Głos zespołu Poluzjanci przywędrował do studia Polskiego Radia PiK z najnowszym albumem swojej formacji, ale nie tylko o płycie będziemy rozmawiać.
„...Gdy już przyznałem, że udało mi się gdzieś tam pokonać jakieś te swoje demony związane z pracą w studiu, to one się pojawiły znowu i zacząłem, mówiąc kolokwialnie grzęznąć, gdzieś w tej ciemności się pogrążać i stwierdziłem: „dobra, robię solowe rzeczy” i na wiele lat odstąpiłem od tego pomysłu Poluzjantowego. Musiało sporo czasu upłynąć, sporo wody w rzekach, aż w 2022 wróciliśmy na scenę (...) po tych koncertach pierwszych, które się odbyły w 2022 roku dokończyłem wokale na tę płytę i to jest bardzo taka solidna klamra tej historii. Czwarta płyta Poluzjantów wreszcie wyszła. Piosenki, które się nie zestarzały przez te prawie 10 lat i muzyka, z której jestem bardzo dumny...”
Piątek, 10 stycznia 2025 o godz. 20:05
Jak sobie dzisiaj Ciebie „wygooglowałam”, to jesteś „aferalnym” artystą. Co chwilę coś się dzieje, a to nie odbyły się koncerty, a to jakiś problem z uczestniczką w „The Voices of Poland”.
- Ileż to się dzieje, a wszystko po to, żeby się tylko klikało. Tyle rzeczy musi się napisać o człowieku, ale wiesz co, ja już jestem w tym wieku, gdy już przestało mnie to w ogóle dotykać, obchodzić, bo znam mechanizmy. Wiem o co chodzi. Wiem po co to jest tworzone. To po prostu musi się kliknąć, żeby potem reklama się zgadzała i tak dalej. No niestety świat, który sobie stworzyliśmy jest taki, że jesteśmy niewolnikami w pewnym sensie, więc trudno, z uśmiechem na ustach, idziemy dalej.
Kuba Badach w studiu Polskiego Radia PiK. Fot. Magda Jasińska
Jeszcze przejdźmy do koncertów sylwestrowych. Cztery koncerty sylwestrowe w Filharmonii Pomorskiej i też po raz pierwszy sylwestra spędzasz w Bydgoszczy.
- Po raz pierwszy i to jest dla mnie wisienka na torcie, że po całym roku ciężkiej, potwornie ciężkiej roboty, bo ten rok był bardzo intensywny, a teraz te koncerty. Na takie zwieńczenie roku czekałem, bo uważam, że to, co pan dyrektor Filharmonii Pomorskiej wymyślił, Pan Maciej, to jest absolutny rekord świata. Jeżeli ktoś składa mi propozycję, taką nieśmiałą i mówi: „a może pan zna, jest taka muzyka, nikt tego za bardzo nie słucha, ale to są niezłe rzeczy. Kojarzy pan Burta Bacharacha?” A ja w tym momencie zaczynam płakać, w środku szlochać ze szczęścia i mówię: „Boże, ktoś zna Burta Bacharacha i lubi”. No więc muzyka Burta Bacharacha, fantastyczni wokaliści: Ania Karwan, Ania Grzelak i Kamil Bijoś. Ja Jestem tym czwartym śpiewającym. Jak mogę się zmierzyć z pieśniami Burta Bacharacha to jestem przeszczęśliwy. Pamiętam, gdy moja mama ciągnęła mnie do radia i mówi: „słuchaj, słuchaj, to piękna piosenka, Bacharach ją napisał.” Ja wtedy jako dzieciak wiedziałem, że takie rzeczy są. Christopher Cross to śpiewał w oryginale i ja się z taką pieśnią mierzę w Bydgoszczy. Genialni muzycy, piękna sala – czego chcieć więcej.
Bacharach to był w ogóle mistrz fantastycznych melodii.
- Tak, obłędne melodie, takie właśnie organiczne, bo to są piosenki, których się świetnie słucha, ale trudniej się je wykonuje, bo gdy słuchamy, to wydaje nam się, że to wszystko sobie płynie i tak dalej. A gdy już potem jako wykonawcy musimy to zaśpiewać, okazuje się, że tutaj jest takt dodany, tam są non stop pułapki. Ale lubię tę muzykę, bo to pięknie brzmi. To fantastyczny, wybitny, niestety już nieżyjący kompozytor amerykański, który pisał i nagrywał do ostatnich dni właściwie swojego życia. I to było wspaniałe. Mam chyba całą dyskografię Bacharacha i podziwiam od zawsze jego wyczucie melodii i harmonii, bo wydaje mi się, że Bacharach to jest troszeczkę podobny rodzaj geniuszu, którym też zachwyca się świat do Stevie Wondera, ta taka bezkompromisowość w podaniu melodii, to jest chyba to, co cechuje tych artystów.
