Ewelina Flinta, której ja osobiście dawno nie widziałam i chciałabym zobaczyć i usłyszeć. Po 19 latach wydała Pani niedawno płytę, prawda?
Ewelina Flinta – Tak, 22 maja ukazała się płyta, mój najnowszy, taki wyczekany album „Mariposa”.
O tych 19 latach przerwy jeszcze sobie porozmawiamy i pogrozimy nawet paluszkiem, natomiast przed nami fantastyczny singiel. To takie połączenie burleski, za swingiem, z dixie. I to jest, no właśnie jak do tego podejść, czy to jest z waszej strony pewien żart muzyczny, czy taka będzie cała płyta?
Arkadiusz Lipnicki - Miał być żart, a wyszło jak wyszło, czyli utworek rzeczywiście świetny, bo w tej warstwie obrazkowej wyszedł przekomicznie i mam nadzieję, że widzowie, którzy obejrzą to docenią, a w warstwie muzycznej to staram się nie schodzić z naszej, dosyć wysoko zawieszonej poprzeczki. Więc staraliśmy się zrobić porządną robotę. Warstwę wokalną, muzyczną zaaranżowała pięknie Ula Borkowska. Ewelina z nami śpiewa i wstępuje w postać Eweliny. Nasz kwartet wokalny, czyli Voice Band radzi sobie z głosami męskimi i mam nadzieję, że to cieszy.
Ewelina Flinta - I to są dwie piosenki, natomiast ja pozwolę się odnieść jeszcze do tej poprzeczki, o której mówił Arek, bo rzeczywiście album, który wydali Voice Band i Anita Lipnicka, czyli album „W siódmym niebie” z 2012 roku, już jakiś czas temu jest wspaniałym, wyjątkowym, lecz nie zawsze cieszył się wielką popularnością. Ja dobrze znam ten album, natomiast co ważne, na tamtym albumie wystąpiła Anita Lipnicka i będziemy przywoływać nazwisko Anity, bo ono było bardzo ważne przy tej płycie. I nie tylko dlatego, że była producentką, ale też, że była specjalną „gościnią”. Natomiast myślę, że państwo po drugiej stronie będą bardzo zaciekawieni, jeśli powiem, jakie jest połączenie między Anitą Lipnicką a Arkiem Lipnickim. Więc drodzy państwo, to jest rodzeństwo. Stąd też nieprzypadkowy ten udział Anity w poprzednim albumie, a to, że ja zostałam zaproszona do kolejnych projektów, też w sumie jest nieprzypadkowe.
Pani jest kuzynką?
Ewelina Flinta - Trochę jestem w rodzinie. Można powiedzieć, że panowie poszli na łatwiznę, bo właściwie byłam na podorędziu dlatego, że ja się przyjaźnię z Arka rodziną już od lat, a Anitkę też dobrze znam. Zresztą bardzo dziękuję jej, że właściwie mnie pobłogosławiła, kiedy dołączyłam do Voice Bandu. To było szalenie miłe. To jest ciekawy, wyjątkowy projekt, który co ważne przypomina już trochę jakby zapomniany sposób śpiewania, dlatego, że to jest kwartet męski, podobny do przedwojennych Rewelersów. To znaczy ci są całkiem młodzi, ale tamte zespoły, które kiedyś występowały były bardzo modne w tamtym czasie.
Arkadiusz Lipnicki - Tylko może przypomnę, że tych zespołów było wiele: Chór Dana, w którym zaczynał Mieczysław Fogg, Chór Juranda, Chór Czejanda, Chór Eryana oraz orkiestry, wspaniała orkiestra Henryka Warsa.
Jaki żal, że to się skończyło, prawda?
Arkadiusz Lipnicki - Bardzo żal. Właśnie sobie nieraz słucham tych utworów, to aż naprawdę przykro, że tych orkiestr nie ma, ale powiem szczerze tych bandów było wiele, nie wiem jak to było finansowane, skoro podobno była taka bieda, a jednak się udawało. Teraz jak niekiedy artyści chcą nagrać z big-bandem, czy z większym składem, to trzeba naprawdę się napracować, żeby finansowo to skleić, ale nam się czasami udaje. To jest cudowne, zagrać z dużą orkiestrą. Tadeusz Wicherek jest wtedy szefem, jest naszym kapelmistrzem.
Ewelina Flinta - I orkiestra, z którą wykonałam próby, bo są przygotowane aranże gra z nami koncerty. To jest wielkie wydarzenie artystyczne. Tam jest sekcja muzyczna, jest kontrabas, perkusja, akordeon, gitarka, mandolina, i nasze pięć głosów.
