Śpiewaczka – sopran. Studentka bydgoskiej Akademii Muzycznej, w klasie profesor Magdaleny Krzyńskiej
"Pamiętam jak stawiałam pierwsze kroki na scenie z orkiestrą. Zawsze jest to dla mnie niesamowite wzruszenie. Ktoś kiedyś powiedział, że z czasem przyjdzie rutyna i nie będzie mnie to już tak poruszać. Nie zgodzę się z tym. Nabieram doświadczenia co mi niesamowicie dodaje skrzydeł..."
Środa, 18 marca 2015 - godz.18.10
Jeszcze Pani studiuje?
- Tak, to jest ostatni rok – dla mnie bardzo ważny. Przede mną praca magisterska i mam nadzieję ukończone z sukcesem studia na wydziale wokalno – aktorskim.
Ale już Pani jeździ nie tylko po kraju, a wręcz po całym świecie, niedawno śpiewała Pani w Japonii. Bydgoska publiczność miała okazję usłyszeć Panią nie tylko w spektaklach studenckich, ale i na deskach Opery Nova.
- W zasadzie moje marzenia się powoli spełniają. Wszystko się dzieje w odpowiednim czasie. W ubiegłym roku miałam przyjemność wystąpić w Operze Nova w partii Królowej Nocy w "Czarodziejskim flecie", był to mój debiut sceniczny zarazem spektakl dyplomowy. To było niewątpliwie wielkie wydarzenie w moim życiu, bardzo ważne i niezwykle miło to wspominam. Niedługo później był wyjazd do Japonii, poznałam Tokio, jego mieszkańców, troszeczkę tamtejszej kultury i mogłam przede wszystkim zaśpiewać.
To dobrze, że już na studiach jest tyle propozycji …
- Bardzo się z tego cieszę. Pamiętam jak stawiałam pierwsze kroki na scenie z orkiestrą. Zawsze jest to dla mnie niesamowite wzruszenie. Ktoś kiedyś powiedział, że z czasem przyjdzie rutyna i nie będzie mnie to już tak poruszać. Nie zgodzę się z tym. Nabieram doświadczenia co mi niesamowicie dodaje skrzydeł.
Zachowuje Pani równowagę między estradą, a sceną, czy jest więcej propozycji estradowych?
- Jest zdecydowanie jak na razie więcej propozycji estradowych. W zasadzie Królowa Nocy w Operze Nova była jedyną moją przygodą ze sceną operową nie wspominając przedstawień studenckich. Natomiast uważam, że to mądra droga, która niekoniecznie zależy ode mnie. Wkładam swoją pracę w to, co robię, ale potem los, czy Bóg, inni ludzie decydują jak to dalej się potoczy. Ten debiut i kolejne koncerty to jest właściwa droga dla mojego głosu. Są propozycje oper w wykonaniach koncertowych i tak na przykład miałam przyjemność występowania w estradowym wydaniu opery "Carmen" w Filharmonii Pomorskiej, pod dyrekcją maestro Tadeusza Wojciechowskiego. Ostatnio była też "Cyganeria" Pucciniego w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie. Myślę, że takie występy są niezwykle odpowiednie dla mnie młodej śpiewaczki i odpowiednio przygotują mnie do występu na dużej scenie.
W którym momencie zdecydowała się Pani na śpiewanie?
- Trudno powiedzieć. W zasadzie śpiew towarzyszył mi od zawsze, ale jako młoda dziewczyna interesowałam się muzyką rozrywkową, choć nie potrafiłam się w tym światku odnaleźć. Niekoniecznie mi to pasowało, więc zdecydowałam się skupić swoją uwagę na fizyce - w tym kierunku chciałam pójść. Jednak w liceum natrafiłam na osobę, która jest aniołem, który w każdym człowieku potrafi odnaleźć coś dobrego – wychwycić talent i pchnąć w kierunku rozwijania jego. Zupełnie przypadkowo spotkałyśmy się w kościele, na ślubie, podczas którego pani Renata Toma, bo o niej mówię grała na skrzypcach, a ja śpiewałam nieoperowym głosem Ave Maria. Pani Renata wpadła na pomysł, żebym zaczęła się uczyć śpiewu operowego, co było dla mnie pomysłem irracjonalnym. Wówczas z nie miałam nic wspólnego z operą, nawet nie widziałam żadnego spektaklu ani w teatrze, ani nawet w telewizji.
I marzenia o karierze fizyka prysły?
- Jeszcze nie, ale przyszedł moment, to było na pół roku przed maturą, kiedy coś we mnie pękło. To jest tak jak z zakochaniem, często do tego przyrównuję moją miłość do śpiewu, po prostu wiedziałam, że to jest to, pasja, marzenie czy miłość życia i powinnam w tym kierunku podążać. Wszystkie swoje siły w tamtym momencie skupiłam na śpiewie – wybrałam uczelnię i złożyłam papiery do jednej, jedynej uczelni i powiedziałam sobie, albo tu albo nigdzie. Wiedziałam, że będzie mi trudno, bo będę miała styczność z ludźmi, którzy pokończyli średnie szkoły muzyczne, ale potraktowałam to jak wyzwanie, nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet podczas egzaminu wstępnego powiedziałam – że skoro Eliza Doolittle z "My Fair Lady" mogła się nauczyć pięknie mówić, to ja na pewno nauczę się wszystkiego co będzie mi niezbędne po to by wiedzieć o czym śpiewam, po co i dlaczego. To był wyjątkowy czas, czułam się jak ryba w wodzie. Emanowałam takim szczęściem, energią pozytywną zarażałam. Wszystkie zajęcia w Akademii Muzycznej dodawały mi skrzydeł i utwierdzały w przekonaniu, że to jest to, co chcę robić w życiu. Na studiach odnalazłam znaczenie słowa pasja i wolność w miłości, której wcześniej nie znałam.