I wybitnie zdolny aranżer opracował te wszystkie piosenki, czyli Daniel Nosewicz.
- Nie chciałbym mówić o tym człowieku.
Przeraża Cię jego talent?
- Nie, talent, to jest pół biedy. Znam wielu utalentowanych ludzi, ale żeby być bardzo utalentowanym muzykiem i jeszcze tak przystojnym facetem, to się po prostu nie godzi. Facet wygląda jak James Bond i wychodzi na tę scenę. Wydaje mi się, że to jest właśnie ten przykład, gdy dyrygent powinien stać frontem do publiczności.
Ale z drugiej strony on Ci nie zabiera show, także spokój.
- Na szczęście nie, ale to bardzo zdolny facet, świetny gitarzysta, absolwent, o ile dobrze pamiętam Akademii Muzycznej w Gdańsku, który naprawdę ma duży dar takiego gustownego pisania aranżacji i wyciągania z piosenek tego co najlepsze. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie właśnie tutaj, w Filharmonii Pomorskiej i jego aranżację do pieśni Krzysztofa Krawczyka z Edytą Bartosiewicz: „Trudno tak razem być nam ze sobą” i on z tego zrobił tak bondowski temat, że ja wtedy pomyślałem: ten facet jest Jamesem Bondem wśród aranżerów. Super mi w Bydgoszczy, chodzę sobie po mieście od paru dni, a wróciłem chwilę temu ze Szwajcarii. Na przykład chodziłem sobie po Lucernie, jeszcze 4 dni temu i Lucerna jest pięknie przystrojona, ale nie tak pięknie, jak Bydgoszcz. Pustki na ulicach i ludzie w ogóle, jakby nie czuli potrzeby, żeby spędzać czas ze sobą, żeby chodzić, żeby się uśmiechać, a tu jest naprawdę super.
No to teraz już przejdźmy do swojej Twojej płyty, która się pojawi w przyszłym roku, kiedy?
- W marcu, do końca stycznia muszę nagrać wszystkie wokale, zrobić miksy. Do połowy lutego musimy płytę oddać. Jest to karkołomne, ale stwierdziłem, że już jak się tak zaorałem w 2024, to jeszcze przeciągnę to delikatnie na styczeń 2025 i 10 lutego na pewno kończę ten temat. Płytę oddajemy, tak zwaną taśmę matkę i wyjeżdżam na urlop, na 5 tygodni robię sobie pierwszy urlop od roku. Jadę do żony, jadę do piesków, chodzić po górach. Wydaje mi się, że nie ma lepszej opcji na zrobienie kondycji, a kondycji pod koniec roku już nie ma.
Kuba Badach w studiu Polskiego Radia PiK. Fot. Magda Jasińska
Ile utworów będzie na płycie, bo jeden już znamy
- 11. Płytę nagraliśmy z moim nowym składem w studio Cavatina w Bielsku Białej i z tymi chłopakami się pracuje tak dobrze, że płytę nagraliśmy naprawdę w tak zwanym międzyczasie. Mieliśmy 10 piosenek w planie, a gdy wychodziliśmy ze studia ostatniego dnia, to mówię: „wiecie co, jeszcze mam taki pomysł na jedną piosenkę. A może spróbujemy to ugryźć?” I po 3 godzinach mieliśmy nagraną. Mój nowy skład to: Dominik Wania, na instrumentach klawiszowych, czyli jedn z najlepszych pianistów jazzowych na świecie. Facet, który słynie z wybitnej pianistyki, to jest specjalista od fortepianu i okazało się, że ma fioła na punkcie instrumentów klawiszowych. Ale nikt o tym nie wiedział.
Niedawno był z Piotrem Damasiewiczem i właśnie używał swoich zabawek.
- To na szczęście się otworzył na to i ze mną gra rzeczy obłędne. Damian Kurasz, mój kumpel jeszcze ze studiów z Katowic, obecnie z tytułem doktora, wykładowca uczelni rzeszowskiej. Michał Kapczuk, wybitny kontrabasista, basista, z którym od wielu lat gram. Oni tak na zmianę z Michałem Barańskim, grywają ze mną, ale pomyślałem sobie, że przy tym projekcie solowym, chciałbym z Miśkiem Kapczukiem popracować dłużej, bo jest obłędnie czujnym facetem, jeśli chodzi o aranżację, o formę utworów, o brzmienie w ogóle. Wojtek Fedkowicz, też doktor z krakowskiej uczelni, specjalista od perkusji. I do nich właśnie Wania, czyli pan profesor Akademii.
A Ty, zwykły magister…
- A ja zwykły magister. Po prostu nie miałem czasu.
Wszystkie teksty na nowej płycie napisała Twoja żona?
- Tak.
