Olimpijczyk, poeta, śpiewający gitarzysta, malarz przedstawia cztery opowieści o dolach i niedolach kochania, (za) mocnym alkoholu i wierności silniejszej niż godność i rozum.
„...staram się robić w moim życiu rzeczy, które mi się nie nudzą i naprawdę robię to samo przez całe moje życie. Oczywiście chodzi o te, które robię zawodowo, to robię to samo odkąd miałem może 4 albo 5 lat: muzyka, sport i malarstwo. Rysowanie w sumie zaczęło się od kolorowanek, a teraz dalej koloruję, ale już pędzlami i na większych formatach (...) jesteśmy jeszcze z pokolenia dzieci, które nie dostawały komórki, czy tableta, a dostawaliśmy zwykłe kredki i kawałek papieru. Jesteśmy jeszcze z tego pokolenia, że wszyscy w sumie coś tam rysowali i robili na kartkach papieru i mi to tak zostało...”
Sobota, 29 czerwca 2024 o godz. 17:05
Na tej ep-ce mamy dwa utwory z polskim tekstem i dwa francuskie i Pan jest zupełnie inny jak śpiewa po francusku…
- No tego nie wiedziałem.
Jednak w tych polskich utworach wyczuwa się dużo góralszczyzny.
- ... bo pochodzę z Podhala. Mój kolega mówi: „Andrzej jest z wykształcenia góralem”, także to już zostaje, taki mam certyfikat i dyplom.
Obecnie nadal mieszka Pan we Francji?
- Nie, mieszkam w Polsce już od kilku lat. Aktualnie mieszkam w Krakowie od dwóch lat, przedtem mieszkałem w Łodzi przez rok i przez rok na Podhalu, a wcześniej wiele lat faktycznie we Francji.
Francja się Panu znudziła?
- Muszę powiedzieć, że trochę tak.
Czyli jak coś się Panu nudzi, to się przerzuca Pan albo na inny zawód, na inną profesję, albo zmienia Pan miejsce zamieszkania?
- Niekoniecznie to tak wygląda. Staram się robić w moim życiu rzeczy, które mi się nie nudzą i naprawdę robię to samo przez całe moje życie. Oczywiście chodzi o te, które robię zawodowo, to robię to samo odkąd miałem może 4 albo 5 lat: muzyka, sport i malarstwo. Rysowanie w sumie zaczęło się od kolorowanek, a teraz dalej koloruję, ale już pędzlami i na większych formatach.
Na muzykę to trochę był Pan skazany. Właściwie cała Pana rodzina ma udział w muzyce.
- No tak. Wczoraj mnie ktoś zapytał: jak można określić prawdziwego górala? Otóż ja uważam, że prawdziwy góral to musi po pierwsze umieć porąbać drewno, zbudować chałupę, wydoić krowy i zagrać jeszcze po tym na jakimś instrumencie. Tak jest na Podhalu, gdzie trzeba wszystkiego umieć i ta muzyka jest na Podhalu cały czas.
Ona jest wpisana w Wasze DNA.
- Prawda, jest to naprawdę coś wyjątkowego, nawet na świecie i bardzo bogatego w tym regionie. Także ta muzyka cały czas tam się pojawia i w mojej rodzinie też jest. Zaczęło się parę pokoleń wcześniej, przez mojego dziadka, który był bardzo mocno w muzyce zagłębiony, bo był śpiewakiem zawodowym. 45 lat śpiewał klasycznie jako tenor. Mój ojciec też, poza tym, że był sportowcem, był bardzo dobrym muzykiem, jego siostra była nauczycielką muzyki w Stanach. Cała rodzina coś tam w muzyce robi, ale czy my to robimy tak tradycyjnie, to nie wiem.
Muzykę Pan kocha? Czy kiedyś sport był na pierwszym miejscu?
- Przez pewien czas to były dwa równe tory. Nigdy sport i nigdy muzyka nie była na pierwszym miejscu, zawsze równo ciągnąłem te dwie dziedziny.
Wywodząc się z Podhala też trudno nie jeździć na nartach.
