Biegi narciarskie w Soczi – Kowalczyk: znalazłam dawkę optymizmu
Justyna Kowalczyk rozpoczęła udział w igrzyskach w Soczi od szóstego miejsca w biegu łączonym na 15 km, ale stwierdziła, że znalazła dawkę optymizmu przed kolejnymi występami. W sobotę startowała na mocnych środkach przeciwbólowych.
Polka przegrała z koalicją Skandynawek. Po raz czwarty na olimpiadzie zwyciężyła Norweżka Marit Bjoergen, a za nią linię mety minęły Szwedka Charlotte Kalla i kolejna Norweżka Heidi Weng.
Pierwszą część dystansu – 7,5 km techniką klasyczną – Kowalczyk biegła w ścisłej czołówce. Niestety, w strefie zmian zahaczyła o narty Finki Aino-Kaisy Saarinen, przewróciła się i straciła kilka cennych sekund.
"Nie było w tym niczyjej winy. Saarinen wjeżdżając w swój korytarz poszła dużym łukiem, ja tego nie przewidziałam i nagle jej narta znalazła się pod moją” – powiedziała Kowalczyk.
Incydent na półmetku miał przykre konsekwencje dla Polki, bowiem została z tyłu, a jej strata do najlepszych się powiększała.
"Odjechało pięć dziewczyn, a tak jak w kolarstwie, jeśli z tyłu zostanie jedna osoba, która nawet bardzo chce, to grupa i tak będzie w lepszej sytuacji. Na zjeździe ona jest szybsza, poza tym raz jedna zawodniczka odpocznie, raz druga ruszy itd. Wielkich nadziei nie miałem, że ją dogonię. Gdybym nawet to zrobiła, kosztowałoby mnie to zbyt dużo sił i nie sądzę, abym znalazła się w pierwszej trójce. Już nie mówiąc o tym, że mogłabym się oderwać od nich wcześniej” – dodała Kowalczyk.
Chociaż rozpoczęła olimpiadę bez medalu, stwierdziła, że jest zadowolona. Startowała przecież z kontuzją stopy, która jej dokucza od poprzedniego tygodnia.
"Ten bieg dał mi pewną dawkę optymizmu. Po tym jak grupa odjechała, pomyślałam, że zaraz będzie wielka kicha, bo za mną blisko były kolejne narciarki. My, z Kerttu (Niskanen, siódma na mecie – PAP), zostałyśmy między tymi grupami takie biedne, zawieszone. Tymczasem okazało się, że moja łyżwa na podbiegu była mocna, co oznacza, że wydolność jest na oczekiwanym poziomie. A ona jest bardzo ważna w klasyku” – podkreśliła.
31-letni Polka nie ukrywała, że aby uśmierzyć ból nogi, musiała zażyć mocne środki przeciwbólowe.
"Takie tylko na trzy godziny, już przestają działać i zaraz wszystko wróci do normy” – mówiła polskim dziennikarzom w strefie wywiadów w ośrodku Laura, gdzie rozgrywane są też zawody biathlonowe.
Kowalczyk od dawna przekonywała, że dla niej najważniejszy będzie bieg na 10 km tech. klas.
"Pokazałam, że potrafię walczyć, nawet mimo tego ostatniego strasznie stresującego miesiąca. Ten dzisiejszy bieg był o niego lepszy niż tydzień temu w Toblach. Walczyłam na 100 proc., a w pewnym momencie mało co nie zwymiotowałam z wysiłku po podbiegu. Teraz czekam na to, co się wydarzy za kilka dni na 10 km” – dodała.
Szósta lokata na inaugurację igrzysk nie rozczarowała Kowalczyk. Zaskoczył zaś niesamowity poziom Skandynawek.
"Rano obejrzałam biegi z mistrzostw świata w Val di Fiemme i pomyślałam, że jeśli będzie tak samo, to masakra. Porównując do ostatnich kilometrów biegów z Turynu, Liberca, czy Oslo, ma się wrażenie, że ruchy tych najlepszych nabrały większej częstotliwości. Od dawna tak dobrze stylem łyżwowym nie pobiegła Saarinen. Jej forma jest wielkim zaskoczeniem, zapewne będzie mocna też w klasycznym”.
Kowalczyk nie wystąpi we wtorkowym sprincie stylem łyżwowym, czeka na czwartkową koronną konkurencję - 10 km techniką klasyczną. (PAP)