Ekstraklasa piłkarska - pewne zwycięstwo Śląska Wrocław i remis w Poznaniu
14. kolejka ekstraklasy piłkarskiej rozpoczęła się od spotkania we Wrocławiu, gdzie miejscowy Śląsk pewnie pokonał Pogoń Szczecin 3:0. W drugim piątkowym pojedynku i hicie tej serii Lech Poznań zremisował u siebie z Wisłą Kraków 1:1.
Śląsk wygrał po dwóch porażkach, a dwa z trzech goli dla wrocławian strzelił Marcin Robak. Dla Pogoni była to natomiast trzecia przegrana z rzędu i szczecinianie nadal będą po tej kolejce zamykać ligową tabelę.
Pogoń nie zdążyła jeszcze ani razu przedostać się w pobliże pola karnego Śląska, a już przegrywała. Po dośrodkowaniu nominalnego skrzydłowego Roberta Picha, który z powodu problemów kadrowych wrocławian tym razem został ustawiony na prawej obronie, Robak uprzedził defensorów ekipy trenera Macieja Skorzy i strzałem głową nie dał szans Łukaszowi Załusce.
Po stracie bramki inicjatywę przejęła Pogoń i szybko mogła doprowadzić do remisu, ale uderzenie głową Adama Frączczaka instynktownie odbił Jakub Wrąbel. Na kolejną sytuację przyjezdni musieli czekać pół godziny. Szczecinianie mieli przewagę, byli przy piłce, lecz nic groźnego z tego nie wynikało. Śląsk natomiast przez ten okres ograniczał się praktycznie tylko do obrony oraz wyprowadzania kontr i kibice nie oglądali wielkiego widowiska.
Ciekawie zaczęło się dziać dopiero tuż przed przerwą. Najpierw lewą stroną przedarł się Spas Delew i uderzył z narożnika pola karnego. Wrąbel odbił piłkę przed siebie, do której dopadł jako pierwszy Rafał Murawski, ale nie potrafił z kilku metrów trafić do siatki.
Chwilę później zaatakował Śląsk. Dawid Niepsuj przegrał pojedynek z Jakubem Koseckim, który szybko zagrał do zupełnie niepilnowanego Robaka. Napastnik Śląska miał czas, aby przyjąć piłkę i mierzonym strzałem podwyższyć prowadzenie. Parę minut później Robak po błędzie defensorów gości mógł trafić po raz trzeci, ale minimalnie przestrzelił.
Trener Skorża nie czekał ze zmianami i już w przerwie posłał na boisko dwóch nowych zawodników. Za Murawskiego wszedł Dawid Kort, a za Dariusza Formellę - Adam Gyurcso.
Szczecinianie przyspieszyli grę, zepchnęli Śląsk do głębokiej defensywy i już po czterech minutach drugiej połowy powinni zdobyć kontaktowego gola. Frączczak przepchnął defensorów Śląska i dograł do Kamila Drygasa, który od razu uderzył, ale Wrąbel wykazał się fantastycznym refleksem i zdołał przenieść piłkę nad poprzeczką. Kilka chwil później bramkarz gospodarzy popisał się kolejną paradą wysokiej klasy, kiedy piłka zmierzała w górny róg bramki.
Goście atakując większą liczbą piłkarzy narażali się na kontrataki Śląska. Pierwszym ostrzeżeniem była akcja Kamila Vacka, po której w sytuacji sam na sam z Załuską znalazł się Arkadiusz Piech. Napastnik wrocławian, który z przymusu grał na skrzydle, uderzył lekko, technicznie, ale niecelnie. Kilka minut później po indywidualnej akcji Piech już nie przymierzał, ale uderzył ile sił w nodze i tym razem piłka znalazła drogę do siatki.
W tym momencie losy spotkania były już rozstrzygnięte. Pogoń próbowała jeszcze atakować, trener Skorża zdecydował się na grę dwoma napastnikami, ale honorowego gola nie udało się strzelić. Już w doliczonym czasie czerwoną kartkę za drugą żółtą został ukarany Łukasz Zwoliński, który zaledwie 12 minut wcześniej pojawił się na boisku.
