Wiolonczelista, kompozytor, człowiek - instytucja, aranżer, wydał kolejną płytę „Cellotapes”.
„...cellotapes to taśma klejąca po angielsku i to jest taka idea, która spina te utwory w jedną całość, ale też głównym założeniem tego albumu były utwory na wiolonczelę i taśmę. Brzmi to tajemniczo, ale określenie pochodzi z drugiej połowy XX wieku kiedy utwory na wiolonczelę i elektronikę tak się nazywały, ponieważ tej wiolonczeli grającej na żywo towarzyszyła warstwa elektroniczna, odtwarzana z taśmy magnetofonowej. Czyli utwór na wiolonczelę i warstwę elektroniczną, którą odtwarza reżyser dźwięku....”
Niedziela, 27 października 2024 o godz. 17:05
Co jeszcze mogłabym powiedzieć o Panu, wizjoner?
- Chyba jednak na pierwszym miejscu jest wiolonczela.
Niedawno wydał Pan ostatni singiel zwiastujący nową płytę. Czyj tam głos słyszymy?
- Głos komputera, to jest taki przewrotny zabieg. Zarówno w tym singlu, jak i w pierwszym, gdzie wiolonczela solowa jest elektroniczna, cała reszta wiolonczel, która jej towarzyszy jest prawdziwa i to odczłowieczenie tego głosu powoduje, że on się może paradoksalnie robić bardziej ludzki, przez to, że się nam wydaje właśnie jakiś samotny, trochę sprowadzony do takiego czystego brzmienia. Taki głos, którego się nie słyszy, bo często mamy takie poczucie, że te wszystkie automaty, które mówią, mówią w próżnię, nikt tego nie bierze poważnie, więc jeżeli taki głos komputerowy gra, czy mówi coś bardzo ważnego, bardziej tego słuchamy i bardziej to nam się wydaje bliskie. Czasami też doświadczamy takich sytuacji, w których mamy jakieś przeżycia, które po prostu rozbijają się o pustkę, czy niezrozumienie. Więc tak sobie pomyślałem, że jest taki zabieg, który paradoksalnie oddalając od ludzkości, od tego co ludzkie, przybliża nas do tego.
Michał Pepol. Fot. Julita Górska
A już myślałam w swojej naiwności, że Pan nagrał swój głos.
- Nagrałem swój głos na poprzedniej płycie „Kora Nieskończoność”, tam rzeczywiście parę razy ten głos się pojawił i to też było dla mnie w sumie niecodzienne, bo jak to, wiolonczelista umie mówić czy śpiewać?.
Ten drugi singiel promuje płytę, która już się pojawiła – „Cellotapes”. Jak można odkrywać tę nazwę po polsku?
- Ma kilka znaczeń, bo wiadomo cello to wiolonczela, cellotapes to taśma klejąca po angielsku i to jest taka idea, która spina te utwory w jedną całość, ale też głównym założeniem tego albumu były utwory na wiolonczelę i taśmę. Brzmi to tajemniczo, ale określenie pochodzi z drugiej połowy XX wieku kiedy utwory na wiolonczelę i elektronikę tak się nazywały, ponieważ tej wiolonczeli grającej na żywo towarzyszyła warstwa elektroniczna, odtwarzana z taśmy magnetofonowej. Czyli utwór na wiolonczelę i warstwę elektroniczną, którą odtwarza reżyser dźwięku. Trzeba pamiętać, że z czasem cyfra wyparła taśmę i takie utwory można po prostu grać na wiolonczeli z towarzyszeniem komputera, ale gdzieś tam ta nazwa została i się przewija. Wszystkie te utwory gram na żywo i wykonuje partię, której towarzyszy cała warstwa elektroniczna, która wcześniej została skomponowana i zarejestrowana
Czyli na koncercie też może się pojawić cały materiał?
- Tak oczywiście, bo to są właśnie takie utwory, które są pomyślane koncertowo. Reżyser dźwięku nagłaśnia głos solowy wiolonczeli i odtwarza tę warstwę elektroniczną, która się tam też znajduje.
Skąd Pan czerpał inspiracje do kolejnych kompozycji, które się pojawiają na płycie?
- Można powiedzieć, że punktem wyjścia jest Paweł Mykietyn i utwór „Kartka z albumu”, która towarzyszy mi od 10 lat.Krzysztof Warlikowski, wspaniały reżyser, zaprosił mnie do swojego spektaklu „Francuzi”, gdzie w trakcie spektaklu pojawia się scena koncertu, czyli można powiedzieć, scena na scenie, gdzie na scenie siedzą aktorzy i grają. Natomiast w pewnym momencie pojawia się koncert i nie wiadomo, czy to gra aktor, czy muzyk. Ja jestem wykonawcą tego koncertu i nagle w spektaklu, który jest sztuczny, dzieje się jakaś prawda. Prawda muzyczna, bo tutaj nie da się udawać, trzeba być sobą. Ja się tym utworem totalnie zachwyciłem. Utwór bardzo mnie otworzył na ten rodzaj myślenia, kiedy można skomponować warstwę dźwiękową, która w ogóle jest niezmienna, a potem na tym tle na przykład sobie trochę improwizować. W ten sposób jest utwór, który nie zabrzmi tak samo, chociaż ma jakąś ramę, która harmonicznie cały ten utwór trzyma w niezmienności. Więc to jest taka inspiracja. Potem też był utwór, który ja wykorzystałem do projektów teatralnych. To znaczy Arvo Parta „Spiegiel im Spiegiel”, czyli lustro w lustrze. Tutaj mamy taką warstwę, którą nagrałem w samochodzie, bo pomyślałem sobie, że chciałbym bardzo połączyć to doświadczenie muzyki, jako muzyki filmowej. Ten utwór został wielokrotnie wykorzystany w różnych filmach.
