Adam i Bogusia: Witamy cię z Radia PiK. Z tej strony Bogusia i Adam. Szukaj nas w północnych rejonach Polski. Czy kiedykolwiek zaglądałeś w te strony?
Tim Bowness: Niestety nie. Nigdy nie byłem w Polsce, choć bardzo bym chciał. Ostatnio dostaliśmy kilka ofert i byłoby miło z nich skorzystać.
Bogusia: Nareszcie mamy okazje poznać drugą połowę zespołu No-Man. Stevena Wilsona mieliśmy szansę gościć w naszym mieście już trzy razy. Czy możesz powiedzieć - kiedy i gdzie doszło do waszego spotkania?
Tim - Taaak! Było to nie tak dawno, bo w 1987 roku. Steven pracował nad albumem kompilacyjnym "Double Exposure" i szukał kogoś do współpracy. Przeczytał kilka recenzji muzycznych różnych zespołów... i natrafił na kilka zdań o mnie. Spodobało się to, co napisali na mój temat. Steven skontaktował się ze mną, odbyliśmy trzygodzinną rozmowę, m.in. o tym, co lubimy, a czego nie cierpimy w muzyce. Zaaranżowaliśmy spotkanie i w ten oto sposób - kilka miesięcy po naszej rozmowie telefonicznej - spotkaliśmy się. Było to dwugodzinne spotkanie, w trakcie którego udało się nam napisać dwie piosenki. Taka szybka, jednakże owocna sesja. Nasza znajomość okazała się niezwykle miła. I tak jest do dziś!
Adam: Czy wasza współpraca to sztuka kompromisu, czy może jednak twórcza harmonia?
Tim - To bardziej twórcza harmonia, w większości spraw się zgadzamy! Co wchodzi na minus w kwestii No-Man, to ów dystans jaki dzieli pierwszy album od następnego. Każda płyta jest inna, chcemy trochę odejść od tego, co obecnie dzieje się w modnej muzyce - czy chodzi tu o rock, disco. Robimy dokładnie to, co chcemy, co czujemy. Tak było w przypadku "Flowermouth" czy "Returning Jesus", gdzie wspólnie tworzyliśmy poszczególne sekcje, partie muzyki, słów. Chcieliśmy, aby te albumy były bardzo osobiste... i zajęło to nam sporo czasu, by w końcu stworzyć całość, o jaką nam chodziło.
Bogusia: Tim Bowness i Steven Wilson - to fundamenty formacji No-Man, jednakże każdy wasz krążek kryje zawsze inne, bardzo interesujące nazwiska.
Tim - Zarówno "Flowermouth" jak i "Returning Jesus" to albumy, przy których realizacji współpracowali z nami znakomici muzycy. Jest to kombinacja tak wspaniałych nazwisk jak Robert Fripp czy Mel Collins z grupy King crimson - ludzie, których szalenie podziwiamy, Steve Jansen, Richard Barbieri lub Colin Edwin z Porcupine Tree, którego znam osobiście od dłuższego czasu, jeszcze zanim został częścią składu Porcupine Tree. Tak zatem - są to wspaniali, wytrawni muzycy. Nasi znajomi, jak chociażby Colin, czy Ben Christophers bądź David Kosten, którzy pojawili się przy okazji "Returning Jesus", wcześniej współpracowali z No-Man, szybko stali się znani w Wielkiej Brytanii. Złapaliśmy z nimi kontakt, spotkaliśmy się na jakimś "party". Świetnie grają i dużo nam pomogli.
Adam: Jak udało się wam namówić do współpracy takich muzyków jak Robert Fripp i Mel Collins?
Tim - Z Robertem była to całkiem niezwykła historia. Skończyliśmy właśnie nasz pierwszy mini-album "Lovesighs" - był to zbiór singli z lat 1990 - 92, naszych najwcześniejszych produkcji. Robert usłyszał to gdzieś i napisał do nas kilka słów, stwierdzając, że jest to naprawdę niezły krążek, choć byłby jeszcze lepszy, gdyby on się na nim znalazł (śmiech). Wzięliśmy pod uwagę jego sugestię i pamiętaliśmy o nim, przygotowując album "Flowermouth". Tam właśnie brakowało nam nowych, ciekawych instrumentów, dźwięków. Chcieliśmy poeksperymentować z innymi brzmieniami, innymi muzykami. Chcieliśmy przede wszystkim zaskoczyć siebie muzyką. A tak poza tym - i dla Roberta, i dla Richarda Barbieri, było to również całkiem nowe doświadczenie.
Bogusia: Być może się mylę, ale chyba sesja płyty "Flowermouth", dała w pewnym sensie początek obecnego składu Porcupine Tree, czyż nie wtedy właśnie doszło do spotkania Stevena z Richardem Barbieri i Chrisem Maitlandem?
Tim - Taaak! Richard Barbieri współpracował wcześniej ze Stevem Jansenem i Mickiem Karnem. Stanowili oni taki "touring band" podczas trasy z No-Man w 1992 roku. Chris Maitland zastępował Steve'a Jansena na perkusji w tym składzie, w czasie trasy z No-Man w 1993 roku. Tak zatem Steven poznał Chrisa M. podczas wspólnej trasy z No-Man, wtedy zaś Richard Barbieri podjął współpracę z nami. Był to rok 1994, kiedy opracowywaliśmy album "Flowermouth". Wtedy Steven złożył ofertę Richardowi. Colin Edwin był przyjacielem Stevena - współpracował z nami okazjonalnie, nagrywaliśmy z nim niektóre sekcje w trakcie tzw. "radiowych sesji", we wczesnych latach 90. Było to w czasach "Flowermouth", kiedy Porcupine Tree odżyło zjednoczone. Być może dlatego, że muzyka, jaką prezentowało wówczas No-Man, okazała się zbyt trudna do grania "na żywo".
Bogusia: Tak zatem ich spotkanie mogło być początkiem dla Porcupine Tree?
