Już w XXI wieku wygrał program „Droga do Gwiazd” w TVN i triumfował na Międzynarodowych Spotkaniach Wokalistów Jazzowych w Zamościu. Piotr Salata w dorobku ma dwa autorskie albumy, a teraz przedstawia nową wersję jednego z najbardziej pogodnych hitów w historii muzyki „Piękny dzień” („Lovely Day”)
„Ja uwielbiam w ogóle muzykę Earth Wind and Fire, Quincy Jonesa, czy wielu innych fantastycznych, między innymi Billa Whitersa. I tak pojawił się tutaj i ten „Piękny dzień”, który miał być tym elementem takim optymistycznym, który będzie wprawiał słuchaczy w dobry nastrój, mam nadzieję od rana (...) To nie jest zapowiedź płyty. Chociaż zobaczymy, jaki będzie odzew, bo być może okaże się, że będę musiał rzeczywiście tego soulu i optymizmu więcej nagrać. Kto wie? Zobaczymy, jeśli się pojawią jakieś propozycje, to trzeba by przemyśleć. Oczywiście jeśli dojdę do wniosku, że jednak trzeba podtrzymać ten nastrój radosny, to wtedy będę myślał o piosenkach autorskich właśnie w tym stylu...”
Sobota, 8 marca 2025 o godz. 17:05
Piotr Salata, który mam takie wrażenie, pojawia się i znika... Skąd ta sinusoida?
- To chyba wynika z takiego życiowego wyboru. Ja lubię się pojawiać i znikać, w różnych przestrzeniach egzystować.
I nic na siłę?
- Tak. Nic na siłę, to jest moja dewiza życiowa. Kiedyś może bardziej chciałem, ale teraz już z wiekiem, doszedłem do wniosku, że nic na siłę. Zdaje się na opatrzność.
Pierwsze Pana wokalne wyskoki artystyczne, kiedy się odbyły?
- Proszę panią, musimy sięgnąć do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Udziały w przeróżnych festiwalach, między innymi na festiwalu opolskim. Udało mi się z zespołem zaistnieć na festiwalu polskiej piosenki w Opolu. Braliśmy udział w koncercie „Debiuty 86”. Także to jest prehistoria. A później różne losy, wiele festiwali, wiele różnych fonograficznych przygód.
Przepraszam, że Panu przerywam, te „Debiuty”, odbywały się w Teatrze Kochanowskiego?
- Tak, jeszcze w Teatrze Kochanowskiego. To były najlepsze koncerty, jakie odbywały się w na festiwalu opolskim, wszyscy tak twierdzili.
Nawet był festiwal w Kołobrzegu.
- Był festiwal w Kołobrzegu. Proszę panią, to była taka przygoda, może nawet na siłę, bo ja odbywałem wtedy zasadniczą służbę wojskową. Wtedy była służba wojskowa. Obowiązkowo odbywałem ją w orkiestrze wojskowej. Zawiązaliśmy tam zespół estradowy i reprezentowaliśmy, już nie pamiętam w tej chwili, czy to okręg, czy coś takiego na festiwalu w Kołobrzegu, więc była piękna przygoda. Pojechaliśmy sobie chyba na tydzień do Kołobrzegu i spędziliśmy ten tydzień bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że chyba zdobyliśmy wtedy jakąś nagrodę. To pewnie był jakiś tam pierścień. Na festiwalu piosenki radzieckiej też byliśmy. Ja jestem ekspertem od tych starych festiwali.
Co Pan tam zdobył?
- A samo wyróżnienie, chociaż też byliśmy z tym samym zespołem, który był w Kołobrzegu. Byliśmy w Zielonej Górze, w Kołobrzegu, ocieraliśmy się o pierścienie i o samowary, ale szczęśliwie jakoś tam dostawaliśmy jedynie wyróżnienia. Te nasze pobyty były dosyć takie przyjemne, w każdym razie wracaliśmy z starczą.
A w Kołobrzegu występował Pan w mundurze?