Tak w ogóle, Twoja żona ma wyjątkową łatwość do pisania przepięknych, mądrych, niepretensjonalnych tekstów.
- Dziękuję bardzo. To jest bardzo dobre podsumowanie. Tak, uważam, że Ola ma rzadką umiejętność znalezienia balansu pomiędzy poetyką, a prostotą, że to jest i mądre, a właśnie nie przesadzone w żadną stronę. Jak zaczęliśmy pracować już przy płycie „Oldschool” i wtedy jak napisała pierwsze teksty wiedziałem, że ona jest bardzo zdolna. Wiedziałem, że jest bardzo utalentowana muzycznie, bo nasze płytoteki praktycznie się dublują. Jak się poznaliśmy, to się okazało, bo obejrzeliśmy sobie płyty, że mamy wszystko to samo. Obłędnie słyszy, a do tego okazało się, że ma właśnie tę łatwość w posługiwaniu się słowem, którą ja mam w przypadku dźwięków, więc udaje nam się teraz tworzyć naprawdę bardzo skuteczny team, taki twórczy.
Tworzenie jest bolesne, czy nie?
- Właśnie bezkonfliktowe. Ja wysyłam Oli „demówki”, ona mówi: „ale fajny numer” i za parę dni pyk, wysyła tekścik.
A zespół Poluzjanci nadal gra, bo po 12 latach wydaliście kolejną płytę. Na co dzień też w jakiś sposób utrzymujecie kontakt? Pracujecie?
- To jest bardzo, bardzo trudna historia. Właściwie te moje solowe rzeczy, były dlatego, że nie wyszli Poluzjanci. W 2015 roku byliśmy bardzo podekscytowani faktem, że po raz pierwszy udało nam się po latach doprowadzić do sytuacji, gdy zaczęliśmy pisać muzykę razem. Ja wcześniej byłem zmęczony przynoszeniem swoich piosenek i przyglądaniem się temu, jak te piosenki czasami nie idą w takim kierunku jak ja je słyszałem w głowie. Wiedziałem, że moi koledzy mają kompletnie inne inspiracje muzyczne. Namawiałem chłopaków na to, żeby zrobić coś razem przez lata. Najpierw mieliśmy taki jeden wyjazd do Poznania z Przemkiem Maciołkiem, świętej pamięci i z Marcinem. Tak powstały 3 piosenki. Po latach kilku udało nam się doprowadzić do tego, że Robert Luty znalazł stodołę pod Warszawą, przerobioną na studio nagrań i tam zaczęliśmy jeździć na takie trzydniowe spotkania. Wynikiem tych spotkań była wielogodzinna sesja nagraniowa, z której zaczęliśmy wyłuskiwać pomysły na fajne piosenki. Przemek Maciołek był bardzo podekscytowany tym, to była taka muzyka, o której zawsze marzył. Taka organiczna, żadne skomplikowane zwroty harmoniczne, wszystko takie fajne i takie naturalne. I byliśmy tym bardzo podekscytowani. Chcieliśmy jesienią 2015 roku tę płytę nagrać. W sierpniu Przemek wylądował w szpitalu, a w listopadzie, 16 listopada zmarł i to był taki cios, że żałoba trwała wiele lat. Ja nie mogłem sobie kompletnie poradzić z tą płytą. Wielokrotnie podchodziłem do tych wokali, musiałem jako odtrutkę, nagrać swoją solową płytę. W 2017 podszedłem do płyty „Oldschool”, bo powiedziałem, że nie ruszę dalej z robotą. Gdy już przyznałem, że udało mi się gdzieś tam pokonać jakieś te swoje demony związane z pracą w studiu, to one się pojawiły znowu i zacząłem, mówiąc kolokwialnie grzęznąć, gdzieś w tej ciemności się pogrążać i stwierdziłem: „dobra, robię solowe rzeczy” i na wiele lat odstąpiłem od tego pomysłu Poluzjantowego. Musiało sporo czasu upłynąć, sporo wody w rzekach, aż w 2022 wróciliśmy na scenę. Zagraliśmy pierwszy raz koncert, który doszedł do skutku, bo mieliśmy w planach powrót na scenę w 2020 i mieliśmy świętować dwudziestolecie pierwszej płyty, ale okazało się, że pandemia nam troszkę pokrzyżowała plany i tak dalej. Dopiero, po tych koncertach pierwszych, które się odbyły w 2022 dokończyłem wokale na tę płytę i to jest bardzo taka solidna klamra tej historii. Czwarta płyta Poluzjantów wreszcie wyszła. Piosenki, które się nie zestarzały przez te prawie 10 lat i muzyka, z której jestem bardzo dumny. Przemek też byłby bardzo dumny.
Kuba Badach w studiu Polskiego Radia PiK. Fot. Magda Jasińska