Tim - Taaak! To spotkanie mogło być początkiem nowego "rozdziału" Porcupine Tree. Przez cztery lata Steven nagrywał solo. Mówiąc o Porcupine Tree, mówiło się o nim.
Bogusia: Na waszej nowej płycie "Returning Jesus", również nie brakuje ciekawych gości. Możesz powiedzieć coś o nich?
Tim - Steve Jansen jest byłym perkusistą zespołów Japan oraz Rain Tree Crow. Przez lata grupy te cieszyły się wielkim uznaniem. Podobnie Richard Barbieri oraz Mick Karn, którzy uzupełniali skład No-Man w 1992 roku. Poprzez nasz pierwszy album zaczęliśmy naszą współpracę i spodobało się nam. Było to całkiem niezłe, tak zatem rozpoczęliśmy naszą znajomość, jak i kooperację ze Stevem. Ian Carr - to nazwisko znane w świecie brytyjskich trębaczy jazzowych. Mówi się o nim jako o brytyjskim wcieleniu Milesa Davisa. Napisał nawet kilka książek o jazzie i jego najwybitniejszych przedstawicielach gatunku, jak chociażby Miles Davis czy Keith Jarrett. Ian - to ktoś z klasą i muzycznym wyczuciem. Podczas sesji nagraniowej do "Flowermouth", chcieliśmy by ktoś zagrał solo na trąbce. Tak zatem przeszukaliśmy książki z adresami i telefonami muzyków i znaleźliśmy go - żywego! Na płycie pojawia się także Ian Dixon - trębacz, którego polecił Colin Edwin. Colin gra na jedno i dwu progowych basach na większości płyt No-Man. Na poprzednich albumach, mieliśmy - powiedzmy - nieco "oszczędne" brzmienia. Jak powiedziałem - David Kosten z grupy Faultline oraz Ben Christophers dołączyli do nas głównie jako sympatycy grupy. David był przez wiele lat naszym fanem. Poznałem go osobiście - był producentem albumu Bena Christophersa. I tak właśnie rozpoczęła się ich współpraca z nami.
Bogusia: Musisz być z tego niezwykle dumny?
Tim - Taaak! Osobiście traktujemy ten album jako całkowicie spełniony, w taki naturalny sposób. Zabrało to nam aż pięć lat, ale główna przyczyną, dla której aż tak się to przeciągnęło, jest fakt, że chcieliśmy by brzmiało to dokładnie w taki sposób, jak chcemy, jak to słyszymy. W sposób najbardziej dla nas właściwy.
Adam: Zatrzymajmy się na chwilę przy muzyce z waszej nowej płyty. Jak odnosisz się do tego albumu? Podoba ci się?
Tim - Taaak! Sądzę, że jest to chyba najbardziej emocjonalny, choć muzycznie trochę niespójny album. Jest zarazem przeciwieństwem swóch poprzednich płyt. Tamte dwie produkcje traktowaliśmy ze Stevenem jako owoce sporej improwizacji w studio. Dość szybko napisaliśmy teksty i zabraliśmy się do prób. Był ich wiele - używaliśmy sampli i przetworników bitowych. Praca przy zapisie, była dla nas czystą przyjemnością. Album ten jest kompletną reakcją na to, co było bardzo osobiste, trochę na zasadzie takiej introspektywnej muzyki. Zawsze chcieliśmy nagrać taką płytę, która będzie w największym stopniu odmienna od poprzednich krążków.
Bogusia: Mimo swojej urody, "Returning Jesus" może być również zaskoczeniem dla niektórych z waszych fanów. Żadna z poprzednich płyt No-Man nie była aż tak atmosferyczna. Trochę senna. Jednakże piękna.
Tim - Taaak - zgadza się! Jednakże zawsze chciałem, by ludzie, którzy sięgają po nasze płyty, bywali czymś zaskakiwani. My do każdego albumu podchodzimy inaczej. Każdy z nas prowadzi także inne projekty. Steven ma swoje Porcupine Tree, I.E.M. czy Bass Communion. Ja zaś udzielam się w projektach Samuel Smiles czy Henry Fool oraz współpracuję z takimi artystami jak David Thorn, David Sylvian, Jan Garbarek, czy Jar Boe. Jest wiele dobrego, wynoszonego z tej współpracy. Za każdym razem staramy się wnieść z niej coś świeżego do albumów No-Man. I jesteśmy zadowoleni, jeśli uda się nam zaskoczyć słuchaczy, choć bardzo istotne jest również, by interesowało to nas samych.
Adam: Czy jest na tej płycie kompozycja, którą cenisz sobie szczególnie wysoko?
Tim - Na nowej płycie? Chyba kompozycja tytułowa "Returning Jesus" - ponieważ jest to utwór bardzo prosty, choć jednak sporo sugeruje. Z lirycznego punktu widzenia, posiada zaledwie trzy linie tekstu, co stanowi najbardziej minimalistyczny kształt słowny, jaki kiedykolwiek napisałem. Łączy się z większym przekazem. Nie mówi zbyt wiele, ale dociera w bardzo dużym stopniu. Myślę, że "Returning Jesus" jest moją ulubioną kompozycją tego albumu, choć "No Defence" oraz "Lighthouse" uważam za bardzo dobre.
Bogusia: A jeśli weźmiesz pod uwagę całokształt twórczości No-Man?
Tim - Ogólnie rzecz ujmując, przechodzimy różne fazy twórczości. Od fascynacji muzyką współczesną, poprzez underground, contemporary, popowe eksperymenty, aż po fazy, w których realizowaliśmy to, co siedziało w nas samych, czyli tworzyliśmy taką muzykę "spirytystyczną" - uduchowioną, współgrającą z zapotrzebowaniem na muzykę popularną. Stanowiło to dość niespójną, introspektywną wizję naszej muzyki. No-Man to długoterminowy projekt muzyczny, który - miejmy nadzieję - w swojej kontynuacji będzie się zmieniać.
Bogusia: W jakim kierunku?