Przepraszam, nagrał Pan tło muzyczne w samochodzie?
- Nagrałem po prostu podróż, żebyśmy słyszeli jak suniemy przez miasto słyszymy kierunkowskazy, jakiś przejeżdżający tramwaj, ale też słyszymy, jak po prostu kierowca wsuwa do odtwarzacza płytę kompaktową.
Ma Pan odtwarzacz płyt w samochodzie?
- Właśnie. I to jest niesamowite, bo to było nagrywane 10 lat temu, a dziś mało kto ma odtwarzacz w samochodzie. Jak będzie tego słuchał jakiś młody człowiek to pomyśli: „co to za dźwięki?” A to są takie dźwięki, które kiedyś były nam znane, chociażby ten taki charakterystyczny dźwięk wjeżdżającej płyty do odtwarzacza.
I to Pan przykleił do kompozycji Arvo Parta?
- Tak. Odtwarzany jest ten fortepian z samochodowego odtwarzacza i nagle pojawia się ta wiolonczela, która zawieszona jest w zupełnie innej przestrzeni dźwiękowej, która dla mnie jest taką też przestrzenią imaginacji. W trakcie tego performance'u teatralnego ten utwór wykonywałem w kompletnej ciemności, zachęcając też publiczność, żeby spróbowała, jadąc tym samochodem i słysząc te wszystkie dźwięki, wyświetlić swój własny film. To znaczy, żeby każdy słuchacz, każda słuchaczka, doświadczyła czegoś zupełnie innego.
Mamy też Jana Sebastiana Bacha.
- Tutaj to taki ukłon do poprzedniej płyty, bo Warmiński Spleen” to tytuł, który puszcza oko do „Krakowskiego spleenu” Kory i Maanamu, ale chodzi mi tylko raczej o tę warstwę znaczeniową. Wyobraziłem sobie taką właśnie sytuację, że siedzę na Warmii w domu, w którym latem słuchamy odchodzącej burzy i pięknie padającego, letniego deszczu. Otwieram te wszystkie okna, siadam sobie, patrzę na zachód słońca i gram Bacha. Do tego wszystkiego włączam wiolonczelę grającą krótką artykulacją, która imituje deszcz i nagle to wszystko łączy się w taki krajobraz, rodzaj bardzo delikatnej stymulacji mózgu, poprzez delikatne szumy, stuki. A deszcz jest takim rodzajem dźwięku i bardzo wiele osób nie potrafi już zasnąć bez tej stymulacji, więc mam nadzieję, że ten utwór będzie rodzajem terapii dla mózgu i totalnego relaksu.
Pozostałe kompozycje są Pana?
- Tak, są 2 moje kompozycje. The Soul Is Free i Solitude in P Minor. Ja zawsze lubię wymyślać tytuły. W przypadku Solitude in P Minor pomyślałem sobie, że to jest taka samotność. Nie ma takiej tonacji, p-moll, ale pomyślałem o tym „p” jak trochę o sobie – Pepolu, ale też jak o człowieku - people. Często ta pomyłka zachodzi, czyli człowiek i człowiek. Chodzi mi o to, że każdy z nas jest takim małym człowiekiem i ta tonacja P Minor, to taki rodzaj tonacji, który każdy ma swoją. Wyobraziłem sobie, że to jest taki utwór, który pozwala pobyć ze sobą, wejść w taki bardzo intymny dialog z duszą i wsłuchać się w to, jaką harmonię ma się w sobie. To była taka moja idea, że ta samotność to Solitude niekoniecznie ma oznaczać samotność, która jest przykra, tylko właśnie taką dobrą samotność, taki bardzo bliski kontakt z sobą.
Czy grając w Royal String Quartet , grając w tym kwartecie tęsknił Pan do gry solo?
- Kiedyś, dawno, dawno temu, w ogóle nie wyobrażałem siebie jako solisty, bo wydawało mi się, że to jest nieciekawe, ponieważ zawsze sądziłem, że najciekawszy w muzyce jest dialog i że tylko zespół mi daje taką możliwość. Do dzisiaj gram w kwartecie, już 25 lat i wiadomo, że to jest niesamowita dyskusja pomiędzy 4 osobami. Natomiast z czasem odkryłem, że to było błędne przekonanie, ponieważ granie solo, co jest paradoksalne, jeszcze poszerza taki obszar wolności artystycznej. Ze sobą też można rozmawiać i ta rozmowa może być bardzo ciekawa i bardzo burzliwa, ale też bardzo harmonijna. Ja tę rozmowę prowadzę grając, ale też po prostu, mając tę większą wolność, nie musząc jej konsultować z nikim, po prostu mogę grać dokładnie to, co mi w duszy gra w danej chwili. To jest bardzo dla mnie ciekawe. Granie solo wcale nie musi być zaprzeczeniem rozmowy.