***
Dzięki bramce Darko Jevticia w czwartej minucie doliczonego czasu gry lechici uratowali jeden punkt. Trzeci z rzędu remis może jednak pozbawić ich prowadzenia w ligowej tabeli.
Od pierwszych minut to Wisła sprawiała lepsze wrażenie, pressing podopiecznych Kiko Ramireza sprawiał lechitom sporo kłopotów w wyprowadzaniu akcji. Goście już w 8. minucie objęli prowadzenie. Kamil Wojtkowski przytomnie odegrał piłkę do Carlitosa, a Hiszpan zdobył swojego 10. gola w lidze.
Gospodarze takiego scenariusza chyba w ogóle nie zakładali, bo po stracie bramki potrzebowali ponad 20 minut, żeby przypomnieć sobie, na czym polega gra w piłkę. W tym czasie grający kombinacyjnie i ładnie dla oka krakowianie stwarzali groźniejsze sytuacje i byli bliżsi podwyższenia wyniku.
W ostatnim kwadransie „Kolejorz” podkręcił tempo i zepchnął rywali do obrony. Wisła miała jednak w swoich szeregach znakomicie dysponowanego Michała Buchalika, który wychodził obronna ręką z wręcz beznadziejnych sytuacji. W 36. minucie odbił przed siebie silny strzał Macieja Makuszewskiego, nie dał się też zaskoczyć przy poprawce Jevticia.
Kilkadziesiąt sekund później golkiper gości znów popisał się skuteczną interwencją po uderzeniu Macieja Gajosa. Do piłki dopadł Makuszewski, ale zbyt długo szukał miejsca do oddania strzału i wiślacy zażegnali niebezpieczeństwo.
Wyrównujący gol wisiał w powietrzu, ale krakowianie, głównie dzięki Buchalikowi, przetrwali napór Lecha i z ulgą przyjęli gwizdek arbitra, kończący pierwszą połowę.
Podopieczni Nenada Bjelicy po zmianie stron kontynuowali napór na bramkę Wisły zamykając przeciwnika na jego własnej połowie. Goście momentami mieli spore kłopoty z wydostaniem się z własnego pola karnego, łatwo tracili piłkę. Lechitom jednak brakowało przysłowiowego dokładnego ostatniego podania, które otworzyłoby drogę do bramki.
Szkoleniowiec "Kolejorza" w ostatnich 20 minutach wzmocnił siłę ataku wprowadzając ofensywnego Denissa Rakelsa w miejsce obrońcy Lasse Nielsena. Łotysz zaledwie pół minuty po wejściu na boisko miał wyborną szansę na odczarowanie bramki rywali, jednak jego dobitka strzału Christiana Gytkjaera minęła słupek.
Gospodarze ani na moment nie zwalniali tempa, ale ich brak skuteczności był wręcz porażający. Niewiele brakowało, a wyręczyłby ich Maciej Sadlok, którego zagranie poszybowało nad poprzeczką własnej bramki. W doskonałych sytuacjach pudłowali Radosław Majewski i Gytkjaer.
Bjelica w końcówce zostawił na boisku dwóch nominalnych defensorów, ale w tej części meczu obrona jego drużyny nie miała w ogóle pracy, bo akcje toczyły się niemal wyłącznie na połowie przyjezdnych.
W 87. minucie radość zapanowała na poznańskim stadionie, bo piłka w końcu ugrzęzła w siatce Wisły, lecz sędzia Daniel Stefański dopatrzył się spalonego jednego z poznańskich zawodników. Arbiter w tej sytuacji skorzystał z pomocy VAR-u (wideoweryfikacji), a przeciąganie w czasie decyzji tylko jeszcze zirytowało publiczność.
Poznańscy piłkarze domagali się rzutów karnych po tym jak Gytkjaer, a później Makuszewski upadali w polu karnym, ale Stefański był niewzruszony. Ostatnie minuty toczyły się przy "pokazie" godnych nocy sylwestrowej fajerwerków, które odpalili fani Lecha. I gdy wydawało, że wiślacy dowiozą skromne prowadzenie, Jevtic z kilkunastu metrów pokonał Buchalika.