Tim - To wszystko zależy. Na przykład najnowszy album jest totalnym przeciwieństwem pozostałych dwóch. Tamte były bardziej agresywne, ale tak naprawdę to nie wiemy, jaka będzie nasza kolejna płyta. Czy będzie to coś w stylu disco, czy może płyta elektroniczna. Myślę, że nigdy tego nie wiemy, dopóki nie wejdziemy do studia, ale to jest w tym najbardziej ekscytujące, jeśli chodzi o No-Man. Nie wiemy, co wydarzy się w przyszłym roku o tej porze. Ostatni album zabrał nam dużo czasu - bo aż pięć lat - chcielibyśmy by następny ukazał się wcześniej. Myślimy, by zebrać się w ciągu sześciu miesięcy i w miarę szybko stworzyć kolejną płytę. Jednakże na tym etapie nie wiem, co to będzie. Znając nasze poprzednie albumy, podejrzewam, że nie będzie to powtórka z "Returning Jesus".
Bogusia: To szalenie interesujące, ale Steven powiedział nam dokładnie to samo. Na temat całego procesu nagrywania, pracy w studio etc.
Tim - Bo to prawda! Zgadzamy się jeśli chodzi o pisanie piosenek. Ludzie zwykle pytają się nas - jak wpadamy na pomysły tekstów do naszych piosenek, czy tak samo jest w przypadku Samuel Smiles czy Porcupine Tree? Rozważając najnowszy album No-Man, tam wszystko dostarczyłem skończone, kompletne. "Returning Jesus" - to coś, co wymyślił Steven, choć ja napisałem melodię i słowa. Weźmy chociaż kolejne utwory - "Lighthouse" czy "Outside The Machine", przy których tworzeniu współpracowaliśmy. Razem tworzyliśmy coś z niczego. Choć i w tych przypadkach bywało różnie - "Outside The Machine" napisaliśmy i nagraliśmy w ciągu pół godziny, a "Lighthouse" zabrało nam aż 7 lat produkcji, aranżowania.
Bogusia: 7 laaat?
Tim - Taaak - ponieważ początkowo mieliśmy 10 różnych wersji tej kompozycji. Każdą inną. Właściwie jest to ciągle ten sam utwór, choć na przykład wersja albumowa jest zupełnie odmienna. Tak naprawdę ten oczekiwany efekt udało się osiągnąć wtedy, gdy na perkusji zagrał Steve Jansen. On nadał tej kompozycji głębsze brzmienie. Poprzednio mieliśmy automat perkusyjny, co dawało jednak inne brzmienie. Większość wewnętrznych struktur zilustrowana była rozległymi solówkami na saksofonie. Tak zatem wiele różnych wersji w powstawało w ciągu 7 lat i dopiero jakieś pół roku temu udało nam się nagrać wersję, z której jesteśmy najbardziej zadowoleni. Podobnie było z utworem "Angel Gets Caught In The Beauty Trap..." na płycie "Flowermouth", powstał w 1989 roku, choć jednak coś nie pasowało nam aż do roku 1994. Nie podobała się nam pierwotna wersja. Tak to już jest w No-Man - piszemy coś bardzo szybko, później jednak - o ile stwierdzimy, że kompozycja się nadaje, posiada pewien potencjał - pozwalamy, aby się rozwijała. Na płycie "Returning Jesus" utwory "Only Rain" oraz "Returning Jesus" były tymi, które posiadały właśnie ten potencjał, choć dość długo się rozwijały.
Bogusia: Wszystko po to, aby całość była perfekcyjna?
Tim - Ooo... Tak! Chociaż w kwestii "Returning Jesus", był to kawałek, który pojawił się natychmiast! Był to ostatni numer, który nagrywaliśmy i nie wymagał aż tyle pracy czy wysiłku. Jednakże - taaak! - masz rację - wszystko musi być perfekcyjne, bez względu na to, czy ma to trwać 10 sekund, czy 10 lat.
Adam: Kiedy Twoim zdaniem rodzą się w tobie najlepsze pomysły?
Tim - To trudno powiedzieć. Myślę, że kiedy siadamy, aby coś napisać, to zawsze coś przyjdzie do głowy w ramach tzw. "twórczej pisarskiej współpracy". Czasami siedzimy całe okrągłe popołudnie - coś zawsze z tego wychodzi, czasami jeden lub dwa kawałki, bądź trzy - cztery pomysły, dajemy sobie godzinę, by coś z tego stworzyć - czasem nawet cały album! Tak było w przypadku płyty "Wild Opera".
Bogusia: Czy to możliwe, stworzyć płytę w godzinę?
Tim - Taaak! Piosenki z albumu "Wild Opera" były właśnie owocem takiego procesu - kilka ścieżek odrzuciliśmy, kilka się urodziło - większość materiału na płyty "Wild Opera" czy "Dry Cleaning Ray" udało się stworzyć w ciągu godziny. Tym sposobem uczyniliśmy sobie swoisty test - chcieliśmy zaskoczyć samych siebie. Wykorzystujemy pomysły, które w nas drzemią i mam nadzieję, że wystarczy ich nam jeszcze na jakiś czas.
Bogusia: Czy Tim Bowness poza No-Man również jest marzycielem? W jaki sposób Twoja twórczość przenika do Twojego życia?
Tim - Nie wiem - czy marzycielem? Trudno powiedzieć - może bardziej idealistą, bądź też kimś bezkompromisowym. Mamy pewne wyobrażenia o muzyce i dopasowujemy się do nich bez względu na presję publiczności czy wytwórni płytowych. Tworzymy taką muzykę, jaka nam najbardziej pasuje, która jest najbliższa naszym wizjom, tak niewinną, jak to sobie wymarzyliśmy. Być może dlatego, że muzyka nasza jest introspektywna i piękna, wielu ludzi uważa, że jest bliższa scenom ze świata fantazji.
Bogusia: Taaak! Przyznaję, że to prawda!
