- Za każdym razem jak oglądam ten album to przychodzą jakieś inne spostrzeżenia, inne wrażenia i cały czas spotykam osoby, które chciałyby ten album widzieć i opowiadają o przeżyciach jakie są związane z tym albumem. Jestem zaskoczony, bo nie spodziewałem się takiej reakcji. Pracowałem i przygotowałem ten album, opracowując różne historie, żeby zdjęcia były ozdobione, czy podpisane czasami jakimiś historiami. To mnie wciągało, ale nie myślałem o finale.
Państwo nie spodziewają, że prezes Miejskich Wodociągów i Kanalizacji w Bydgoszczy może mieć takie zainteresowania. Stanisław Drzewiecki, który dzisiaj nie będzie rozmawiał o „mieście - gąbce” , natomiast będziemy rozmawiać o albumie. Już rok minął od wydania książki pt. „Russocice, Władysławów i okolice - historia obrazem malowana", wyjątkowy album. Powiem szczerze, że jak byłam na spotkaniu promującym to wydawnictwo, bardzo pieczołowicie przygotowane to chłonęłam i nie mogłam się nadziwić że Pan Prezes ma takie zainteresowania. Hobbistycznie interesuje się Pan starą fotografią, ale też i piękne fotografie Pan robi.
- Jestem amatorem z małym plusem. Uwielbiałem zawsze robić zdjęcia, dokumentowałem najczęściej historie rodziny, ale też i przyrodę. Jakieś 10 lat temu pojawiła się pasja, zamiłowanie do czarno białej fotografii. Odkryłem ją i dostrzegłem piękne wrażenia jakie te zdjęcia ze sobą niosą. Skoncentrowałem się głównie na tym okresie sprzed drugiej wojny światowej, czyli czterdziesty piąty rok i wszystko co było wcześniej. Zaczęło się od tego, że pomyślałam, że przygotuję moim dzieciom na ślub prezent w postaci albumu, który zbierze zdjęcia pociotków, pradziadków z jednej i z drugiej strony, wszystkie ciocie, wujków. Tak to się zaczęło. Oczywiście trzeba to było zrobić w konfidencji, żeby się dzieci nie dowiedziały, ale to się udało. To dla mnie samego też było zaskoczenie i jednocześnie sprawdzenie, że tak to można, że to jest wykonalne. Jestem inżynierem, programy graficzne mam w małym palcu, może nie tak dokładnie, bo nie praktykuję jako inżynier, ale dla mnie nauczenie się photoshopa i jego możliwości stosunkowo łatwo przyszło. Stąd te narzędzie szybko poznałem i stosowałem do analizy, retuszu, obróbki zdjęć, aby przygotować kolejne cztery rodzinne albumy.
Stanisław Drzewiecki w studiu Polskiego Radia PiK. Fot. Magda Jasińska/PR PiK
To akurat jest album o rodzinnej miejscowości, o Władysławowie, nie mylić z Władysławowem nad morzem, bo to jest Wielkopolska.
- Wielkopolska wschodnia, ta miejscowość jest położona mniej więcej w środku trójkąta Konin, Koło, Turek. Miejscowość nazywa się właśnie Władysławów, ale chyba najpierw były Russocice, takie były początki i zaczęło się to od spotkania z moim przyjacielem - wójtem. Dawno temu padł pomysł, żeby przygotować wystawę o Władysławowie – Russocicach, aby pokazać na czarno białej fotografii te tereny z okresu odzyskania niepodległości. Po tej wystawie, którą też miałem przyjemność zaprezentować tutaj w Bydgoszczy i tu pierwsze było zaskoczenie, że te historie stamtąd, z daleka, niewiele osób wie gdzie to jest, tak naprawdę tutaj spotkały się z takim dużym zainteresowaniem i z takim bardzo emocjonalnym przyjęciem. Przygotowałem opowieść i opowiadałem uczestnikom tego wernisażu o historiach przez pryzmat doświadczenia zwykłych ludzi. Byłem zaskoczony szczególnie reakcją młodego pokolenia. Wtedy podeszła do mnie pani prezes Ewa Stadnicka z wydawnictwa i mówi: „...panie prezesie, pan to opisze i mamy gotowy album”. Pomyślałem, „jak opiszę?” i odrzuciłem tę myśl. Po prostu przyjąłem bardzo miły komplement i dopiero po jakimś czasie, bo cały czas gdzieś te zdjęcia się pojawiały, to jest bardzo żmudny proces zdobywania tych zdjęć, ale powróciłem do tej propozycji luźno rzuconej.
