Wokalista i bard wspomina swoją współpracę z Ernestem Bryllem.
„...Na początku był człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru i też dystansem do siebie, bo to, że skracał dystans wynikało także z tego, że nie był człowiek wyniosłym, zarozumiałym, tylko bardzo normalnym, naturalnym (...) był człowiekiem z taką autoironią, która objawiała się często w tych rozmowach przy stole i ku memu zaskoczeniu on w zasadzie taki, jaki był przy stole, taki też był na scenie (...) dostałem kilka takich głosów, że on dzięki temu, że jeszcze pod koniec swojego życia wszedł na scenę i mógł występować, to wstąpiła w niego energia witalna. Ja rzeczywiście w jakimś tam stopniu się do tego przyczyniłem (...) Raz było lepiej, raz było gorzej, choć on cały czas miał plany, przynajmniej jeszcze na rok, na dwa. Miał w sobie chęci życia, tworzenia, więc ta śmierć, która nastąpiła 16 marca br., była dla nas zaskoczeniem i dużym ciosem...”
Sobota, 20 kwietnia 2024 o godz. 17:05
Będziemy wspominać Ernesta Brylla. Pan miał ten przywilej, wielkie wyróżnienie współpracować z nim i to dość długo.
- Tak, ostatnie 16 lat jego życia. To rzeczywiście było wielkie wyróżnienie, wielki przywilej i powiem szczerze, że kiedy byłem licealistą i czytałem wiersze Ernesta Brylla, nigdy bym nie pomyślał, że po wielu, wielu latach poznam mistrza. Miałem przyjemność być stałym bywalcem w jego domu, zaprzyjaźnić się z nim, przejść na ty…
Co wcale nie jest takie łatwe, prawda?
- To nie jest łatwe, chociaż Ernest Bryll, przy tej swojej wielkości, był człowiekiem bardzo bezpośrednim, bardzo naturalnym. Już pierwszego dnia, kiedy pojawiłem się u niego w domu, rzucił coś takiego: „skoro mamy razem płynąć na tych galerach, w sensie razem pracować, to nie możemy być na pan”. Dlatego też szybko przeszedł na ty, co dla mnie było dużym zaskoczeniem, bo przecież starszy ode mnie o 43 lata, mógłby być moim dziadkiem. Ale to przełamało wszelkie lody i natychmiast można powiedzieć, że pojawiła się swego rodzaju chemia artystyczna między nami, bo wywiązała się bardzo naturalna rozmowa. Trochę ona wyglądała na początku, jak taki egzamin polonistyczny. Ernest Bryll chciał się dowiedzieć, jaką poezję lubię, którzy poeci mi się podobają. Ale najbardziej był zainteresowany tym, które wiersze z jego bogatego dorobku wybrałem. Kiedy podałem mu tytuły tych wierszy, to natychmiast mi przerwał i powiedział: „wiesz, mnie się wydaje, że to się wszystko sprowadza do pytania, co się z nami stało?” On mnie tym zaskoczył, bo moja perspektywa w tym 2008 roku, kiedy się poznaliśmy, była zupełnie inna, niż jego - poety z bogatym doświadczeniem, który przeżył te wielkie wydarzenia, tak ważne dla nas wszystkich Polaków. Myślę tutaj o festiwalu solidarności - rok osiemdziesiąty, papież Polak itd. Ernest Bryll nosił w sobie taką, nie chcę powiedzieć zadrę, ale rozczarowanie, może to będzie lepsze słowo, że ten wielki kapitał, ta wielka jedność Polaków, potem się rozpadła na jego oczach. Dawni koledzy, którzy siedzieli przy jednym stole, poróżnili się już w latach dziewięćdziesiątych. To stopniowo następowało i on, dlatego między innymi pytał, co się z nami stało?
I tak powstały „Duchy poetów”?