Tim - No właśnie - dla mnie słowa są bardzo ważne, jednakże zdaję sobie sprawę, że tworzę dużo pięknych piosenek, które mają cudowną muzykę, ale straszne teksty. I na odwrót! Tak to widzę, jako osoba odpowiedzialna za tę stronę emocjonalną. Zawsze opracowuję najpierw muzykę, a później dobieram słowa - jest to bardzo ważne, aby muzyka funkcjonowała własnym życiem. Weźmy na przykład Polskę, gdzie wielu ludzi prawdopodobnie nie mówi w języku angielskim - to jeden z powodów, dla których twórczość No-Man trudno im przetłumaczyć, choć przecież grupa taka jak właśnie No-Man, może dotrzeć do słuchaczy poprzez samo brzmienie. Tak zatem ta melodyczna strona jest niezmiernie istotna - oczywiście słowa są równie ważne, choć przychodzą nieco później, wtedy, gdy jest już pomysł na linie melodyczne. Poza tym istnieje wiele odniesień do wyobraźni, mistycyzmu oraz spraw codziennych, które "zamieszkują" w naszych utworach.
Bogusia: Nie odpowiedziałeś jednak jeszcze na moje pytanie - w jaki sposób muzyka ingeruje w Twoje prywatne życie?
Tim - Dla mnie tekst i muzyka są bardzo emocjonalne, przepojone emocjami, zatem ma to ścisły związek z tym, jak się czuję w danym momencie i muzyka wychodzi z tego. Jeśli chodzi o słowa, to rodzą się one z pewnych osobistych doświadczeń, czy to własnych, czy też moich przyjaciół, a nawet z moich emocjonalnych reakcji na działania artystyczne innych, na dobrą książkę czy film, sposób, w jaki te sprawy wprowadzają mnie w nastrój. Wszystko to ma odbicie w muzyce - cokolwiek przeżywam, nawet jeśli nie ma to związku z moim prywatnym życiem, to jednak wnika. Dlatego też jest to takie prawdziwe, szczere. Cokolwiek by nie mówić o naszej muzyce, to jednak jest bardzo realna - robimy to, ponieważ chcemy to robić. Nie chodzi tylko o pisanie utworów, aby je nagrać na płytę, bądź zagrać na żywo. Te rzeczy wypływają z emocji, pewnych przemyśleń itp.
Adam: Czy wiesz, że Twoja twórczość ma wielu sympatyków w naszym kraju?
Tim - Myślę, że przez ostatnie kilka lat nasza popularność trochę wzrosła. Wiemy, że również i w Polsce interesują się nami. Poziom w różnych dziedzinach życia w Polsce wciąż rośnie. Mamy sporo planów koncertowych i mam nadzieję, że odwiedzimy Polskę w czasie najbliższej trasy.
Bogusia: Steven z grupą Porcupine Tree jest zawsze gorąco witany w Polsce. Czy nie namawiał cię, byś odwiedził nasz kraj wraz z nim i waszą muzyką?
Tim - Niestety! Nie przekonywał mnie do tego.
Bogusia: Niestety?
Tim - Taaak. (śmiech)
Bogusia: Dlaczego?
Tim - Bo jest tak bardzo okrutny. (śmiech) Ale na poważnie - myślę, że ma chęć wracać do spotkanie z fanami w Polsce, mam nadzieję, że to się uda! Miejsca, którymi jesteśmy zainteresowani, gdzie chcielibyśmy koncertować, to: Polska, Włochy, Słowacja, Holandia i oczywiście Wielka Brytania. I bardzo byśmy chcieli odbyć taką trasę promującą nasz nowy album, choć będzie to trudne do zaaranżowania, ponieważ Porcupine Tree ma bardzo napięte terminy. Są bardzo zajęci. Czasami jest dość trudno coś zaplanować. Osobiście bardzo bym chciał odwiedzić Polskę - to co interesuje mnie w waszym kraju, to pewien rodzaj "rewolucji", również muzyka, która ma wiele do zaoferowania ludziom, którzy byli osaczeni w komunistycznej rzeczywistości. Jest to lepsze, bardziej czyste, mniej skomercjalizowane zainteresowanie muzyką, dlatego też takie grupy jak Porcupine Tree czy No-Man spotykają się z tak dobrym przyjęciem w Polsce. Co chciałbym jeszcze powiedzieć o tych zespołach, to właśnie to, że nie są to grupy, których głównym założeniem jest czerpanie finansowych zysków ze swojej twórczości. To są grupy, które grają dlatego, że przede wszystkim kochamy muzykę, która w sobie samej znaczy dla nas dużo. Być może dlatego takie kraje, jak na przykład Polska czy Włochy w świecie muzyki nie są aż tak skomercjalizowane, jak choćby USA czy Wielka Brytania. Jest to mniej cyniczne i nasza muzyka jest również mniej cyniczna niż w przypadku innych zespołów.
Bogusia: Ale nie jest przecież łatwo utrzymać się na rynku w obliczu tej całej komercjalizacji przemysłu muzycznego.
Tim - Taaak - masz rację! We wczesnych latach naszej działalności, byliśmy bardzo popularni na terenie Wielkiej Brytanii. Przez chwilę zdobyliśmy sobie również uznanie w Ameryce. Było to w późnych latach 80, wczesnych 90, kiedy produkcje nasze opieraliśmy na fuzji oraz naszej fascynacji hip-hopem czy muzyką dance, ale z własnymi pomysłami. Niczym test na wpływ. Nie zabrakło również fascynacji jazzem, klasyką czy muzyką progresywną. Produkowaliśmy coś podobnego do Bjork, Massive Attack czy Portishead. Tak, mamy świadomość tej całej komercji i to od samego początku. Zresztą - bardzo często wytwórnie płytowe zmuszały nas do tworzenia muzyki tak trochę pod dyktando. Odmawialiśmy i dlatego "Flowermouth" jest takie, jakie jest, ponieważ nasza wytwórnia i nasz menedżer desperacko chcieli byśmy stworzyli krążek mocno stylizowany, komercyjny, skierowany na potrzeby odbiorcy. Mówili nam nawet, jak się mamy ubierać, tymczasem my daliśmy im dokładnie taki album, którego nie chcieli! Po prostu stworzyliśmy taką muzykę, z jakiej my byliśmy zadowoleni, jaka nam się podobała, ponieważ muzyka - dla mnie - nigdy nie była sposobem na robienie pieniędzy.