Arkadiusz Lipnicki – Ewelina jest sopranem gangsterskim. Robi wrażenie, a my cieszymy się, że jest z nami.
To właściwie jak Pani się czuje, jak Pani się wpasowała w ten klimat?
Ewelina Flinta - Ja się czuję jak ryba w wodzie w tym klimacie. To jest muzyka amerykańska, blues, czyli to co nagrałam, bo to jest coś, co jest szalenie bliskie mojemu sercu. Natomiast ja jestem taką osobą, taką artystką, powiedzmy, która jakby nie jest w stanie robić tylko jednej rzeczy, jednego gatunku i też jakby wiele dało mi uwolnienie się z dużej firmy fonograficznej. Więc ja sobie mogę troszkę próbować innych rzeczy, ale to nie jest tak, że wchodzę do czegoś, co jest mi zupełnie nieznane. Ja jako dziecko naprawdę wychowałam się na tych starych przedwojennych utworach. Dziadek Mieczysław Flinta grał na akordeonie, a akordeon mamy w zespole i przepięknie śpiewał, grał wiele przedwojennych piosenek. Babcia Gizela Flinta również śpiewała z nim. Tak naprawdę bardzo często dołączała cała rodzina, więc dla mnie ten gościnny udział z Voice Bandem jest takim wielkim wspomnieniem, powrotem do czasów dzieciństwa. Za każdym razem, kiedy wykonuję te utwory, to automatycznie mi się przypomina babcia i dziadek. Przypominają mi się babcia i dziadek i mam tylko takie lekkie ukłucie w sercu, że oni już nie zobaczyli mnie na scenie z tym projektem, bo wiem, że tam polałoby się wiele łez i też na pewno śmialibyśmy się do rozpuku. Dlatego rzeczywiście te koncerty są zabawne, one mają przecież w sobie utwory ze starych przedwojennych rewii, kabaretów, filmów komediowych. Teksty pisali wielcy polscy artyści, poeci. Humor przelewa się czasami po bandzie, bo jest trochę piosenek o alkoholizmie, o zdradach, o kochankach, o nienawiści, o zazdrości. Tam po prostu, aż się gotuje od tych wszystkich i problemów i emocji. Panowie, chłopaki z Voice Bandu wykonują to genialnie, a jest to wybitnie trudna rzecz. To wszystko jest napisane, zaaranżowane w taki sposób, że rzeczywiście śpiewają w harmoniach: tam mamy dwóch tenorów, baryton, bas, a do tego każdy z nich ma ogromny talent komediowy, bo przecież są to nie tylko śpiewacy z Filharmonii Narodowej, ale też tutaj są soliści z Opery Królewskiej, więc ten talent aktorski jest. Arek, na którego właśnie patrzę jest przecież znanym artystą kabaretowym, bo wiele lat grał i nadal gra w kabarecie Rafała Kmity, grupy Rafała Kmity, dlatego nam było dość łatwo się wpasować w przygotowanie, w ogóle w klimat tych utworów, po właściwym doborze repertuaru, czyli piosenek raczej żywych, raczej takich zabawnych, komediowych
Arkadiusz Lipnicki - Nasze poczucie humoru się dobrze tutaj zgrało, a udział Eweliny w tym wszystkim, był strzałem w dziesiątkę. Ja na początku lekko się obawiałem, czy pogodzenie takich żywiołów, trochę różnych, powiedzmy gdzieś kojarzących się ze sceną rockową z takim brzmieniem bardziej klasyczno-lżejszym, kabaretowym, czy wręcz musicalowym, komediowym, czy to nie za dużo. Ale się okazuje, że Ewelina tak wspaniale w to wskoczyła od razu, jak ryba do wody, czyli nie trzeba było tutaj ani jej poskramiać, ani ciągnąć za uszy, ani nie było takich zabiegów reżyserskich, czy jakiś żmudnych, powiedzmy prac nad tym, bo to od strony takiej aktorsko-interpretacyjnej natychmiast zaskoczyło bardzo dobrze, a muzycznie to wiadomo. Tutaj nie ma co Eweliny za bardzo chwalić, chociaż ma urodziny, ale to jest zwierze sceniczne i do tego bardzo muzykalne, więc o to się akurat nie martwiłem i dlatego to tak fajnie współgra.
Faktycznie my się spotykamy w Pani urodziny. Wszystkiego najlepszego!