- Tak, oczywiście, trzymałem gitarę basową, ponieważ byłem wokalistą i jeszcze gitarzystą basowym, więc to była dodatkowa trudność w mundurze, żeby ta basówka po prostu ładnie się ułożyła i jeszcze trzeba było na niej zagrać. To były czasy, gdzie się grało na żywo, czyli lata osiemdziesiąte.
Pojawił się Pan i zniknął, aby znowu pojawić się w 2002 na sławnym talent show, pierwszy pierwszy Talent Show w Polsce.
- Tak, faktycznie pojawiłem się tam, też tak chyba dla żartu, powiem szczerze, bo ja pracowałem wtedy w takim klubie osiedlowym i przygotowywałem nagranie dla dziewczyny, która chciała wziąć udział w tym programie. Tam trzeba było wysłać swoje nagranie, swoje demo, żeby zostać zakwalifikowanym do tego jakby pierwszego etapu. Ponieważ ja takich nagrań miałem bardzo dużo i autorskich i coverów, więc wystarczyło mi tylko wysunąć szufladę i wysłałem pierwszy lepszy utwór. Zostałem zakwalifikowany do tego programu i musiałem pojechać, bo rzeczywiście oni musieli się przekonać, że to co ja śpiewam na nagraniu, to ja, więc trzeba było się pofatygować. Wszystko zakończyło się dobrze, bo tam wygrałem ten odcinek, jakieś kontakty wtedy powstały między innymi ze świętej pamięci Zbyszkiem Wodeckim, z którym później wielokrotnie spotykaliśmy się nawet na scenie. Także ten udział w programie zaowocowało fajnie.
Czyli jak to Pan mówi, nic na siłę, a z drugiej strony jednak ciągnie do śpiewania, prawda?
- No to jest takie moje trochę naturalne środowisko, natomiast nie poświęciłem swojego życia i nie poświęcam całkowicie tej pasji. Taką sobie drogę wybrałem. Mam również inne zainteresowania, mam pracę zawodową, więc śpiewanie, nagrywanie, udział w festiwalach, w koncertach jest to dla mnie taka spora odskocznia. Ja wtedy ląduje jakby w zupełnie innym świecie i mogę powiedzieć, że wtedy odpoczywam.
A prace zawodowa nie jest zbyt oddalona, jeżeli nadal jest Pan dyrektorem Domu Kultury w Końskich.
- To już teraz jest Koneckie Centrum Kultury. Także nie, nie oddaliłem się zbytnio, cały czas, że tak powiem jestem w branży, mam styczność z kulturą wszelaką kulturą.
Czyli „robi Pan w kulturze”?
- Tak, jak to mój kolega powiedział, robi w piosenkach. Także cały czas jestem w branży i bardzo mnie to cieszy. Tak jak powiedziałem śpiewanie, nagrywanie, od czasu do czasu pojawianie się w audycjach radiowych, w dobrych radiach, w dobrych telewizjach, na dobrych koncertach, to sprawia mi naprawdę olbrzymią radość, bo tak chyba powinno być.
Piotr Salata. Fot. nadesłane
Rozpoznawalność zyskał Pan dzięki występom najpierw w „The Voice of Poland”, a potem poprzeczka poszła w górę, kiedy pojawił się Pan w „The Voice Senior”?
- No tak, ale to jest też dosyć ciekawa sprawa, bo w 2012 roku, kiedy zostałem zaproszony do programu „The Voice of Poland”, ja już wtedy miałem na koncie swoją debiutancką płytę. Później w „The Voice Senior”, do tego programu trafiłem poprzez kolegę, który mnie namówił do udziału w tym programie. Zrobił mi po prostu taką niespodziankę, taki prezent na 60. urodziny i zgłosił mnie do tego programu. Ponieważ ja jestem zdania, że prezentów nie należy lekceważyć i odrzucać, rozczarowałem go nieco i powiedziałem, słuchaj, to ja wezmę udział w tym programie ponownie. No i tutaj ciekawostka, w 2012 roku byłem najstarszym uczestnikiem w „The Voice of Poland”, natomiast w piątej edycji „Voice of Senior”, byłem najmłodszy.
Jak pamiętam, wtedy obróciły się 4 fotele?