Bogusia: Czy to jest dobre dla was?
Tim - Oczywiście - jest to dobre, sensowne, jednakże należymy do takich grup, o których ludzie nie Zapominają, to znaczy w pięć-sześć lat po wydaniu albumu ludzie są nim wciąż zainteresowani i chcą słuchać. A przecież są takie zespoły, o których zapomina się po dwóch miesiącach. My po prostu robimy muzykę dla muzyki i to na dłuższy dystans. Nie jest to u nas chwilowa potrzeba. To coś, co traktujemy bardzo poważnie i poświęcamy temu wiele czasu. No-Man to najważniejsza grupa, w jaką jestem zaangażowany. O sobie jak i o Stevenie myślę jako o współpracy ze sprawiedliwym podziałem - "pół na pół" - jeden i drugi z nas daje z siebie tyle, ile potrafi. Najwięcej i najlepiej. Wspólnie się uzupełniamy, a nasze wspólne projekty bardzo różnią się od tych, które realizujemy z innym grupami. Z mojego punktu widzenia jest to bardzo twórcza współpraca, która bardzo mnie cieszy, a poza tym to wspaniałe uczucie - wiedzieć, że po tylu latach ludzie ciągle ciebie słuchają.
Adam: Jak postrzegasz Polskę? Czy znasz polską muzykę?
Tim - Z polskiej muzyki znany jest mi głównie Górecki - kompozytor o ile się nie mylę? Zarówno ja jak i Steven, bardzo podziwiamy to, co stworzył - szczególnie jego Symfonię No 3. Słyszeliśmy go kiedyś, były to późne lata osiemdziesiąte. Nie był u nas wtedy tak bardzo popularny, jednakże nam bardzo się spodobał. Wywarł na nas bardzo silne wrażenie, myślę, że miał wpływ na nasze kompozycje "Only Rain" i "Returning Jesus". W kwestii polskiej muzyki pop - nie jestem z tym zbyt obeznany. Niewielu jej przedstawicieli dotarło do Wielkiej Brytanii, zatem mam problem, by kogoś wymienić. Podobnie jest z każdą muzyką, która ma swoje korzenie w Europie Wschodniej. Mam kiepskie pojęcie o muzyce wywodzącej się na przykład z Rosji - no może tylko kilka wyjątków spośród klasycznych kompozytorów i jazzmanów. To dziwne - ale Polska, Czechy i Słowacja mają więcej twórców literackich, popularnych na całym świecie, niż muzyków. Twórczość pisarska dociera do nas częściej niż muzyka.
Adam: Czy znasz może polską scenę rockową?
Tim - Niiieee... Bardzo mi przykro, ale raczej nie.
Bogusia: Bliżsi ci są zatem pisarze niż muzycy?
Tim - Taaak. (śmiech) Choć przecież znam Góreckiego... No i Chopina - oczywiście!
Adam: Być może Penderecki?
Tim - Nie bardzo. Klasyczni twórcy są znani, jednakże współcześni raczej słabo. Z bloku wschodniego przebił się swego czasu bułgarski folk - jakieś 10 lat temu popularny był w Wielkiej Brytanii zespół "Bulgarian Voices". Z pewnością słyszeliście ich twórczość - mieli u nas sporo koncertów. Dziwne jednak jest to, że tak niewielu wykonawców zdołało się przebić.
Bogusia: Przypuśćmy, że słuchają nas w tej chwili osoby, które nigdy nie zetknęły się z muzyką grupy No-Man. Jak określiłbyś to, co tworzycie? Jak zachęciłbyś do spotkania z waszą muzyką?
Tim - Jest to mieszanina symfonii oraz dźwięków rytmicznych, niemalże tanecznych, choć na nowym albumie tych tanecznych brzmień brakuje. Nasza muzyka jest raczej romantyczna, bogato inspirowana baletem. Można powiedzieć, że twórczość nasza wywodzi się z inspiracji klasyką, jazzem czy nawet popem. Muzyka pełna jest różnych wpływów - słuchamy innych: Góreckiego, Milesa Davisa czy Massive Attack. Prawdopodobnie i oni mają wpływ na nas, i na naszą twórczość. Wiem, że i Steven ma dwa takie przykłady artystów, którzy mieli wpływ na jego życie, gdy był bardzo młody, miał 13 - 14 lat. Byli to Pink Floyd i Donna Summer - artyści dość sprzeczni wobec siebie. bardzo kontrastowi, ale o to chodzi, chcemy mieć przekrój różnej muzyki, od klasycznej przez jazz, elektroniczny pop, aż po wczesny rok progresywny. Nawet tacy hip-hopowi artyści jak Public Enemy mają wpływ na nasza muzyczną twórczość. Podobnie z The Verve, którzy wywarli na nas ogromne wrażenie. To, co fascynuje innych w naszej muzyce, to chyba owa swoista unikalność, delikatność i bogactwo emocjonalne, które słychać w każdym dźwięku.
Bogusia: "Cudowne dźwięki kojarzące się z przemijającym latem" - takie wzmianki na wasz temat znaleźć można w brytyjskim piśmie MOJO - co o tym sądzisz?
Tim - Myślę, że jest to miły opis, to wyraża coś o naszej grupie. To co zawsze interesowało i mnie, i Stevena, to ludzie i twórczość późnych lat sześćdziesiątych, wykonawcy tacy jak Tim Hardin, Nick Drake, Tim Buckley, a nawet Donovan. Wcześni "Floydzi" też to mieli - ten specyficzny rodzaj smutku za latem, które odchodzi w otchłań jesieni i nie wiem dlaczego tak jest, ale muzyka No-Man pasuje do pory roku. Myślę, że utwory takie jak "No Defence" czy "My Revenge On Seattle", mają jakiś specyficzny nastrój, jakąś skargę. To zawsze przepełnia mnie wrażeniem, ze to, co nasuwa najlepsze wspomnienia - odchodzi. Jest w tym zawsze coś takiego, co wiąże się z zapamiętywaniem czegoś dobrego.