Ludzie chętnie przekazywali Panu te zdjęcia?
- Tak, oczywiście były pojedyncze sytuacje, ale one nie mają znaczenia, natomiast chętnie udostępniano mi te rodzinne zdjęcia. Pojedyncze sytuacje wynikały z tego, że nie bardzo ktoś może miał czas, żeby poszukać, poszperać. Bardzo chętnie ludzie udostępniali te zdjęcia, bo gdzieś tam mnie jeszcze pamiętali, chociaż wyjechałem na studia w siedemdziesiątym siódmym roku. Często pamiętali mnie, pamiętali mojego tatę, rodzinę, to bardzo ułatwiało kontakty po wielu latach. Miałem okazję rozmawiać z osobami, których nie widziałem 30-40 lat.
Powiedzmy, że dom rodzinny nadal stoi.
- Stoi cały czas. Zbudowany w dwudziestym dziewiątym roku, cały czas ma się dobrze i stoi właśnie w Russocicach. Można się zastanawiać co było pierwsze, Władysławów czy Russocice? Russocice, szlachecka wieś, a Władysławów pojawił się dużo później, bo w 1727 roku. Został założony jako prywatne miasto przez Jana Władysława Kretkowskiego. Patrząc przez pryzmat historii moich rodzinnych stron, mogłem zobaczyć tak w miniaturze, czy przypomnieć sobie historię naszego kraju. Powstania, rozbiory, znajdowałem bardzo wiele zdjęć, które zbierałem, z czego ostatecznie powstała właśnie ta historia opisana, ale i pokazana na zdjęciach, pokazana obrazem.
Stanisław Drzewiecki w studiu Polskiego Radia PiK. Fot. Magda Jasińska/PR PiK
To taka też niesamowita powtórka z historii…
- Tak, szczególnie okres międzywojenny i bardzo dramatyczna historia drugiej wojny światowej. Te peregrynacje, poszukiwanie zdjęć, ale też rozmowa z ludźmi. Wysłuchiwanie różne opowieści. Starałem się opisać całe spektrum życia mieszkańców, takie zwykłe, codzienne życie, ale też działania gospodarcze, społeczne, polityczne, religijne, bo to jest miejscowość gdzie mieszkały 3 społeczności, 3 kultury. Także z perspektywy dzisiejszego dnia patrzę na historie i stwierdzam, że ja o historii mojej rodziny praktycznie niewiele wiedziałem. Dowiedziałem się fantastycznych informacji, zdobyłem praktyczną wiedzę, fantastyczne sprawy rozpoznałem i była to też dla mnie historia rodziny. Ona tam zamieszkiwała przez co najmniej 3 pokolenia.
Czyli to dziewiętnasty wiek?
- Tak.
Czy ta miejscowość w tej chwili, tak patrząc przez pryzmat historii się uwsteczniła, straciła na znaczeniu?
- Władysławów jako wydzielona część z Russocic zmieniło swoje znaczenie.
Miejscowość rozwijała się w osiemnastym, dziewiętnastym wieku bardzo dynamicznie, dzisiaj jest inna. Takie apogeum rozwoju to był przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Zmieniła się koniunktura, bo tkactwo, sukiennictwo stało się niekonkurencyjne w momencie kiedy się pojawił przemysł i Łódź, natomiast szybko w tych miejscach pustych, pojawiały się nowe branże. I tak właśnie w dziewiętnastym wieku przede wszystkim był widoczny rozwój garbarstwa, ale też Władysławów słynął z wyrobu bryczek i wozów. Początek dwudziestego wieku to jest kolejna zmiana i okres międzywojenny, okres jakby stagnacji, zastoju, szczególnie w okresie kiedy się pojawia kryzys gospodarczy. Też to widać po ilości mieszkańców Władysławowa, około 1100 mieszkańców wtedy, natomiast społeczność żydowska czy społeczność ewangelicka emigrowały. Na przełomie wieku to nawet do 65% mieszkańców Władysławowa stanowili Żydzi i ewangelicy, natomiast już po pierwszej wojnie światowej, te liczby się kompletnie zmieniły. Większość przedsiębiorczych Żydów, czy ewangelików wyjeżdżało do dużych miast, wyjeżdżało do Niemiec i tak to mniej więcej po drugiej wojny światowej ten rozwój gospodarczy Władysławowa trochę zaniknął.