- I w pierwszej edycji „The Voice of Poland” odwróciły się cztery i w „The Voice of Senior” również cztery. Także w sumie 8 foteli się obróciło.
Dobrze Pan będzie wspominał ten format?
- Tak dobrze. Za pierwszym razem było to naprawdę bardzo duże przeżycie, bo bądź co bądź jest to bardzo znany program, robiony z dużym rozmachem. Ma potężną oglądalność, natomiast za drugim razem już traktowałem to trochę w sposób rozrywkowy, aczkolwiek przyświecała temu też idea przypomnienia się, bo tak jak pani powiedziała, ja się pojawiam i znikam, i to było właśnie to ponowne pojawienie się.
Co teraz będzie za program, w którym Pan wystąpi?
- Już chyba nie ma takich programów.
Ale pracuje Pan nad płytą?
- Tak, ja cały czas pracuję, pracuję nad różnymi płytami. W przygotowaniu właściwie cały czas jest płyta z piosenkami filmowymi. Ja już mam kilka w repertuarze, nawet w swoich koncertach dołączam kilka piosenek pochodzących z polskich filmów, ponieważ jestem wielkim fanem muzyki Jerzego Dudusia Matuszkiewicza, więc głównie ta płyta się składa, z jego kompozycji.
Z kim Pan pracuje nad nią?
- Oj, z różnymi muzykami. Głównie to sam, bo tutaj kluczową kwestią jest dobór repertuaru. Jest tych piosenek naprawdę bardzo dużo. Ja w ogóle uwielbiam polskie seriale, ale te stare. Niektóre znam na pamięć i teraz właśnie zastanawiałem się, czy jeżeli pojawi się jakiś teleturniej w telewizji typu zgadnij jaki to serial, albo zgadnij skąd ten tekst albo melodia, to myślę, że mógłbym daleko zajść. Moja rodzina nawet twierdzi, że ociera się to o jakąś chorobę psychiczną, ponieważ potrafię oglądać do znudzenia niektóre polskie filmy.
A w piosenkach, które wyszły spod pióra Jerzego Dudusia Matuszkiewicza, naprawdę jest w czym wybierać?
- Dokładnie, żałuję tylko, że niektóre są instrumentalne i i nie wiem jak do tego podejść, żeby nie zepsuć po prostu całości, bo wychodzę też z takiego założenia, że lepiej nie kombinować koło czegoś, co już jest dobrze zrobione. Natomiast ten kierunek jest bardzo dobry.
To fantastyczny genialny kompozytor, może wyjść z tego jakaś płyta?
- Rzeczywiście tak. Oczywiście tak. Skrupulatnie zbieram wszystkie piosenki, wszyscy moi znajomi znają mnie z tego, że ja nie jestem dosyć energicznym w działaniu, jeśli chodzi o nagrywanie.
Ale za to dokładny. „Piękny dzień” to piękna też piosenka, znana bardzo. Skąd pomysł, żeby ją nagrać.
- Do tego namówiła mnie moja żona, która sobie podśpiewywała tę piosenkę w kuchni i tak któregoś dnia mówi - „słuchaj, może ty byś nagrał w końcu coś takiego optymistycznego?”. Bo ja gustuje też w takich balladach, w muzyce jazzowej, pociągają mnie takie rzeczy romantyczne. Tak mnie namawiała, chyba ze 2 lata, aż w końcu się zdecydowałem. Mówię, dobrze, w końcu muzyka soulowa również pozostaje w kręgu moich zainteresowań, bo interesuje się muzyką taką synkopowaną, czyli jazz, soul, funky, więc spróbujmy. Ja uwielbiam w ogóle muzykę Earth Wind and Fire, Quincy Jonesa, czy wielu innych fantastycznych, między innymi Billa Whitersa. I tak pojawił się tutaj i ten „Piękny dzień”, który miał być tym elementem takim optymistycznym, który będzie wprawiał słuchaczy w dobry nastrój, mam nadzieję od rana. Polski tekst został specjalnie napisany do tej piosenki. Tutaj wszedłem w kontakt z Romanem Rogowieckim, znanym dziennikarzem muzycznym, który nakierował nas troszeczkę na temat. Mówię nas, ponieważ udział w napisaniu tego tekstu wziął Tomek Kordeusz, z którym współpracuje już od wielu, wielu lat. Dwie płyty, które nagrałem, które ukazały się oficjalnie na rynku, do wszystkich tych autorskich utworów tekst napisał Tomek Kordeusz i ten tekst do „Pięknego dnia” powstał tak wspólnie.
