Dyrektor Instytutu Sportu o badaniach antydopingowych: to długotrwała procedura
Bartosz Krawczyński - dyrektor Instytutu Sportu, którego Zakład Badań Antydopingowych wykrył obecność nandrolonu w próbce pobranej 1 lipca od Adriana Zielińskiego - podkreślił, że w niektórych przypadkach analiza jest długotrwała i może trwać do sześciu tygodni.
Mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów z Londynu został w piątek (12 sierpnia) usunięty z reprezentacji na igrzyskach w Rio de Janeiro po tym, gdy okazało się, że w pobranej u niego półtora miesiąca temu próbce znaleziono zabroniony steryd anaboliczny. Ten sam środek został ujawniony w organizmie jego młodszego brata, mistrza Europy Tomasza.
"O wynikach każde laboratorium informuje niezwłocznie po uzyskaniu stu procent pewności - dokładność i precyzja są bowiem najważniejsze. Procedury badawcze standardowo trwają do kilkunastu dni, jednakże w przypadku sportów szczególnego ryzyka, czy próbek bardziej skomplikowanych analitycznie – mogą trwać nawet do sześciu tygodni" - powiedział PAP dr Krawczyński.
Dodał, że w zależności od tego, jakie wyniki przyniosą badania screeningowe (wstępne), analityk wraz z kierownictwem laboratorium podejmuje decyzję o badaniach na dokładniejszym aparacie, w celu ustalenia precyzyjnego poziomu danej substancji lub potwierdzenia rezultatu z etapu wstępnego. W niektórych przypadkach (np. obecności meldonium) laboratorium zobowiązane jest skonsultować wyniki z innymi placówkami, na czele ze Światową Agencją Antydopingową (WADA).
"W przypadku Adriana Zielińskiego, po stwierdzeniu podwyższonego poziomu nandrolonu, próbkę wysłano na badania na aparacie IRMS w celu potwierdzenia egzogennego pochodzenia tej substancji" - dodał.
Szef instytutu podkreślił, że materiały trafiające do laboratorium zakodowane są w sposób uniemożliwiający zidentyfikowanie zawodnika. Sportowcy objęci są tzw. systemem ADAMS, według którego muszą m.in. wskazywać każdego dnia miejsce swojego pobytu i godziny (w tym czasie mogą zostać odwiedzeni przez kontrolerów antydopingowych). Na pytanie, czy badanie próbek pobranych od mistrzów olimpijskich (szczególnie w przypadku dyscyplin o wysokim stopniu ryzyka stosowania dopingu) nie powinno być przeprowadzone przed igrzyskami zaznaczył, że żadne laboratorium, czy agencja antydopingowa nie wydaje "certyfikatu czystości".
"Badanie antydopingowe to nie odprawa paszportowa na lotnisku, że zawodnik przechodzi i może lecieć dalej. Nikt, poza samym zawodnikiem, nie zagwarantuje czystości organizmu wolnego od niedozwolonych środków. Analizy wykonywane są systematycznie przez cały rok, w różnych grupach wiekowych, różnych sportach, w czasie zawodów i w okresach pomiędzy nimi. W sumie Komisja do Zwalczania Dopingu w sporcie od początku roku do końca lipca pobrała około 2000 próbek, które trafiły do warszawskiego laboratorium" - powiedział Krawczyński.
Poinformował, że kierowana przez niego jednostka wykonuje ponad 5000 analiz rocznie, w tym około 3300 z polskiej Komisji do Zwalczania Dopingu, a badania prowadzone są według kolejności wpływu próbek.
"Zdarza się, że ze względów analitycznych lub ekonomicznych próbki bywają gromadzone do pracy na konkretnym aparacie, gdyż koszty pojedynczych badań sięgają nierzadko kilku tysięcy złotych za jedną próbkę. W omawianym przypadku jednak taka sytuacja nie miała miejsca" - zaznaczył.
Laboratorium antydopingowe jest niezależną jednostką organizacyjną Instytutu Sportu – Państwowego Instytutu Badawczego, nad którą nadzór merytoryczny sprawuje WADA. (PAP)