Bogusia: Czegoś takiego jak na przykład lato?
Tim - O taaak! W dużym stopniu, ale to ma związek z czymś miłym, choć jeśli nawet coś jest dobre, jest też świadomość pewnej ulotności, wrażenie, że kiedyś umrzemy i że to co robimy nigdy się nie powtórzy. Zresztą to ma związek z całym ludzkim życiem, które jest bardzo krótkie. Biorąc pod uwagę historię świata, istnienia człowieka, ludzie są na tym świecie niemalże przez ułamek sekundy.
Bogusia: Niestety...
Tim - Taaak. I fakt, że ludzkie życie jest takie krótkie, powinien nam uświadomić, jak cenne są poszczególne momenty, że nigdy ich już tak samo nie przeżyjesz. Myślę, że trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że jest to piękne, lecz zarazem kruche i niezwykle ulotne.
Bogusia: Zabrzmiało bardzo sentymentalnie...
Adam: No-Man to tylko cząstka twojej twórczości. Co możesz nam powiedzieć o projekcie Samuel Smiles?
Tim - Samuel Smiles jest projektem nastawionym na śpiewanie piosenek, jest łagodniejszy od No-Man, chociaż na żywo jesteśmy w stanie zagrać bardzo żywe kawałki. Koncertowaliśmy z grupą Marillion na trasie po Wielkiej Brytanii. Było to ciekawe, ponieważ dawaliśmy "łagodną" rozgrzewkę dla publiczności nastawionej na otrzejsze brzmienie Marillion. Samuel Smiles to projekt, który powstał w czasach, gdy powstawał No-Man. Założyliśmy go wspólnie z moimi przyjaciółmi. Był to sposób zrobienia czegoś prostszego niż No-Man. Cały czas ze sobą współpracujemy i to dość regularnie. Czasami też gramy koncerty. Współpracuję także z takimi ludźmi jak David Thorn, grupą "Dark Room" Jar Boe której brzmienie jest bardziej elektroniczne i taneczne - byliśmy nawet razem na niektórych festiwalach filmowych. Jest jeszcze nowa grupa - "Henry Fool", która jest czymś w stylu improwizacji rocka progresywnego. Gram tam na gitarze i śpiewam. To chyba dość powodów, dla których No-Man ma całkiem świeże brzmienie. Steven gra w Porcupine Tree, Bass Communion, I.E.M. Ja współpracuję z Samuel Smiles, Henry Fool, Dark Room i dlatego zawsze do nowych płyt No-Man podchodzimy z bardzo świeżymi pomysłami. Nie jesteśmy sobą znudzeni i myślę, że to dobrze, że mamy coś poza No-Man.
Bogusia: Niektórzy porównują Twoją muzykę z twórczością Petera Hammilla. Zgadzasz się z tym?
Tim - Kiedy byłem młodszy, bardzo lubiłem jego muzykę i w pewnym sensie można porównać naszą twórczość. Zwłaszcza brzmienie Samuel Smiles. W tym jesteśmy istotnie podobni do muzyki Petera. No-Man ma bardziej zdecydowane brzmienie. Peter Hammill jest bardzo liryczny, stosuje bardzo krótką skalę, krótką, choć bardzo agresywną muzyczną aranżację. No-Man ma luksusowe brzmienie, jest takim niecodziennym ambient projektem. Jeśli można to do kogokolwiek porównać, to zapewne znalazłyby się pewne elementy wspólne z muzyką, którą tworzy Mark Hollis i Talk Talk, bądź David Sylvian czy Rain Tree Crow. Tutaj można doszukiwać się pewnych porównań, wpływów. jednakże mam nadzieję, że tworzymy taki dość niespotykany kształt muzyczny, może nawet modę?
Bogusia: Co oprócz tworzenia muzyki, sprawia tobie w życiu najwięcej przyjemności?
Tim - Myślę, że jestem wielkim fanem filmu. Teraz amerykańskie kino oferuje świetne produkcje - "American Beauty", "Being John Malkovich" czy "Magnolia". Oprócz filmu książki - dużo czytam, mam paru swoich ulubionych pisarzy: Kurt Vonnegut, Raymond Carver, Jean Rhys, Garold Pinter.
Bogusia: Czy znasz któregoś z polskich reżyserów?
Tim - Kieślowski! Jego filmy są świetne! Bardzo mi się podobały jego "Trzy kolory" - "Niebieski", "Czerwony" i "Biały". Zwłaszcza "Biały" - moim zdaniem to fantastyczny film o zmaganiach Polaków z komunizmem. Bardzo przekonywujący, a do tego ma teki poetycki wydźwięk - wspaniale wyreżyserowane. Świetny reżyser - szkoda, że już nieżyjący. Tak. filmy są dla mnie niezwykle istotne. Uwielbiam chodzić do kina! Poza tym - życie! Samo w sobie, spotykanie się z ludźmi, robienie różnych ciekawych rzeczy, to istotne, żeby mieć świadomość, że to co robimy w danej chwili, czynimy tylko jedyny raz tak samo. Spotkania z ludźmi, to jak czytanie wspaniałej książki albo oglądanie świetnego filmu. To jest niezwykle inspirujące.
Bogusia: Myślę, że to dobra rada dla każdego, młodego człowieka w naszych czasach, w obecnym wieku...