- Nie, tak powstała pierwsza płyta „Bryllowanie” w 2009 roku. Ja nawet organizowałem taki duży koncert, z okazji rocznicy pięćdziesięciolecia jego debiutu literackiego, bo debiutował w roku 1958. Później występowaliśmy wielokrotnie i to w całej Polsce. Zarejestrowaliśmy też koncert w Teatrze Polonia Krystyny Jandy, w roku 2010. Tych programów różnych było sporo, bo to były „Duchy poetów”, które pani redaktor wspomniała, to była także płyta bożonarodzeniowa, a także przejmujący poemat Pasyjny, który Ernest Bryll pisał do obrazów Jerzego Dudy-Gracza „Golgota Jasnogórska”.
A w ogóle pamięta Pan, Panie Marcinie, jak doszło do tego zetknięcia z postacią wręcz pomnikową.
- Pierwsze moje spotkanie, to oczywiście lekcje języka polskiego i słynny wiersz Ernesta Brylla „Wciąż o Ikarach głoszą”, który często na lekcjach języka polskiego poddawaliśmy analizie. Kiedyś te lekcje literatury wyglądały trochę inaczej. Inaczej wyglądała matura i zawsze jeden z tematów maturalnych, to była analiza wiersza, albo analiza porównawcza dwóch wierszy. Ja się w tym specjalizowałem, ale do Ernesta Brylla często pisali licealiści z pytaniem: „a co właściwie poeta miał na myśli”, więc to było to moje pierwsze spotkanie z Ernestem Bryllem.
Pan też napisał do Ernesta Brylla?
- Czy ja napisałem? Ja nie pisałem, chyba bym się nawet nie odważył. Mieszkałem w małym mieście, w Olkuszu, 40 km od Krakowa, chociaż poezją już wtedy się interesowałem, nawet byłem laureatem olimpiady polonistycznej, ale chyba nie odważyłbym się napisać do wielkiego poety Ernesta Brylla. Później, bo przeglądałem kiedyś swoje różne dyplomy z konkursów piosenki literackiej i okazało się, że Ernest Bryll był jednym z jurorów, który oceniał mnie na takim konkursie „Recital w Siedlcach” w 1998 roku, gdzie młodzi artyści mieli okazję zaprezentować nie jedną, 2 piosenki, ale półgodzinne recitale. To był jedyny taki festiwal i Ernest Bryll wtedy dał mi jedną z głównych nagród, ale z tego, co pamiętam, nawet nie miałem okazji z nim porozmawiać. Po tych 10 latach, w 2008 roku nawiązałem z nim współpracę. Ale jak do tego doszło? Otóż ja od 2006 roku sporo koncertowałem z wierszami Karola Wojtyły po całej Polsce. To było po śmierci papieża, więc temat był wtedy bardzo popularny. W różnych miejscach w Polsce podchodzili do mnie ludzie i mówili: „dobrze pan tego Wojtyłę wyśpiewał, ale teraz niech się pan weźmie za Brylla”. Ja generalnie takich sugestii nie lubię, ale kiedy to się pojawiło drugi raz, trzeci raz, to pomyślałem, ktoś mi tutaj coś chce powiedzieć i za tę poezję Brylla się wziąłem. Kupiłem tomiki, bo znałem tylko te sztandarowe wiersze Ernesta Brylla. Mało tego, po latach muszę państwu powiedzieć, że ja nawet do końca nie zdawałem sobie sprawy, jak Ernest Bryll był popularny w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych. To mnie zupełnie ominęło. Urodziłem się w siedemdziesiątym ósmym roku i kiedy moja świadomość muzyczna i taka kulturalna budziła się na początku lat dziewięćdziesiątych, Ernest Bryll wtedy nie był aż tak bardzo popularny. Ta jego popularność, to były lata siedemdziesiąte, czyli między innymi „Na szkle malowane”, czy później osiemdziesiąte „Kolęda Nocka”. Natomiast ja w ogóle tych rzeczy nie znałem i dopiero po latach do nich wróciłem. Znałem go przede wszystkim jako pomnikowego poetę i może dobrze, bo gdybym to wszystko wiedział i wiedział jak wielcy ludzie go śpiewali, to pewnie nie odważyłbym się chwycić za tę poezję. Kiedy zacząłem czytać, zobaczyłem, że to wszystko we mnie rezonuje. Ernest, który zresztą bardzo lubił to słowo powiedział: „lubię z tobą pracować, bo ty rezonujesz i niesiesz moją poezję”. Więc mimo, że różni wielcy wcześniej śpiewali jego piosenki, jego wiersze, to dla niego ważne było, żeby następne pokolenia też w tej poezji się odnajdywały i żeby jego wierszami też mówili coś o sobie, o aktualnym świecie.