- Nie wiem, raczej te narty związane są bardziej z Francją, bo mój ojciec był wielkim mistrzem, miał piękną karierę sportową no i chciał bardzo, żebym ja to kontynuował. Oczywiście byłem bardzo zakochany w narciarstwie i coś tam osiągnąłem, ale nie wiem czy to był do końca mój żywioł. Tak naprawdę od małego bardzo dobrze się czułem w muzyce i sztuce i do dzisiaj to robię, a na nartach to jeździłem przez chwilę, nie wiem czy byłem do tego zmuszany, czy nie, bo kochałem to bardzo. Bardzo mnie to stresowało, nie do końca się w tym tak wygodnie i dobrze czułem, przynajmniej nie na tyle, żeby móc zrobić wyniki, na które liczyłem, a zwłaszcza liczyła cała rodzina.
Czy miał Pan dość nart już pewnym momencie?
- Tak, w pewnym momencie miałem, to znaczy tak naprawdę już wiele razy miałem dość narciarstwa. Pierwszy raz kiedy miałem 10 czy 12 lat, wtedy przez całą zimę nie jeździłem. Miałem jeden taki rok buntu. Potem drugi raz miałem dość jak wyjechałem na studia muzyczne do Stanów Zjednoczonych. Dostałem stypendium na studiach muzycznych i trzeci raz jak przestałem jeździć zawodowo. Jak mówię o nartach, to mówię oczywiście o nartach zawodniczych, bo ja bardzo kocham jeździć i kocham być w górach, chodzić , wspinać się i zjeżdżać, takie rzeczy to bardzo kocham, ale niekoniecznie ścigać się. Już to samo życie zawodnika nie do końca mi pasowało, bo jest bardzo specyficzne i trzeba mieć do tego też specyficzną mentalność. Trzeba mieć dużo konsekwencji i takiego uporu, choć to jest potrzebne w różnych dziedzinach. W muzyce też trzeba mieć bardzo dużo uporu i konsekwencji, ale tutaj to jest inna specyfika, ciężko to porównywać. Sportowcy się skupiają zwykle tylko na wynikach i na niczym innym.
Tylko z drugiej strony, jak się usiądzie z muzykami, to też właściwie o niczym innym nie rozmawiają, jak o muzycy.
- Dokładnie, także ja robię kompletnie inaczej. Zwykle jak siadam z kimś i rozmawiam to o wszystkim i wtedy jest najfajniej.
A malarstwo cały czas Panu towarzyszyło?
- Tak, od małego rysuję. My jesteśmy jeszcze z pokolenia dzieci, które nie dostawały komórki, czy tableta, a dostawaliśmy zwykłe kredki i kawałek papieru. Jesteśmy jeszcze z tego pokolenia, że wszyscy w sumie coś tam rysowali i robili na kartkach papieru i mi to tak zostało. Zawsze lubiłem rysować, malować. W pewnym momencie jak byłem na studiach muzycznych w Stanach, nie miałem zupełnie pieniędzy. Wymyśliłem sobie, że zacznę robić takie małe rysunki, bo się akurat to podobało. To były małe formaty pocztówkowe i koledzy ode mnie je kupowali za 5, 10 dolarów, a ja w ten sposób przeżywałem z tygodnia na tydzień. Później ode mnie kupił taki bogaty Amerykanin duży obraz za dwa tysiące dolarów. Dla mnie wtedy to było bardzo dużo pieniędzy i przez to mogłem w ogóle parę miesięcy spokojnie sobie tam studiować. Oczywiście on to zrobił, żeby mi pomóc, ale nadal ma ten obraz. Później jak wróciłem do Francji, przestałem jeździć na nartach i zdecydowałem, że będę po prostu robił muzykę. Zacząłem wtedy sporo grać i koncertować i przy okazji malowałem, też organizowałem wystawy, a przy tych wystawach jakieś koncerty. To trwa do dzisiaj. Miałem kilka lat takich trochę trudniejszych, gdzie nie miałem czasu specjalnie na malowanie, ale teraz już od 2 lat wróciłem do malarstwa i do tworzenia muzyki.