Czy ten „Piękny dzień” zwiastuje nową płytę?
- To nie jest zapowiedź płyty. Chociaż zobaczymy, jaki będzie odzew, bo być może okaże się, że będę musiał rzeczywiście tego soulu i optymizmu więcej nagrać. Kto wie? Zobaczymy, jeśli się pojawią jakieś propozycje, to trzeba by przemyśleć. Oczywiście jeśli dojdę do wniosku, że jednak trzeba podtrzymać ten nastrój radosny, to wtedy będę myślał o piosenkach autorskich właśnie w tym stylu.
Piotr Salata - „Piękny dzień”. Fot. nadesłane
Czy ja dobrze pamiętam, że Pan współpracował jakiś czas temu z Krzysztofem Herdzinem? - Tak pierwszą płytę, którą nagraliśmy, to producentem był Krzysztof Herdzin. Znana postać na rynku muzycznym, zresztą tam pojawiło się wielu fantastycznych muzyków. Natomiast drugą płytę, którą nagrałem, tutaj ciekawostka, nagrałem dwa duety z Gordonem Haskellem, niestety nie żyjącym już w fantastycznym artystą.
A jak doszło w ogóle do tego, do nagrania tych duetów.
- Do nagrania duetów z Gordonem doszło w sumie przypadkiem. Paweł Twardoch - perkusista, z którym nagrywaliśmy płytę rzucił taki pomysł, żeby zrobić jakiś duet na tej płycie drugiej, która poszła troszeczkę w kierunku takim jazzowym, nie jest trudna, ale też ona jest dla słuchacza nieco bardziej wymagającego. Więc rzucił aby nagrać duety. Ja mówię dobra, okej, to może jakaś propozycja i on wtedy rzucił, może Gordon Haskell. Pamiętam, ja wtedy przyjąłem to z uśmiechem. Natomiast właśnie poprzez Romana Rogowieckiego, który organizował swego czasu koncerty Gordonowi w Polsce, dotarliśmy do Gordona. Pojechałem na jakiś koncert, poszedłem za kulisy, porozmawialiśmy trochę i wręczyłem mu płytę demo już z utworami, które miały się znaleźć na tej płycie, z prośbą o przesłuchanie jej i ewentualne rozważenie propozycji zaśpiewania wspólnie jednej piosenki. I tak się skończył ten początkowy kontakt z Gordonem. On się odezwał dopiero po jakimś miesiącu chyba, że ten materiał mu się bardzo podoba. Podobało mu się na tyle, że chce zaśpiewać nie jedną, a dwie piosenki i co więcej, chce do nich napisać teksty. Radość była moja przeogromna. Mieliśmy to zaśpiewać po angielsku, natomiast wydawca stwierdził, że jednak dobrze będzie, żebym ja część swoją śpiewał po polsku, a Gordon po angielsku. Co spowodowało pewne trudności, bo to nie jest prosta sprawa napisać tekst dla dwóch facetów, którzy śpiewają w różnych językach o tym samym. Tutaj była też duża pomoc Romka Rogowieckiego, który musiał przetłumaczyć te teksty. Tomek Kordeusz dostał tłumaczenie, napisał drugą część, jakby tę moją część i wspólnie powstały dwie piosenki. To było również bardzo piękne przeżycie, dlatego, że myśmy tego nie nagrywali korespondencyjnie. Gordon przyleciał do Polski, spotkaliśmy się w studiu pod Warszawą. Spędziliśmy bardzo mile ten czas, nagraliśmy piosenki i niestety później były propozycje, nawet wspólnego koncertowania tutaj w Polsce, ale choroba zrobiła już swoje i niestety odszedł na zawsze od nas.