Stanisław Drzewiecki w studiu Polskiego Radia PiK. Fot. Magda Jasińska/PR PiK
A dzisiaj z czego jest znany Władysławów?
- Druga wojna światowa spowodowała, że z 1100 mieszkańców została mniej więcej połowa. Żydów wymordowano, Niemcy wyjechali i Władysławów został niejako w tym okrojonym składzie. Dzisiaj to jest wieś, która przeżywała też swój okres rozwoju w latach siedemdziesiątych XX wieku, bo w okolicy odkryto bardzo bogate i płytko zalegające złoża węgla brunatnego. Ten album, to jest jedyna, chyba długo będzie jedyna książka, która została opracowana i wydana o Russocicach. Następnej, podobnej nie będzie i to mówię tak o tym, bo pani pyta jakie mam wrażenia. Przeżywałem niebywałą przygodę pracując nad tym albumem.
W ogóle ta przygoda trwała 5 lat.
- Tak, 5 lat. Wszystkie urlopy, soboty, niedziele, każdy wolny dzień, każda wolna chwila wykorzystana. Pamiętam, jechaliśmy nad morze, na relaks, na odpoczynek, to przed wyjściem na plażę, ja już miałem włączony komputer i coś tam robiłem. Po powrocie też siadałem do komputera. Szczególnie bardzo ciekawy dla mnie był czas, kiedy wspólnie z moją żoną (Magdaleną) pracowaliśmy w tym ostatnim roku, nad finalną redakcją. Czasami się spieraliśmy, ale pozytywnie i to była piękna przygoda. Też w momencie, kiedy album poszedł do ludzi, niejako w rewanżu za te zdjęcia, cały czas przeżywam niesamowite, radosne chwile. To jest przygoda życia, która porusza. Też zostałem namówiony, żeby pokazać ten album w Bydgoszczy. Zgodziłem się z ogromną obawą, bo wiedziałem, że przyjdą osoby, które są fachowcami w tej dziedzinie, bałem się jak mnie ocenią. Oceny były pozytywne i znowu ku mojemu zaskoczenie, bo tak jak mówię, kto wie gdzie są te Russocice, jedyna taka miejscowość w Polsce, one niosą wartości uniwersalne. Ten album najbardziej ujmuje całą sytuację poprzez fotografie i opowiedzenie historii zwykłego człowieka, czyli historii poprzez przeżycia doświadczenia zwykłych ludzi i to jest najistotniejsze w tej książce, w tym albumie. Co do zasady to nie jest książka historyczna, aczkolwiek starałem się zachować prawdę historyczną, przez takie opisanie ludzkich dziejów. Ta książka jest bardziej przystępna i pozwala bardzo szybko znaleźć tę relację emocjonalną między zdjęciem, a historią kogoś z rodziny, czy sytuacją, którą kojarzę. To pozwala szybko te relacje wytworzyć. Tym albumem też chciałem zainspirować, szczególnie młode pokolenie. Jak się okazuje bardzo wielu młodych ludzi się tym albumem zainteresowało, choć miałem pewne obawy, jak to przyjmą. Bardzo wielu młodych wyjechało i pracuje, czy w Europie Zachodniej, czy w Stanach Zjednoczonych. Przyjeżdżają do rodziny raz na kilka lat i dla tych osób ten album był zdobywany w taki inny sposób. Przytulali go do siebie, zabrali go i tak album pojechał do wielu miejsc w Niemczech, do Australii,do Izraela, Kanady. To właśnie jest dla mnie taka przygoda, wręcz przygoda życia.
Stanisław Drzewiecki w studiu Polskiego Radia PiK. Fot. Magda Jasińska/PR PiK