PŚ w skokach - Tajner: Kot wciąż nieobliczalny, Stoch liderem
Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner za lidera polskich skoczków uważa nadal Kamila Stocha, a Macieja Kota określa jako nieobliczalnego. W rozmowie z PAP opowiedział też o wpływie Stefana Horngachera na zawodników oraz roli Adama Małysza.
Polska Agencja Prasowa: Po erze Adama Małysza rolę gwiazdy reprezentacji przejął Kamil Stoch. Latem i na początku tego sezonu do głosu częściej jak na razie dochodził Maciej Kot. Którego z nich na ten moment można nazwać liderem biało-czerwonych?
Apoloniusz Tajner: Generalnie widać, że mamy teraz dwóch liderów, ale Maciek jest ciągle nieobliczalny. Nie wiem, jak to się skończy, ale prawdopodobnie utrzyma się w czołówce. Natomiast tak naprawdę tym liderem, który może zacząć wygrywać, jest Kamil. Choć czasem ma jeszcze drobne kłopoty, ale jest to mniejszy problem niż był latem. On może w każdej chwili wrócić do odnoszenia zwycięstw. To jest Kamil, jego potencjał jest największy.
PAP: Nie zaniepokoił się pan, gdy dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi w dwóch pierwszych zawodach Pucharu Świata w tym sezonie znalazł się poza czołową "20"?
A.T.: Nie. W pierwszym konkursie w Kuusamo byłby w "10" gdyby nie upadł. Czasem coś jeszcze nie wyjdzie, ale u niego możliwy jest błyskawiczny przeskok. Jego tamte wyniki na pewno nie satysfakcjonowały i tylko go zmobilizowały.
PAP: Zauważa pan u któregoś ze skoczków szczególnie widoczny wpływ współpracy ze Stefanem Horngacherem?
A.T.: U wszystkich jednakowo. Piotr Żyła dostał od niego warunek - albo zmienisz pozycję dojazdu, albo cię w tej kadrze nie ma i na drugi dzień już zaczął ją zmieniać. A ile myśmy się wcześniej z nim nagadali na ten temat. Ja to już tylko z ciekawości pytałem "Piotrek, dlaczego nie chcesz zmienić tego dojazdu?". A próbowali wcześniej i Szturc, i Kruczek, i Małysz.
PAP: Skoro Austriakowi, który postawił wspomniany warunek, udało się, to znaczy, że np. Kruczkowi brakło stanowczości?
A.T.: Nie o to chodzi. Co miał zrobić? Wyrzucić zawodnika? To już nie był ten czas, żeby go wyrzucać w sytuacji, kiedy relacje wewnątrz grupy były zaognione. To by jeszcze pogorszyło sytuację. W pewnym momencie jeden z zawodników zaczął odstawać nieco od grupy, bo ta zaczęła sobie organizować wszystko inaczej. To się teraz skończyło, wszystko się uregulowało, bije od tej ekipy świetna energia. Wszyscy siedzą w tej chwili razem i wiedzą, że tak ma być. Nie będę mówił o szczegółach, ale skoczkowie wiedzą dokładnie. Jak się ktoś wyłamie, to nie będzie dla niego miejsca w grupie, a jak to się powtórzy, to...
PAP: Wspomniał pan o konfliktach, o których pisały media w poprzednim sezonie. Czy to one przyczyniły się do słabszych wyników sportowych w tamtym okresie?
A.T.: Zdecydowanie tak. To był główny powód. Była też cała masa innych rzeczy, które były pochodnymi tej sytuacji. Ale tego już nie ma. Wszystkie spory zostały zupełnie odsunięte na bok. Jest nowy człowiek na stanowisku trenera, który ułożył wszystko, nowe relacje w grupie. Widać dużą mobilizację.
PAP: Podsumowując niedawno poprzedni sezon na spotkaniu sejmowej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki zaznaczył pan, że o tych konfliktach dowiedział się pan za późno. Czyli kiedy?
A.T.: Starałem się być blisko kadry, ale mimo wszystko to mi umknęło. Dopiero gdy jesienią pojechałem na zgrupowanie do Dubrownika, bo już do mnie doszły słuchy, że coś tam się dzieje. Pojechałem się przyjrzeć. Były tam obydwie skonfliktowane grupy. To był październik, listopad i już było za późno na reakcję.
PAP: Nie obawia się pan, że pod wodzą Horngachera za jakiś czas spory mogą odżyć?
A.T.: Jemu po ośmiu latach zaczęła się rozwalać atmosfera w Niemczech i dla niego też było dobrze przejść do innego zespołu, by na świeżo pracować. Za kilka lat też miałby taki problem jak u nas, bo tak zawsze jest. Trzeba wówczas szukać zmiany, a najszybszą i skuteczną zmianą, która od razu poprawia sytuację, jest zmiana trenera. To się w sporcie często dzieje. Niekiedy jest nietrafiona, ale na ogół przynosi taką natychmiastową mobilizację. Niwelowane są te rzeczy, które ograniczały i hamowały. Nowa osoba ma oczyszczony teren. I tak to u nas też zadziałało.
PAP: Od niedawna Małysz pełni funkcję dyrektora koordynatora ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w PZN. Na czym tak naprawdę polega jego rola?
A.T.: Pełni funkcję trochę nadzorczą. Pomaga we wszystkim, ma kontakt z wszystkimi. Każdy w zespole ma swoje zadania, nie mieliśmy dotychczas tego ogólnego oglądu. Tzn. ja go miałem, ale za rzadko, a Adam jest z zawodnikami na co dzień. Dzielimy się uwagami i zastanawiamy się, co poprawić i jak. Takiej osoby nam dotychczas brakowało. Tym bardziej, że to jest Małysz, który ma teraz prawdziwą osobowość. W sportach motorowych dostał w kość, musiał tam zadbać o swoje sprawy, marketingowe i inne. Spojrzał dzięki temu na sport z innej strony. Zawodnicy ogólnie tak mają, że raczej są dość roszczeniowi. Uważają, że to wszystko się im należy i chcieliby jeszcze więcej. Teraz Adam spojrzał na to z drugiej strony. To jest zupełnie inna rozmowa. To człowiek przygotowany do takiej roli. Nie patrzy na to jak sportowiec - wystarczy powiedzieć i tak ma być, tylko też z drugiej strony - zawodnik coś powie, ale ty musisz to załatwić. Wymaga wiele wysiłku, by to grało, funkcjonowało. Tak to działa. Adam jest dla nas dużym wzmocnieniem.
Rozmawiała Agnieszka Niedziałek (PAP)