Lekkoatletyczne ME – czwartkowe przedpołudnie udane dla Polaków
Czwartkowe eliminacje w przedpołudniowej sesji 22. mistrzostw Europy były udane dla polskich lekkoatletów. Do finałów awansowali w komplecie tyczkarze - Piotr Lisek, Robert Sobera i Paweł Wojciechowski oraz rzucający młotem Paweł Fajdek i Szymon Ziółkowski.
Rankiem wystartowały chodziarki przy słonecznej pogodzie. Najszybciej 20-kilometrową trasę pokonała Rosjanka Elmira Alembiekowa. Agnieszka Dygacz (AZS AWF Katowice) uplasowała się 14. pozycji, a Paulina Buziak nie doszła do piątego kilometra. „Nie było sensu iść dalej” – powiedziała zapłakana zawodniczka OTG Sokół Mielec, która już wcześniej źle się czuła.
W świetnych nastrojach byli młociarze. Mistrz świata z Moskwy Fajdek (Agros Zamość) przyznał, że pierwszy nieudany rzut bardzo go rozbawił.
„Był komiczny, sam się uśmiałem. W drugiej kolejce zmobilizowałem się na tyle, aby mieć z głowy te nielubiane przez nikogo kwalifikacje. Udało się, 77,45 i mogłem się spakować” – poinformował podopieczny Czesława Cybulskiego.
Z powagą mówił już o dolegliwościach, przypominając, że jeszcze dwa tygodnie temu nie wiedział, czy będzie w stanie rzucać.
„Postanowiłem zignorować ból pleców i mam nadzieję, że w jednym kawałku dotrwam do finału. Motywacja, stres, adrenalina przysłaniają dolegliwość, która bardziej odczuwalna jest w zbyt miękkim łóżku” – zaznaczył.
Ziółkowski (AZS OŚ Poznań) trafił młotem prawie w samą żółtą linię (74,93) pokazującą granicę kwalifikacji (75 m).
„Ma się oko… Celowałem i byłoby idealnie, gdyby pan Henio dokładniej przyłożył taśmę do boiska. A w ogóle to spodziewałem się lepszej organizacji. Mieszkamy poza Zurychem i w planie są dwa autobusy na pół dnia. Po Tomka Majewskiego nie przyjechał o czasie, więc i ja nie ryzykowałem, wsiadając do wcześniejszego o 7.15. Coś te słynne szwajcarskie zegarki źle działają” – ocenił mistrz olimpijski z Sydney (2000), dla którego jest to 26 rok rzucania młotem.
Również i mistrz świata z 2011 roku w skoku o tyczce nie był zadowolony z porannego wstawania. „To nie jest ulubiona pora nie tylko dla mnie. Dosypiałem jeszcze na rozbiegu, a ożywiałem się z każdą próbą, dlatego też 5,50 zaliczyłem za trzecim podejściem” – powiedział Wojciechowski (SL WKS Zawisza Bydgoszcz).
Sobera (AZS AWF Wrocław) przyznał, że nadal boryka się z bólami ścięgna Achillesa lewej nogi i prawego kulszowego. Natomiast Lisek (OSOT Szczecin) dokończył rzuconą przez dziennikarzy myśl „chodzi lisek koło drogi” stwierdzeniem „koło podium i… wskoczy lewą nogą”.
Karol Zalewski (AZS UWM Olsztyn) zaznaczył, że o mały włos nie awansowałby do półfinałowych serii 200 m. „Zza pleców wyskoczył mi facet na ósmym torze i byłoby po mnie, gdybym w porę nie zareagował”. Dodał, że nie jest na pełnych obrotach. „Lubię zjeść śniadanie i jeszcze trochę pospać” - przyznał. (PAP)