To jest nasza hipoteza, którą przedstawiam w bardzo dużym zarysie, ale wszystko pasuje do takiego scenariusza – zakończył Krzysztof Jarzęcki.