Tylko z drugiej strony, grając solo, gra Pan do wcześniej nagranego materiału, co też trochę Pana ogranicza.
- Albo daje mi wygodną poduszkę, bo nie ma 2 takich samych koncertów i ja wiedząc jaką mam bazę wyjściową, wiedząc, ile mam czasu, jakie będzie następstwo harmoniczne, mogę sobie zaplanować, co się stanie, albo zagrać coś zupełnie spontanicznie, nie martwiąc się o konsekwencje. Różnie to bywa i też człowiek nigdy nie jest taki sam. W pewnym sensie zawsze jest. się troszeczkę kimś innym, więc w zależności od tego, jaki jest dzień, taki też jest koncert.
Kto wymyślił w Pana życiu wiolonczelę?
- Pani dyrektor Krystyna Kwas. Zacząłem od gry na skrzypcach i po 2 latach męki, w wieku 8 lat wybłagałam rodziców, żeby mnie stamtąd zabrali, że już tego nie zniosę, że nie lubię skrzypiec, one skrzypią, są ohydne i w ogóle. W końcu rodzice dali się przekonać. Kupiliśmy bukiet pięknych kwiatów, żeby się pożegnać. A pani dyrektor zaproponowała przeniesienie do klasy wiolonczeli. Już byłem przekonany, że po południu będę wolnym człowiekiem a tu właśnie otworzył się nowy rozdział i ten rozdział trwa do dziś.
Ale nie żałuje Pan tego?
- Nie żałuję. Rzeczywiście jest to ciekawe, bo tak się zastanawiając czasami jakby się potoczyło moje życie, gdybym nie był w szkole muzycznej, to sobie myślę może byłbym architektem, bo jestem bardzo wielkim fanem architektury i uwielbiam też sam projektować. Zresztą to się łączy trochę z projektowaniem muzyki, bo to jest jednak duża konstrukcja architektoniczna i też kocham wystrój wnętrz, więc zastanawiam się, kim bym był, gdybym nie grał? Natomiast chyba nie ma też takiej możliwości, żebyśmy byli w 100 procentach przeznaczeni do jednej czynności. Jest jakiś rodzaj przypadku w tym, że człowiek do szkoły muzycznej trafi, albo nie trafi, a w tej szkole akurat trafi na życzliwych, cierpliwych ludzi. Wiadomo, ośmioletnie dziecko nie ma chęci spędzać godzin przy instrumencie i to musiała być duża doza cierpliwości u pani mojej profesor, żebym ja wytrzymał i ona wytrzymała ze mną te parę lat, kiedy to tak nie wychodziło bardzo różowo. Dopiero w liceum zacząłem sam wiedzieć czego chcę i tak podejrzewam, że bardzo często jest, jak rozmawiam z przyjaciółmi muzykami, że na początku mało kto jest taki, żeby ćwiczyć samodzielnie. Zresztą ja jestem teraz sam nauczycielem. Staram się nakłaniać moich uczniów, żeby znajdowali w tym graniu coś dla siebie, coś przyjemnego, żeby tego nie kojarzyć tylko z ćwiczeniem, z pracą, ale też po prostu czerpać radość i przyjemność.
Michał Pepol. Fot. Julita Górska
Pan miał wcześniej jakieś związki z teatrem?
- Oj, jako dziecko występowała w teatrze w Olsztynie. To było ciekawe, bo rzeczywiście wtedy śpiewałem, może stąd ta potrzeba czasami zaśpiewania w kilku utworach?Ale to był taki bardzo fajny spektakl. Kochałem tę przygodę teatralną.
Też mieliśmy fantastyczny duet z Magdą Cielecką.
- Tak. Ja mam bardzo duże zamiłowanie do przekraczania wszelkich granic. I ten teatr mocno wchodził w takie moje wizualne wyobrażenie koncertów. Zaprosiłem Magdę do mojego projektu „Milczenie syren”. To było na zamówienie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Kiedy muzeum otwierało swój gmach przy Wiśle w Warszawie i otwierała się wystawa „Syrena herbem swym zwodnicza”. Poproszono mnie, żebym przygotował taki koncert na ten temat. Jest taki niesamowity utwór Sikorskiego na wiolonczelę solo, właśnie „Milczenie syren” i stąd ten tytuł. Pomyślałem sobie, że super byłoby zaprosić Magdę, która ma niezwykle syrenią urodę, też taką bardzo inspirującą, pociągającą, trochę nie do odgadnięcia, ale też dużo w Magdzie jest melancholii. Ja tę melancholię bardzo lubię i myśmy ten koncert wiele wiele razy zagrali nie tylko w Warszawie, ale też po całej Polsce.