Lekkoatletyczne MŚ 2109 - kobieca sztafeta 4x400 m awansowała do finału. Iga Baumgart-Witan odpoczywała
Kobieca sztafeta 4x400 m awansowała do finału lekkoatletycznych mistrzostw świata w Dausze. Polki w półfinale wystąpiły w składzie: Anna Kiełbasińska, Małgorzata Hołub-Kowalik, Patrycja Wyciszkiewicz i Justyna Święty-Ersetic.
Trener Aleksander Matusiński postanowił dać odpocząć podstawowej zawodniczce sztafety Idze Baumgart-Witan z BKS-u Bydgoszcz, która indywidualnie była ósma.
Biało-czerwone uzyskały czas 3.25,78 i w pierwszym półfinale musiały uznać wyższość ekipy Jamajki - 3.23,64.
Trener Aleksander Matusiński bał się zaryzykować i wstawić zamiast Święty-Ersetic płotkarkę Joannę Linkiewicz. To mogło kosztować miejsce w finale, dlatego liderka Święty-Ersetic została wystawiona na ostatniej zmianie. Trzy pierwsze Polki miały zadbać o to, by miała komfortową sytuację i mogła maksymalnie się oszczędzać.
"Wydaje mi się, że wypadłam całkiem ok. Bieg zdecydowanie lepszy niż indywidualny. To dalej nie jest coś, co ja bym od siebie wymagała, ale to w zasadzie mój najszybszy czas odkąd biegam w tej sztafecie. Uczę się i mam nadzieję, że to nie koniec" - powiedziała Anna Kiełbasińska z pierwszej zmiany.
Pałeczkę przekazała jednej z najbardziej doświadczonych Małgorzacie Hołub-Kowalik. Ona miała pewne problemy na dystansie. Przyznała, że rywalki plątały się jej pod nogami.
"Łatwiejszy byłby bieg po sznurku, tutaj tego brakowało. Było parę kontaktowych sytuacji. Widziałam, że Australijka słabnie, więc musiałam wyprzedzać po drugim torze. Bieg był jaki był. Mam nadzieję, że ten w finale będzie dużo lepszy" - przyznała.
Zapewniła też, że zaoszczędziła jeszcze sporo sił, mimo że miała pobiec na 150 proc. "Niestety, przez te zmiany rytmu nie biegłam tak, jak powinnam. Czuję się bardzo dobrze" - podkreśliła.
Szczęśliwa, że trener Matusiński dał jej szansę wystąpienia w sztafecie była Patrycja Wyciszkiewicz, która w tym sezonie borykała się z problemami zdrowotnymi. Najpierw miała kontuzję nogi, a potem słabe wyniki krwi.
"To był mój pierwszy start w MŚ. Bieg był dobry, ale międzyczas mógł być trochę lepszy. Po kłopotach teraz się odbiłam i razem z trenerem Tomaszem Lewandowskim pracowaliśmy na to, żeby być tu w formie i udało się" - oceniła.
Zmęczona, ale szczęśliwa, że przed nią jeszcze bieg w finale, była Święty-Ersetic. To był jej piąty bieg na 400 m w ciągu siedmiu dni.
"Wbrew temu, co się mówi, mam też swoje granice. Naprawdę jestem już zmęczona. Dziewczyny ułatwiły mi zadanie, miałam komfortową sytuację, kątem oka patrzyłam na telebim i kontrolowałam, co dzieje się za mną. Niepotrzebnie gdzieś odparłam ten atak na końcówce, ale czułam się dobrze i wiedziałam, że to tylko lekkie przyspieszenie, a może da nam lepszy tor w finale" - powiedziała.
Ona zdaje sobie sprawę z tego, że bieg w finale będzie piekielnie trudny. Poza zasięgiem wydają się być Amerykanki. Na drugie miejsce typowane są Jamajki, a o trzecie mają walczyć Polki i Brytyjki.
"Nie wiem, czy zachowałam siły. Jestem zmęczona, ale wierzę w to, że w niedzielę przyjdzie mobilizacja i chęć wywalczenia medalu. Jestem typem walczaka" - podkreśliła.