Nie miał Pan czasu na malowanie, bo poświęcił się Pan muzyce.
- Musiałem pracować, zarabiać.
A gdzie pracował Andre Bachleda?
- Pracowałem we Francji, byłem trenerem, instruktorem na nartach, w górach przewodnikiem, też mam taki program telewizyjny, który emitowany jest w Polsacie, to jest podróżniczo-narciarski program. Jeżdżę po świecie, zwiedzam różne piękne miejsca i tymi miejscami się dzielę z publiką. Także robiłem mnóstwo rzeczy i było też potwornie dużo rozjazdów i przejazdów, oczywiście była muzyka, wtedy dla mnie najważniejsza. Też miałem różne grupy, projekty ale też była pandemia, więc były czasy dosyć trudne i nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich były to czasy intensywne.
Pan przyjechał do kraju ostatnie lata przed pandemią, czy w czasie pandemii?
- W czasie pandemii. Przed pandemią byłem w Montrealu, zresztą tam nagrałem trzy kawałki, które są na tej ep-ce. Siedziałem w Montrealu, dosyć dużo grałem i miałem plany z moim przyjacielem, którego matka jest Polką, a on jest urodzony w Montrealu, jest bardzo fajnym trębaczem jazzowym. Tam graliśmy sporo koncertów w regionie Quebec i pojawiła się pandemia, więc wszystkie plany związane z festiwalami i z dalszymi trasami koncertowymi zostały wstrzymane na kilka lat . Kanada się mocno zamknęła na wszystkich w tym czasie, a ja wróciłem do Europy, no i tutaj też trzeba było działać.
A dobrze Panu w Polsce?
- Jest bardzo dobrze. Uważam, że w Polsce się dobrze żyje. Często ludzie w Polsce narzekają na to, co mają tutaj, ale nie podróżowali na tyle, żeby wiedzieć, że w Polsce jest naprawdę dobrze. To jest kraj, który według mnie, ma dużo możliwości przed sobą i to jest też kraj, który tak naprawdę nie okradając innych krajów, nie miał kolonii, nie ma specjalnie jakiś bogactw, w stylu złoto, diamenty, ropa i bardzo dobrze funkcjonuje.
Na początku był fortepian, tak jak u wszystkich grzecznych zdolnych dzieci.
- Tak, był fortepian na początku. Był taki park obok mojego domu w Zakopanem, w tym parku szkoła muzyczna i z tej szkoły muzycznej wydobywały się dźwięki fortepianu, a ja strasznie chciałem grać na tym fortepianie. Kiedyś po prostu wszedłem przez okno na lekcje muzyki i powiedziałem, że chcę grać na fortepianie. A ponieważ byłem diabłem tego parku, miałem moją bandę diabełków i ta pani ucząca na fortepianie wiedziała kim jestem, to później wieczorem, kiedy wróciłem do domu, ta pani piła kawę z moją mamą i tak zostałem zapisany do szkoły muzycznej. Zaczęła się żmudna nauka. Nienawidziłem tego, ćwiczyłem pod okiem mojego dziadka, który mnie łapał zwykle gdzieś w parku, zaprowadzał na lekcje i jeszcze odrabiał ze mną prace domowe. Także w wieku 7 lat czy tam 8 już zupełnie nieźle grałem na fortepianie, ale wyjechaliśmy do Francji i tam nie mieliśmy warunków na pianino. Poza tym akcent był położony w stu procentach na narciarstwo.
Ale zamienił Pan fortepian nie na narty, a narty na gitarę!
- Tak, w wieku 13 lat taki Amerykanin przyjechał na obóz narciarski, bardzo bogaty chłopak David. On miał fajną gitarę, o której po prostu marzyłem, a on marzył o moich nartach. Także wymieniliśmy narty na gitarę i ta gitara mi przyniosła dużo szczęścia. Zacząłem grać po 16 godzin dziennie, no i gram do dzisiaj, mam tę umiejętność, że z jakiegoś kawałka drewna z naciągniętymi strunami, potrafię wyciągnąć jakieś dźwięki i coś skomponować na tym instrumencie.