Jakim był człowiekiem oprócz tego, że skracał dystans, o czym Pan powiedział?
- Na początku był człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru i też dystansem do siebie, bo to, że skracał dystans wynikało także z tego, że nie był człowiek wyniosłym, zarozumiałym, tylko bardzo normalnym, naturalnym. Pamiętam, że kiedy zaśpiewałem mu fragment utworu „Oj Gębo moja”, który tak naprawdę jest wierszem bardzo autoironicznym, bo poeta pisze: „Oj Gębo moja, zbyt smutny, zbyt smutny jęzor ci urósł”. No kto z poetów wielkich może o sobie tak napisać? On zresztą ma wiele takich wierszy: „wreszcie dopchałem się na szczyt”. Był człowiekiem z dużym poczuciem humoru i taką autoironią, która objawiała się często w tych rozmowach przy stole i ku memu zaskoczeniu on w zasadzie taki, jaki był przy stole, taki też był na scenie. On nie miał żadnej maski, bo to często jest tak, że my w zaciszu domowym jesteśmy dla rodziny trochę inni, dla znajomych inni, a na scenie jeszcze inni. A on jakby był cały czas jednym Ernestem. Nie zauważyłem też u niego nigdy tremy, a wielokrotnie występowaliśmy. Jedyny problem, jaki Ernest Bryll miał, to było takie pytanie: „czy są ludzie?”. Jak gdzieś tam w kulisach staliśmy, to słyszałem: „Marcin, jest publiczność, czy nie ma? Przyszli ludzie, czy nie?” I jak wiedział tylko, że są i jest pełna sala, natychmiast był rozluźniony, bo wychodził do ludzi, miał słuchaczy i miał im coś rzeczywiście do powiedzenia. Był niesamowitym gawędziarzem. To jest chyba też niezwykłe, że Ernest Bryll wspaniale opowiadał, miał piękny głos, który też się zmieniał z latami. Pamiętam, że zdarzyło mi się w TVP Kultura oglądać jakieś nagrania z Ernestem z lat siedemdziesiątych. Wtedy miał o wiele wyższy głos i mówił dużo szybciej. Oczywiście ta lotność umysłu mu została, ale z wiekiem głos mu się obniżał. Twierdził, że to po operacji serca coś tam mu się z krtanią stało i miał naprawdę piękny głos. Doskonale czytał swoje wiersze. Z kolei jeżeli chodzi o to czytanie wierszy, to powiedział, że nauczył się czytać w stanie wojennym. Wcześniej wstydził się czytać swoje wiersze i zresztą, jak słuchamy nawet wybitnych polskich poetów, to nie zawsze nam się to czytanie wierszy podoba. A Ernest Bryll naprawdę dobrze czytał swoją poezję, tak naturalnie, ale było w tym trochę dostojeństwa, ale tylko ciut, bo w tym stanie wojennym mówił: „jak zdarzało mi się czytać w kościołach, to wiedziałem, że tu już nie ma żadnej pozy. Ja czytam ze zrozumieniem i musi to do tych ludzi dotrzeć, a jeśli nie, to lepiej schodź z tej ambony, bo nie ma co tutaj udawać. Ci ludzie przyszli właśnie posłuchać dobrego słowa, które ma im dać nadzieję”.
On się czuł bezpiecznie występując z Panem, prawda?