Tim - Życie jest niezwykle cenne! Jako nastolatek nie miałem tak wspaniałego życia. Moja matka została zamordowana, mój dziadek zmarł, musiałem sobie jakoś sam z tym poradzić. Wtedy stwierdziłem, że życie jest niezwykle cenne, kruche, zwłaszcza wtedy, jeśli natkniesz się na śmierć. Pracowałem kiedyś w ośrodku dla starszych ludzi. Dało mi to poczucie własnej wartości i czasu. Pracując tam, poznałem wspaniałego człowieka. Pracował jako żywa reklama, wcielając się w postać Piotrusia Pana. To taka postać z fantazji, uznawana w Wielkiej Brytanii za symbol wiecznego użytku. I co było w tym zabawne, że poznałem starego człowieka, który zarabiał pozując do tego jako dziecko - statua Piotrusia Pana o nienagannym wizerunku - było bardzo dziwną i wielce ironiczną sytuacją.
Bogusia: I to wtedy właśnie zrozumiałeś, że życie jest tak cenne?
Tim - Myślę, że tak! Choć nikt tak naprawdę do końca nie zdaje sobie sprawy z wartości życia. Myślę, że właśnie owo zetknięcie się z tego rodzaju życiowymi tragediami sprawiło, że stałem się bardziej świadomy pewnych rzeczy, na przykład tego, co jest dobre.
Bogusia: I silniejszy...
Tim - Oooo taaak! Prawdopodobnie silniejszy i bardziej samowystarczalny. Od zawsze były mi bliskie: muzyka, film i książka, dzięki temu wiele zrozumiałem, te rzeczy były dla mnie zawsze bardzo istotne i nadal są! Steven też jest bardzo podekscytowany tym wszystkim - muzyką i jej tworzeniem. Kiedy zaczęliśmy współpracować z Richardem Barbieri, to pamiętam, że bardzo nam pochlebił mówiąc, że ja i Steven jesteśmy niezwykle podekscytowani, podnieceni przy tworzeniu i słuchaniu muzyki, i że inspirujemy także jego, ponieważ - jak stwierdził - stawał się coraz bardziej znudzony tym co robił, czego słuchał. Jednakże kiedy zaczął z nami współpracować, znów się rozkręcił, znów znalazł inspirację, podniecenie. Było to bardzo miłe i pochlebne zarazem.
Adam: Jak Twoim zdaniem przedstawiać się będzie muzyka XXI wieku?
Tim - Myślę, że nowy wiek jest niezwykle złożony, że ta cała technologia, ten cały postęp są nieco zatrważające. Również mody się szybko zmieniają. Postęp dla mnie jest rozwojem czegoś starego - na przykład rock progresywny "odkurzał" pewne brzmienia klasycznego jazzu, łącząc to z nowymi możliwościami muzyki elektronicznej. Można tu analizować zmiany w różnych stylach muzycznych - od punka przez dance. Słychać także inspiracje w latach 70 - muzyce elektronicznej, nawet w przypadku Donny Summer. Przyszłość muzyki leży w tym, co jest teraz, choć dokładnie nie wiemy, w którym miejscu tego szukać. To będzie coś na kształt dobierania pewnych elementów muzycznych i dalszej ich obróbce, rozwijaniu. Obojętnie, czy to w muzyce punk, czy rave. Jest to zawsze poszukiwanie, rozwijanie, wciąż dalej i głębiej. Nawet Strawiński w swojej twórczości wykorzystywał pomysły muzyki afrykańskich plemion. Albo Peter Gabriel i jego wykorzystanie tych elementów w jego muzyce lat osiemdziesiątych. To historia i postęp narzucają pewne tendencje w ten sposób, że za każdym razem wychodzi to inaczej. Kolejne lata będą bardzo ciekawe, choć moje podejście jest takie, że będzie to bardziej poważna muzyka. Teraz w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytani cały ten szum wokół "girls bandów" i "boys bandów" napotyka powoli na swój kres. To się trochę wymknęło spod kontroli i musi napotkać na poważną reakcję. To również jest jednym z powodów, dla których taka grupa jak Limp Bizkit się - o dziwo - sprzedaje! Oni są totalnym przeciwieństwem choćby Spice Girls. Jednakże stanowią jakiś powrót do bardziej realnej muzyki. To jedyna droga dla istnienia muzyki w czasach, w których żyjemy, w świecie komercji.
Bogusia: Czy nie obawiacie się zatem tego całego postępu? Wy jako muzycy?
Tim - Postęp mnie ekscytuje! Choć wtedy, gdy to, co wiem o muzyce jest "wysadzane w powietrze", czasami okazuje się być złe. Moje podejście do muzyki zmieniło się na przestrzeni lat. Jeśli posłuchasz moich pierwszych kompozycji z początku lat osiemdziesiątych, przekonasz się, że byłem dość "hałaśliwy", ledwie rozpoznawalny. Poprzez kolejne zmiany na przestrzeni lat, zmienił się także mój sposób śpiewania jak i sposób w jaki tworzę muzykę. Podobnie jest z zespołem No-Man. Na początku graliśmy tak łagodnie, pięknie, a później - pod wpływem takich zespołów jak choćby Public Enemy czy Tribe Called Quest - całkowicie zmieniliśmy nasze podejście do tworzenia oraz produkcji muzyki. W pewnym stopniu jestem zawsze mocno podekscytowany postępem w technice, w muzyce i myślę, że dlatego tak to mnie ciekawi i cieszy, że zawsze dowiaduję się przez to czegoś o sobie samym.
Bogusia: Miejmy nadzieję, że ten cały postęp w muzyce XXI wieku, posunie się we właściwym kierunku...
Tim - Taaak! Byłoby miło być zawsze zaskakiwanym. Dziś mamy grupę muzyków, którzy tworzą muzykę, mającą swoje korzenie w przeszłości i nie ma znów aż tak wielu twórców, którzy pędzą do przodu nie opierając się na tym, co zostało już wymyślone. Myślę, że muzyka musi przejść pewne ponowne "oszacowanie", zanim pójdzie w nowym kierunku.
Bogusia: Wróćmy do waszego nowego albumu "Returning Jesus". To chyba najsmutniejsza z płyt zespołu No-Man. Czy ostatnio w Twoim życiu zdarzyło się coś złego?