Ewelina Flinta - Dziękuję bardzo, tak sobie wymyśliliśmy, że ta premiera będzie w moje urodziny, natomiast to co jest fajne, to to, że na scenie my nie mamy jakby niczego zaplanowanego. Nie mamy ról, powiedzmy ról, czy jakiś sytuacji zagranych, przygotowanych, zaplanowanych. My zwykle idziemy na żywioł i się okazuje, że ten żywioł jest ok, że naprawdę ja sama jestem zaskoczona, że ja mam poczucie humoru. Przyznaję, że, może to śmiesznie zabrzmiało, ale kiedy słyszę, że chłopaki się śmieją na scenie z moich żartów i publiczność się śmieje, to mówię sobie: kurczę, chyba się nie doceniłam.
Arkadiusz Lipnicki - No ja też to chciałem podkreślić, że Ewelina się świetnie odnalazła na małym i dużym ekranie z nami, czyli przed kamerą, podczas kręcenia teledysków. Kręciliśmy w Teatrze Kamienica. Tam zrobiliśmy dwa wspaniałe. mam nadzieję teledyski, czyli Fernando oraz Ewelina, które są taką historyjką fabularną połączoną ze sobą i tam się zamanifestował jeszcze kolejny Eweliny talent, czyli aktorski, komediowy i taki wręcz brawurowy. Do tego stopnia, że pochwal się, dostałaś propozycję udziału w filmie.
Ewelina Flinta - Tak, ale nie wiem czy mogę o tym mówić. Miałam przyjemność wystąpić w filmie Ksawerego Żuławskiego razem z moimi cudownymi koleżankami Mariką, Mają Kleszcz, Anią Rusowicz, Kasia Cerekwicką, Renatą Przemyk. Grałyśmy „Ale babki”, czyli takie współczesne Alibabki w scenie Balu Mistrzów Sportu w filmie Kulej, więc to była cudowna przygoda. Możliwe, że coś się jeszcze wydarzy, ale nie możemy więcej mówić, bo no wiecie państwo jak to jest, z filmów potrafią wycinać nawet ważne role, ważnych aktorów, więc póki się to nie pojawi faktycznie, to jeszcze nie ma o czym mówić. Muszę przyznać, rzeczywiście bardzo to jest miłe i takie dla mnie nowe doświadczenie i też odkrywanie siebie i wychodzenie ze strefy komfortu, ale przyznaję, że przy pracy na tych planach do utworów Fernando i „Ewelina - tyle wdzięku” było z jednej strony bardzo ciężko, bo mieliśmy tylko 10 godzin na nagranie dwóch teledysków, a z drugiej strony było bardzo przyjemnie i bardzo zabawnie, dlatego, że ta ekipa jest sprawna i chłopaki wykonują różne zadania na pstryknięcie, a ten utwór jest właśnie owocem tej zabawy.
Ewelina Flinta i Arkadiusz Lipnicki. Fot. Julita Górska
Zatem czekamy na płytę i miejmy nadzieję, że już teraz nie będzie nam Pani robić Pani Ewelino takich numerów, żeby 19 lat czekać na kolejny album.
Ewelina Flinta - Broń Boże.
Arkadiusz Lipnicki – Ewelina właśnie zdała sobie sprawę ile będzie miała wtedy lat.
Ewelina Flinta - I pomyślałam sobie, jak to w ogóle było możliwe, że to aż tyle czasu upłynęło.
Mimo, że cały czas Pani śpiewa.
Ewelina Flinta - … bo ja nigdy nie miałam przerwy scenicznej. Miałam przerwę wydawniczą, rzeczywiście. Powiem szczerze, to jest trochę taki żart śmieszno-gorzki, ale wielokrotnie mnie pytano, czy zamierzam przebić Edytę Bartosiewicz, jeśli chodzi o długość przerwy. Ja przez wiele lat mówiłam, że nie i nagle się okazało, że i jakieś tam sytuacje z firmą fonograficzną, do tego jeszcze taki paskudny prezent dla całego świata, dla artystów bardzo bolesny, czyli COVID. Cała pandemia bardzo mocno też opóźniła wydanie płyty, bo tak naprawdę ta branża muzyczna, artyści, rozrywka i bardziej takie artystyczne, aktorskie rzeczy, to też się wszystko jeszcze nie podniosło po pandemii, więc konsekwencje odczuwamy bardzo mocno i naprawdę nigdy nie było lekko, a teraz jest koszmarnie trudno, więc to jest dla nas po prostu walka. Ale kochamy to i walczymy dalej. Nie poddajemy się.