- No ja nie chcę tutaj być nieskromnym, ale dostałem kilka takich głosów, że on dzięki temu, że jeszcze pod koniec swojego życia wszedł na scenę i mógł występować, to wstąpiła w niego energia witalna. Ja rzeczywiście w jakimś tam stopniu się do tego przyczyniłem. Czuł się bezpiecznie, ale też do pewnego momentu, bo oczywiście zdrowie w tym wieku już około osiemdziesiątki , to zaczyna szwankować. Mieliśmy takie zdarzenie... Ja bardzo się bałem. To było po koncercie w Słupsku. Ernest Bryll zszedł na śniadanie w hotelu i zaczął mi dziękować za to, że mu się właśnie zdarzyło jeszcze na starość jeżdżenie po Polsce, koncertowanie, spotykanie z sympatykami poezji. Zaczął opowiadać niezwykły wiersz: „Słuchajcie, śnił mi się w nocy Anioł. Miał takie stare żelazko z duszą. Tym starym żelazkiem z duszą prasował niebo i powiedział do mnie tak: Bryllu, Twoja Dusza jest podzielona i nie mieści się do tego żelazka. Zrób coś z tym, bo mi się niebo nierówno prasuje”. Myśmy wtedy wybuchnęli śmiechem. Ernest miał zresztą niesamowite sny, co można przeczytać także w tej książce „Duchy poetów”, kiedy wspomina swoich poetów, którzy do niego we śnie przychodzili. Później on te sny opisywał, ale wtedy, podczas śniadania nam nie było do śmiechu. Nagle zaczęła drżeć mu ręka, zaczął bełkotać. Wyglądało to na udar, albo wylew, więc wzięliśmy go z Joanną Lewandowską pod ręce, zaprowadziliśmy do pokoju i myśleliśmy wtedy, że to jest końcówka. Wezwaliśmy pogotowie. Na szczęście pogotowie bardzo szybko przyjechało. Okazało się, że to nie było nic groźnego. Jakiś tam mikroudar, ale został w szpitalu. Wtedy małżonka powiedziała mi: „Marcin, ja wiem, że on się z tobą czuje bezpieczny, ale to już jest stary pan i może poza Warszawę to już niech nie jeździ, w te wielkie, długie trasy”, bo chyba jego najbardziej męczyła ta droga. To było dla mnie dużym ciosem, ale przyjąłem ze zrozumieniem i do dzisiaj, czy właściwie do momentu śmierci mistrza, miałem telefony z zaproszeniami w różne miejsca w Polsce, ale musiałem odmawiać, bo wiedziałem, że już poza Warszawę Ernest nie pojedzie.
Ostatni wieczór autorski w Warszawie, kiedy był?
- Wieczór autorski, trudno powiedzieć, myśmy brali udział w takim koncercie w grudniu w 2022 roku. To była rocznica stanu wojennego i Ernest Bryll mi dał kilka wierszy, które napisał w stanie wojennym. Do jednego nawet skomponowałem muzykę. To był taki koncert, gdzie wystąpiło wielu znanych artystów, między innymi Krystyna Prońko. To było w Teatrze Palladium i Ernest Bryll jeszcze w 2022 roku w grudniu całkiem nieźle te swoje wiersze przeczytał. Natomiast to był też dla niego dość duży, trudny moment, bo jego syn zmarł bardzo szybko. Po tym ciosie osobistym nie mógł się podnieść. W marcu 2023 roku wylądował w szpitalu, na szczęście wyszedł i wrócił do pełni sił, bo cały czas pracował w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, gdzie recenzował scenariusze filmowe. To zdrowie tak po prostu można powiedzieć szwankowało. Raz było lepiej, raz było gorzej, choć on cały czas miał plany, przynajmniej jeszcze na rok, na dwa. Miał w sobie chęci życia, tworzenia, więc ta śmierć, która nastąpiła 16 marca, była dla nas zaskoczeniem i dużym ciosem.