Tim - (śmiejąc się) Z tą smutną muzyką jest tak, że zawsze stanowi to pewien pokaz moich najgorszych myśli i uczuć. Sądzę, że zdarzają się takie momenty, kiedy to muzyka jest pewnego rodzaju "ujściem" dla moich najgorszych, najbardziej melancholijnych uczuć. Z osobistego punktu widzenia siebie mogę powiedzieć, że jestem zrównoważony. Moje smutki przelewam na papier nutowy. Trudno powiedzieć, jednakże tak właśnie chcę tworzyć muzykę. Jest to również pewna reakcja na chaos panujący na płycie "Wild Opera". Choć jest to bardzo smutna płyta, jednakże jest czymś, co bardzo chcieliśmy stworzyć. Myślę, że wiekszość smutnych brzmień na naszych krążkach wiąże się z pewnymi sprawami, przez które sam przechodzę.
Bogusia: Jakie to sprawy?
Tim - Sądzę, że bardzo podobne do tych, które przeżywają inni, na przykład walczymy, choć czujemy, że przegrywamy, czasami czuję się przygnieciony natłokiem różnych spraw. Czytam bardzo dużo, jednakże stanowi to zaledwie 1/1000000 tego, co naprawdę istnieje. Jeśli rozważymy muzykę, to zarówno ja i Steven mamy bardzo różne, szerokie gusta i zawsze poszukujemy czegoś nowego. Udowodniłem już, że nie można wiedzieć wszystkiego - na pytanie o polską muzykę, przyszli mi do głowy tylko dwaj kompozytorzy - Chopin i Górecki - i nie ma się czym więcej pochwalić. Na świecie jest tyle rzeczy, z którymi się nigdy nie zetknąłem i to zarzucenie milionem spraw może być bardzo przygnębiające, jak i różne przypadki, które nam się przytrafiają. Wszystko razem! Ten album zabrał nam pięć lat i analizując ten czas, był to okres, który często wprawiał nas we frustrację. To było coś, co bardzo chcieliśmy stworzyć i dokończyć. Dlatego są tam aspekty tych naszych negatywnych uczuć, które znalazły swoje odzwierciedlenie w uczuciach i w muzyce. Jednakże myślę, że trzeba zachować taką równowagę, aby być takimi jakimi jesteśmy.
Bogusia: Zatem nic złego ci się nie stało?
Tim - Nieee! (śmiech) Nic tak emocjonalnie nie może się równać z tym, co przeżyłem jako nastolatek. I podczas nagrywania naszej ostatniej płyty, nic się takiego nie wydarzyło. Być może było to tylko takie podsumowanie - dlaczego i co robimy?
Bogusia: ...i kim jesteśmy?
Tim - Dokładnie! Jest to chyba najbardziej szczery album, jaki kiedykolwiek stworzyliśmy. To materiał bez cienia udawania, to album nastawiony na emocje. Poprzednie płyty były nieco inne, chyba bardziej hałaśliwe.
Adam: Steven Wilson był już w Bydgoszczy trzykrotnie. Peter Hammill gościł u nas dwa razy. A kiedy Tim Bowness do nas zawita?
Tim - Bardzo bym chciał przyjechać, ponieważ chciałbym zobaczyć wasz kraj. Byłoby miło zagrać dla polskiej publiczności. Zaoferowano nam ostatnio tournee po Polsce, Holandii, Słowacji i Włoszech, i byłoby miłe, gdyby się to udało. Zwłaszcza teraz - przy okazji promocji "Returning Jesus". Wiele zależy od tego, czy nie koliduje to z planami Pocupine Tree, bądź sprawami najbliższych miesięcy w relacji Tim Bowness - Samuel Smiles, nie chcemy niczego obiecywać, aby nikogo nie rozczarować.
Adam: Czego można życzyć zespołowi No-Man?
Tim - Poprzednio graliśmy z czterema składami. Kiedy graliśmy koncerty w 1992 roku, mieliśmy Stevena Jansena. Byli też Richard Barbieri i Mick Karn. Ja i Steven oraz Ben Coleman na skrzypcach. Rok później - w 1993 roku - wzięliśmy Chrisa Maitlanda na perkusji oraz Silasa Maitlanda na gitarze basowej. Teraz z kolei będziemy chcieli znaleźć nieco bardziej akustyczną wersję brzmienia No-Man. Będzie to zapewne brzmienie odmienne od płytowych, choć będzie to dla nas kolejny, ciekawy projekt. Być może będzie to również źródłem czegoś innego na nasze następne albumy. Być może Steven na instrumentach akustycznych i gitarze elektrycznej. Colin Edwin na dwugryfowych basach i być może Theo Travis na saksofonie i flecie. Myślimy o zestawie utworów No-Man w wersji "Unplugged". Będzie to chyba niezwykle interesujące. Większość materiału, to kompozycje dość delikatne, chcielibyśmy zrobić tak szczerze jak potrafimy.
Bogusia: Mamy taką nadzieję...
Tim - Byłoby miło, gdyby się udało...
Adam: To miał być krótki wywiad a zabraliśmy Tobie prawie 50 minut...
Tim - Taaak... (śmiech) mógłbym jeszcze wam poświęcić te brakujące 2 minuty.
Adam: Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za wspaniałą rozmowę oraz czas, który nam poświęciłeś!
Bogusia: Mamy nadzieję, że zobaczymy cię wkrótce w Polsce.
Adam: I kto wie, może nawet w Bydgoszczy?
Tim - Będziemy się starać!
Adam: Życzymy ci spokojnej nocy!
Tim - Dziękuję bardzo - i wam również...
Bogusia i Adam: Bye!
Z Timem Bowness rozmawiali: Bogusia Wresiło i Adam Droździk z Polskiego Radia Pomorza i Kujaw. Szczególne podziękowania dla Agnieszki Świątnickiej oraz całej ekipy krakowskiego Rock Serwisu - głębokie ukłony za udostępnienie materiałów muzycznych jak i umożliwienie powyższej rozmowy! Dziękujemy!