Finał biegu rozstawnego 4x400 m kobiet zaplanowany jest na niedzielę na godz. 20.15 czasu polskiego. Polacy dotychczas wywalczyli cztery medale, w tym złoty Pawła Fajdka w rzucie młotem.
***
Jeszcze nigdy w historii finał pchnięcia kulą mistrzostw świata nie stał na tak wysokim poziomie. Amerykanin Joe Kovacs uzyskał 22,91 i o jeden centymetr pokonał swojego rodaka Ryana Crousera i Nowozelandczyka Tomasa Walsha. Drugi złoty medal, tym razem na 1500 m, wybiegała Sifan Hassan.
Po takim konkursie kulomiotów, szósty Konrad Bukowiecki (21,46) schodził mocno zdemotywowany. Jak powiedział, pierwszy raz dotarło do niego, że nawet gdyby wszystko zrobił perfekcyjnie, nie zdobyłby medalu.
"A ja zostałem stworzony do wygrywania" - podkreślił. On ma dopiero 22 lata i jak mówią eksperci - jeszcze czas, by namieszać w czołówce. "Ile razy mogę słuchać takiego argumentu?!" - pytał nieco rozgoryczony.
Finał pchnięcia kulą nie tylko był na kosmicznym poziomie, ale i miał swoją dramaturgię. Trudno byłoby wymyślić lepszy scenariusz. Od pierwszej do ostatniej kolejki prowadził Walsh wynikiem 22,90. I nagle wszystko zaczęło się tasować. Czwarty przed ostatnim pchnięciem Kovacs poprawił się o niemal metr (z 21,95 na 22,91) i zepchnął Nowozelandczyka na drugie miejsce. Po nim wszedł do koła Crouser i... 22,90. Walsh nie zdołał odpowiedzieć. Spalił ostatnią próbę i musiał zadowolić się brązem.
"Brak mi słów, żeby opisać, co się działo" - przyznał Bukowiecki.
Sobota okazała się brutalna dla mistrzów olimpijskich z Rio de Janeiro. Aż trójka z nich finały swoich konkurencji będzie oglądać z trybun. Chodzi o niemieckiego oszczepnika Thomasa Roehlera, skaczącą w dal Amerykankę Brittney Reese i jej rodaczkę biegającą na 100 m ppł Briannę McNeal, która popełniła falstart i została zdyskwalifikowana już w eliminacjach.
O szczęściu może za to mówić Marcin Krukowski. Polak rzucił oszczepem na 82,44 i schodził ze stadionu przekonany o tym, że nie dostał się do finału.
"To był wypadek przy pracy. Szkoda, bo jestem w życiowej formie. Chciałem poprawić rekord Polski" - mówił. Parę godzin później okazało się, że w drugiej grupie eliminacyjnej rzucali słabiej i Polak z 11. wynikiem wystąpi w niedzielę.
I jeśli faktycznie uda mu się poprawić własny rekord Polski, który wynosi 88,09 to ma szansę nawet stanąć na podium.
Zadowolona ze swojego występu była Karolina Kołeczek. 100 m przez płotki przebiegła w 12,78 i dostała się do niedzielnego półfinału.
Znakomicie zaprezentowała się na 1500 m Hassan. Holenderka etiopskiego pochodzenia osiągnęła czas 3.51,95. To rekord mistrzostw świata. Bieg był niezwykle szybki. Rekord Polski Lidii Chojeckiej 3.59,22, dałby jej w tej stawce dopiero dziewiątą lokatę.
Nad Hassan wiszą jednak ciemne chmury. Ona trenowała bowiem z Alebrto Salazarem w Oregonie. A amerykański trener został w trakcie mistrzostw świata zawieszony za podawanie swoim zawodnikom niedozwolonych środków.
Na 5000 m zwyciężyła, także z rekordem imprezy, Kenijka Hellen Obiri - 14.26,72. W trójskoku najdalej wylądowała Wenezuelka Yulimar Rojas. Jej wynik 15,37 jest jedynie o 13 cm słabszy od rekordu świata, który od 1995 roku należy do Ukrainki Inessy Krawiec.
Jak zwykle emocjonujące były sztafety 4x100 m, ale tym razem nie doszło do niespodzianek. Wśród kobiet triumfowała Jamajka, a u mężczyzn Amerykanie.